image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

popatrzył z niepokojem w jego ponurą twarz.
- O co chodzi? - zapytał z lękiem.
- Don Diego od wczoraj trzyma moją panią w domku
myśliwskim - odrzekł krótko sir Nicholas.
Joshua otworzył usta. Natychmiast zrozumiał, dlaczego w oczach
sir Nicholasa zobaczył mordercze błyski. To była zła wiadomość;
najgorsza, jakiej mogli się spodziewać. Natychmiast zapłonął
oburzeniem.
- Ach, ty łotrze! Niegodziwcze! Poderżniemy ci gardło!
Pogalopowali trawiastą ścieżką. Po obu jej stronach wznosiły się
wysokie drzewa, wyglądające w ciemności jak upiory.
- Dobrze się składa, że to niezła dróżka, nie mieliśmy czasu, żeby
starannie opracować szlak - zauważył Joshua.
Sir Nicholas poderwał konia, by się nie potknął. Odwrócił głowę.
- Jesteśmy w opałach, mój Joshuo - powiedział, nieznacznie
potrząsając mieczem.
- Pozwolę sobie wyrazić opinię, że nie ma w tym nic
niezwykłego - stwierdził filozoficznie Joshua.
- Jak myślisz, ilu tam może być ludzi?
- Tylu, że sobie poradzimy - odpowiedział oschle Joshua. - Skoro
zostawiliśmy tę tłustą damę z zakneblowaną twarzą w lasku... Po
namyśle uznałem, że to słuszne wyjście... Mamy szanse na ucieczkę.
- Nie sądzę - odparł spokojnie sir Nicholas. - Wprawdzie mogą
stracić trochę czasu na szukanie Beatrice de Carvalho, ale, jeśli dobrze
odgadłem, co się stało, to służący z tego majątku wiedzą, gdzie jest
Dona Dominica, i poślą tam gwardzistów.
Joshua zaniepokoił się.
- Mój panie, co się dzieje? Strach cię obleciał? Skoro tak, to
naprawdę jesteśmy zgubieni.
Odpowiedzią był śmiech.
- Aajdaku, nie wiesz jeszcze, kiedy jestem w nastroju do walki?
- Oczywiście, że wiem - zapewnił Joshua. - Pozwolę sobie
zauważyć, że w tej chwili jest pan naprawdę niebezpieczny. Polecą
głowy, widzę poderżnięte gardła.
Jechali w ciszy, strzemię przy strzemieniu. Beauvallet odezwał
się pierwszy.
- Pewnie będę musiał zmylić pogoń. Pojedziesz z moją panią
północno - zachodnią drogą do Villanovy i tam będziesz na mnie
czekał. Zrozumiałeś?
- Panie, chcesz, żebym cię opuścił? - zapytał Joshua,
najwyrazniej urażony. - Coś podobnego! To nieładnie.
Zobaczył dobrze znany błysk w oku Beauvalleta.
- Oho! - powiedział cicho Sir Nicholas. - Kto tu rozkazuje,
przyjacielu? Myślę, że zrobisz, jak mówię, bo popamiętasz!
- Aadne traktowanie, nie ma co - skwitował Joshua. - Proszę
sobie folgować; nie przeczę, że to pan rządzi.
- Jeśli nas dogonią - kontynuował sir Nicholas, nie zwracając
uwagi na aluzje dotyczące jego srogości - w co nie wątpię, pędz z
moją panią ile sił do Villanovy i tam na mnie czekajcie. Zrozumiano?
- Tak, oczywiście. A jeśli pan nie przyjedzie?
- Ręczę ci, że przyjadę! - zapewnił Beauvallet. - Co, boisz się o
mnie? W takim razie wiedz, że jeszcze nigdy dotąd nie miałem takiej
ochoty zmierzyć się ze śmiercią.
- Bez trudu mogę w to uwierzyć i dodam, że wcale mnie to nie
uspokaja - rzekł Joshua. Popatrzył przed siebie i zwolnił. - Musimy
być cicho! Co to?
Przed nimi pojawił się dom, do którego prowadziła wychodząca
na ścieżkę furtka. W odległości około trzystu jardów za budynkiem
znajdował się następny, niski. Joshua domyślił się, że to stajnie.
Sir Nicholas zsunął się z siodła i chwycił konia za uzdę.
- To musi być to miejsce. Idz za mną. - Poprowadził Joshuę w
gęstwinę drzew. Mech tłumił odgłos kopyt, okrążyli dom od tyłu.
Szybko przywiązali konie do młodego drzewka. Sir Nicholas odpiął
pendent i wyciągnął broń. - Nie chcę, żeby to mnie krępowało -
powiedział, odkładając pochwę na ziemię. Przebiegł wzrokiem tylnią
ścianę, zauważając oświetlone okno na piętrze. - Jesteś tam, moja
ptaszyno? - mruknął. - Wkrótce się zobaczymy. A teraz jestem do
pańskiej dyspozycji, Don Diego de Carvalho!
