Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głową. Przykro mi, ale nie mogę. Marta zapłaciła mi za dobrą robotę. Zapłacę ci. To by mi nie wystarczyło nawet na bar szybkiej obsługi! Deb zaśmiała się złośliwie. Nie, już dobiłam targu z Martą. To nie był mój pomysł, a jej. Przepraszam cię. Sala zaczęła wirować, coraz szybciej i szybciej. Rose nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, lecz czuła, że zostało jej niewiele czasu. Jaki pomysł? Co ty zrobiłaś? Deb popatrzyła na nią uważnie. A raczej patrzyły na nią dwie Deb, po chwili trzy. Chyba poszło jak trzeba. Mała szansa, byś powtórzyła komuś tę historię. Marta namówiła mnie, bym zatrudniła się tutaj, odczekała na właściwy moment i dodała ci do jedzenia jej rozkruszone leki uspokajające. Wzruszyła ramionami. Pewnie chodziło jej o to, by zastraszyć twojego absztyfikanta, choć nie wiem tego na pewno. Zastrzegłam się, że chcę wiedzieć jak najmniej. Biorę jej czek i pryskam do Meksyku. Szybko zapomnę o całej sprawie. Zacisnęła usta i popatrzyła na Rose. Choć szkoda mi ciebie, bo byłaś dla mnie miła. Chciała coś powiedzieć, lecz nie mogła sformułować słów. Blat i stojący na nim talerzyk z resztką ciasta mnożyły się w nieskończoność. Desperackim gestem zepchnęła talerzyk na podłogę. No i co zrobiłaś? Będę musiała posprzątać obruszyła się Deb. Wielkie dzięki! Zadzwoń... Rose spróbowała sięgnąć po leżącą obok torebkę, lecz okazało się to ponad jej siły. Nigdzie nie zadzwonisz rzekła Deb, odsuwając torebkę na bok. Nic z tego. Zaśnij. No, sama powiedz. Czy nie będzie przyjemnie trochę się zdrzemnąć? Rose popatrzyła na nią przymrużonymi oczami. Nagle uświadomiła sobie, że Deb ma na rękach gumowe rękawiczki. %7łeby nie zostawić odcisków palców. Co ty chcesz... zabrakło jej tchu. Z trudem zbierała myśli. Co ty chcesz zrobić? Odpowiedz już do niej nie dotarła. Nim Deb zdążyła otworzyć usta, Rose ogarnęła ciemność. Osunęła się ze stołka i z hukiem upadła na zimną podłogę. Był w rozterce. Miał pretensje do siebie, że tak pograł z Rose. Otworzyła się przed nim, była szczera. Za to on schował głowę w piasek. Zamiast wyznać prawdę, wolał się wycofać. Zadręczał się świadomością, że przecież Rose doskonale zdaje sobie sprawę, o co naprawdę chodzi. Próbowała przemówić mu do rozsądku, lecz nie chciał jej słuchać. Zaparł się i postawił na swoim. Bez sensu. Być może to Rose miała rację. Może nie powinien wmawiać sobie, że zrobił to dla jej dobra. Może sam się w ten sposób oszukuje. Mówiła mu, że warto spróbować. Sam nie wie. %7łycie nauczyło go ostrożności. Na własnej skórze przekonał się, że może liczyć tylko na siebie. Nawet ci, którzy powinni być przy nim i go bronić, zawiedli. Z Rose było inaczej. Nie raz skakali sobie do oczu, jednak nie przestali się lubić i szanować. Ona nadal chciała z nim być. Mimo wszystko. Wyjrzał przez okno limuzyny. Jeszcze trochę i znajdzie się na Manhattanie. I nagle uświadomił sobie, że to wcale nie tam jest jego dom, a tutaj, w Brooklynie. Nie chodzi nawet o miejsce, a o kobietę. Rose. Przy niej poczuł się sobą. I wiedział, że ona go akceptuje. Takiego, jakim jest. Pochylił się i zastukał w szybę oddzielającą go od kierowcy. Denny, zawróć. Muszę wrócić do Cottage . Kierowca z miejsca zawrócił. Na szczęście w pobliżu nie było policji, bo za taki manewr w tym miejscu groziła słona kara. Nie zważał teraz na to. Da choćby milion, by zdążyć do Cottage , zanim Rose uzna... albo nim do niej dotrze? ...że nie jest jej wart. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Bębnił palcami w oparcie, liczył barierki na moście i nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie dojadą na miejsce. Karmił się nadzieją, że Rose jeszcze nie wyszła. Gdy podjechali pod restaurację, Deb właśnie ją zamykała. Warren jeszcze w biegu wyskoczył z samochodu. Czy jest Rose? zapytał. Deb odwróciła się raptownie, a w jej oczach błysnęła panika. Kto? Rose. Nie, nie ma jej. Zerknęła do środka. Już dawno poszła do domu. Warren podążył za jej wzrokiem. Wewnątrz panował półmrok. Wydało mu się, że na podłodze przy barze ciemnieje jakiś kształt. Co to takiego? zapytał bardziej siebie niż Deb. Deb rzuciła się do ucieczki. Warren, który nawet na nią nie patrzył, usłyszał tylko tupot jej nóg. Nie zastanawiał się ani sekundy. Puścił się za dziewczyną, złapał ją za ramię i przyciągnął do wejścia. Daj mi klucze! huknął. Ale... Natychmiast daj klucze! Dobrze, już dobrze. Wyciągnęła je z kieszeni i rzuciła mu. Proszę. I niech mnie pan puści. Nie zwolnił uścisku. Ani mi się śni. Nigdzie nie pójdziesz. A jeśli się okaże, że... zawiesił głos i popatrzył na nią groznie. Gotował się z gniewu. Jeśli Rose coś się stało, ty za to odpowiesz. Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał ją w stalowym uścisku. Już nie miał wątpliwości, że stało się coś niedobrego. Jeśli nawet to nie jest sprawka Deb, ona z pewnością wie, kto jest za to odpowiedzialny. Jedną ręką otworzył zamek i pchnął drzwi. W ciszy rozległ się głośny dzwięk dzwonka. Niech mnie pan puści! szarpała się Deb. Warren wciągnął ją do środka, zamknął drzwi i schował klucze do kieszeni. Gdzie jest Rose? zapytał, zaciskając palce na ramieniu Deb. Nie wiem. Szarpnęła się jeszcze mocniej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|