Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziewczynki drgnęły i spojrzały na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami. Eben zmitygował się i potarł twarz dłonią żeby opanować gniew. - Posłuchajcie, lampki zużywają prąd, a prąd kosztuje. Nie mam na to pieniędzy. - Sklął się w duchu, że opowiada o finansach dwóm czterolatkom. Ale w końcu mówił prawdę. Nie miał czasu na rozwieszanie lampek, a już na pewno pieniędzy na opłacenie dodatkowego zużycia energii elektrycznej. - Jasne? - zakończył. Dwie pary oczu spojrzały na niego ze smutkiem. Dziewczynki pokiwały głowami, chociaż buzie wygięły się im w podkówki. Eben zaczął przypuszczać, że blizniaczki pobierały nauki u Maddie, która zawsze wiedziała, jak sprawić, żeby się czuł jak ostatni drań. Na myśl o niej znowu ogarnęła go złość. Spojrzał na sznur z lampkami. - Zabierzcie to stąd i połóżcie tam, skąd wzięłyście. I nie wchodzcie więcej na strych. - Dobrze. - Joy wysunęła dolną wargę w wyrazie rozczarowania i odwróciła się do siostry. - Chodz, Hope. Wzięły się za ręce i wolno ruszyły do drzwi, wlokąc za sobą sznur lampek, które klekotały na wyłożonej terakotą podłodze. Eben postanowił nie przejmować się spuszczonymi głowami blizniaczek i ich przygarbionymi plecami. - I nie ciągnijcie tych lampek po podłodze - rzucił. - %7łarówki się potłuką i wszędzie będzie pełno szkła. Podnieście je wyżej. Zirytowany powolnymi ruchami dziewczynek, patrzył, jak usiłują zwinąć sznur i 94 pomieścić zwoje w małych rączkach. Był przekonany, że sobie nie poradzą. Wyszedł. Nie chciał oglądać ich klęski. Był zły na siebie, zirytowany na blizniaczki i wściekły na Dillona. Wrócił na padok, chociaż wiedział, że w takim nastroju nie powinien dosiadać młodego konia. Zrobił to jednak. Ogier natychmiast wyczuł stłumiony gniew jezdzca. Po kilku minutach spokojny zazwyczaj koń był mokry od potu i opierał się wszystkim poleceniom. Eben bał się zniweczyć pracę kilku tygodni, więc w końcu zsiadł i rzucił lejce Ramonowi. Meksykanin poklepał zwierzę uspokajająco i spojrzał na Ebena spod oka. - Przyprowadzić następnego, seńor Mac? - Nie. - Eben popatrzył na słońce, by w przybliżeniu określić godzinę. Zbliżał się wieczór. - Na dzisiaj koniec - oznajmił i zdjął rękawice. - Wyprowadz konie i wracajcie z Luisem do pracy. Zszedł z padoku i ruszył do domu. Przy każdym kroku ze złością uderzał rękawicami po udzie. Był tak spięty i zdenerwowany, że brzęk własnych ostróg działał na niego jak płachta na byka. Miał ochotę coś kopnąć. W połowie drogi zdał sobie sprawę, że w tym nastroju nie powinien ani ujeżdżać koni, ani siedzieć w domu z Tadem i blizniaczkami. Zatrzymał się i zmienił kierunek. Nagle na drodze poniżej zauważył tuman kurzu. Po chwili rozpoznał żółty szkolny autobus, którym Dillon zawsze wracał do domu. Zacisnął gniewnie usta. Doszedł do wniosku, że jeśli ktoś zasłużył sobie na kilka ostrych słów, to właśnie Dillon. Postanowił więc na niego zaczekać. Autobus wjechał na plac przed domem, zakręcił i stanął, przerazliwie skrzypiąc hamulcami i wzniecając kłęby pyłu. Eben dostrzegł kobietę za kierownicą, a zaraz potem chłopca, który z plecakiem przewieszonym przez ramię przechodził między siedzeniami. Po drodze do wyjścia Dillon zdążył jeszcze uderzyć innego ucznia i wytrącić książki z rąk jakiejś dziewczynce. Eben wspiął się na stopień. - Podnieś te książki. Uśmiech na twarzy Dillona ustąpił miejsca wyrazowi zaskoczenia. - Co... - Dobrze słyszałeś. - Eben chwycił chłopaka za ramię i obrócił gwałtownie w stronę rozrzuconych książek. Kobieta za kierownicą spojrzała na niego z wdzięcznością. - Ale to nie ja... - Widziałem, co zrobiłeś - uciął Eben tonem nieznoszącym dyskusji. - A teraz zbieraj. Powiedział to tak ostro, że ciemnowłosa dziewczynka aż się wcisnęła w siedzenie, a Dillon przykucnął i zaczął podnosić z podłogi książki. Nikt w całym autobusie się nie odezwał. Słychać było tylko szum silnika i szelest 95 papieru. - A teraz ją przeproś - powiedział Eben, kiedy Dillon podał książki koleżance. - Przykro mi - mruknął Dillon i ruszył do wyjścia. Eben zagrodził mu drogę. - Z jakiego powodu? - %7łe twoje książki spadły na podłogę - uzupełnił chłopiec, uśmiechając się bezczelnie. Eben zacisnął palce na jego ramieniu. - yle. Spróbuj jeszcze raz. - Przepraszam, że wytrąciłem ci książki - burknął niechętnie Dillon. - Nic nie szkodzi - odparła z zakłopotaniem dziewczynka. Ze spuszczoną głową Dillon wyminął Ebena i wysiadł z autobusu. Eben zeskoczył ze stopni. - Przepraszam, że zabrało to tyle czasu - powiedział do kierowcy. - Nie ma za co - odparła ze zmęczonym uśmiechem. - Dawno nie było tu tak cicho. Drzwi zamknęły się z sykiem i autobus odjechał. Dillon natychmiast puścił się pędem do domu. - Wracaj tu zaraz! - ryknął Eben. Dillon przebiegł jeszcze kilka kroków, po czym najwyrazniej doszedł do wniosku, że ucieczka nie ma sensu, więc przystanął. - Co znowu? - spytał, odwracając się do wuja. - A jak sądzisz? - odpalił Eben. - Skąd mam wiedzieć? - Dillon pogardliwie wzruszył ramionami. Tym razem Eben postanowił nie zwracać na to uwagi. - Masz jakieś zadanie domowe na dzisiaj? - Nie - skłamał Dillon, patrząc mu prosto w oczy. - Twoja nauczycielka mówiła co innego. Dillon spuścił wzrok i poruszył się nerwowo. - No, to znaczy... już odrobiłem. - Tak? - odparł spokojnie Eben. - Pokaż. Dillon podniósł głowę. Wróciła mu pewność siebie. - Zostawiłem w szkole. Eben zrobił kilka kroków w stronę furgonetki i spojrzał na chłopaka przez ramię. - To chodz. Pojedziemy po nie. - No, dobra. Nie odrobiłem zadania - przyznał Dillon. - Wielkie mi rzeczy. Eben oparł ręce na biodrach. - Twoja nauczycielka powiedziała mi dzisiaj, że nie odrobiłeś dotąd ani jednej pracy domowej. - I co z tego? Co cię to obchodzi? - odparł wrogo Dillon. - Powiedziała też, że przeszkadzasz na lekcjach. 96 Dillon wzruszył ramionami z udawaną obojętnością. - Ona ciągle się czepia. - Powiedziała, że rozmawiasz w czasie lekcji, bijesz się z chłopcami, rzucasz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|