Szybko obeszli dom, kierując się do wejścia. Joshua wyjął swój
długi sztylet i bezszelestnie podążył za sir Nicholasem, który szedł
pewnym krokiem, z mieczem w dłoni. Zapukał grawerowaną
rękojeścią w drzwi.
- Boże, ależ my kusimy los! - wymamrotał Joshua, przerażony.
Usłyszeli czyjeś nieśpieszne kroki z wnętrza domu. Sir Nicholas
znów natarczywie zapukał, a Joshua mocniej ścisnął rękojeść sztyletu.
Ktoś podszedł do drzwi, uchyliły się nieznacznie i wyjrzał przez
nie kamerdyner, Luis.
- Kto tam? Czego chcecie?
Joshua przyłożył mu sztylet do gardła.
- Cicho, przyjacielu, ani mru - mru, bo będzie po tobie - ostrzegł
szeptem.
Mężczyzna wybałuszył oczy, jego usta poruszyły się bezgłośnie.
- Zwiąż go - rzucił sir Nicholas, wchodząc do domu.
W kinkietach paliły się świece; po jednej stronie holu znajdowały
się schody, z drugiej były drzwi, które teraz otworzyły się gwałtownie
i wybiegł z nich Don Diego z rapierem w dłoni i przerażeniem na
twarzy.
- Tu nie wolno wchodzić! - zawołał i nagle się cofnął. - Jezu! -
wydyszał, zbladł i zaczął się trząść na całym ciele, tocząc dookoła
dzikim wzrokiem. W drzwiach stał El Beauvallet, wysoki, dumnie
wyprostowany, z charakterystycznym diabelskim uśmieszkiem na
twarzy; mściciel, wysłannik piekieł.
Zwiatło świecy zamigotało w ostrzu miecza Beauvalleta.
Trzymając broń z obu końców, wygiął giętką stal w łuk. Oniemiały
Don Diego zobaczył białe zęby obnażone w uśmiechu.
- Ktoś tu wszedł - powiedział sir Nicholas. Wkroczył do holu
zdecydowanym krokiem; istne uosobienie grozy. - Mam zaszczyt
przedstawić się panu, senor, w prawdziwym wcieleniu. - Stanął
pośrodku holu na szeroko rozstawionych nogach. - Jestem El
Beauvallet, Don Diego, i przybyłem tu, żeby wyrównać nasze
rachunki! - obwieścił donośnie, dumnie wysuwając brodę. Don Diego
oparł się o ścianę.
- Czary! Czary! - wymamrotał, broń zadrżała mu w dłoni.
Wesoły śmiech wzleciał aż pod sufit.
- Naprawdę tak myślisz, łotrze? - Beauvallet puścił z jednej
strony miecz i ostrze się wyprostowało. Potrząsnął bronią przed
twarzą Diega. - Chodz, tchórzliwy psie! Chyba że mam nadziać cię na
ostrze tam, gdzie drżysz ze strachu? Wybieraj, byle szybko! Zmierć
czeka jednego z nas, a jestem pewien, że nie mnie!
Dominica przyklękła przy zamkniętych drzwiach z twarzą
przyciśniętą do szpary. Usłyszawszy dzwięczny śmiech, poczuła
ogarniającą ją radość. Na chwilę znieruchomiała, po czym zerwała się
na nogi i zaczęła walić pięściami w drzwi.
- Nicholas! Nicholas! Jestem tutaj, zamknięta! - krzyczała.
Usłyszał ją, uniósł głowę.
- Spokojnie, ptaszyno, bądz dzielna! - zawołał. - Zaraz po ciebie
przyjdę!
Oparła się o drzwi, jednocześnie śmiejąc się i płacząc. Tak jak się
spodziewała, przyjechał po nią i zdążył na czas.
Na parterze Don Diego ochłonął już po szoku. Na jego policzki
powrócił kolor. Wyciągnął sztylet, po czym z uniesionym rapierem
powoli ruszył w stronę Beauvalleta.
- Nędzny piracie! Pójdziesz do piekła jeszcze tej nocy!
- Za tobą, senor, za tobą! - rzucił beztrosko sir Nicholas,
odpierając mieczem ostrze rapiera. Rozległ się szczęk stali, Don
Diego odskoczył w bok.
Sir Nicholas nie dał mu chwili wytchnienia. Najpierw okrążali
się, po czym nastąpiły ataki i zręczne parowanie ciosów; błyszczały
podbijane ostrza; słychać było szczęk stali i szybki tupot.
Don Diego walczył zaciekle, z ustami wykrzywionymi w
pogardliwym grymasie, ze ściągniętymi brwiami. W pewnej chwili
wymierzył prosto w serce Beauvalleta, lecz cios został odparowany
przez słynne ostrze Ferrary. Don Diego w ostatniej chwili złapał
równowagę. Sir Nicholas zachował czujność; w jego oczach i na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl