Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ziemi różne rzeczy i ładując je do toreb i kieszeni. Danny, głęboko zdumiony, stał jak zaklęty. Wiatr ryczał, targając go za ubranie i włosy. Tuż przed nim zdawała się wyrastać lśniąca ściana, pokryta metalowymi prętami. Ukazała się w niej wielka, czarna szczelina, z której wypadały, rozsypując się po trawie, najróżniejsze przedmioty. Czy to było Zgubione-Znalezione? Czy to była ta gra? Coś w rodzaju poszukiwania skarbów? Danny popatrzył na ziemię. U swoich stóp zauważył skórzaną rękawiczkę. I różową spinkę do włosów w kształcie łuku. Podniósł jedno i drugie i schował do kieszeni. Pomyślał, że Claire spodoba się spinka. Może też uda mu się znalezć drugą rękawiczkę dla mamy. Przez chwilę poczuł się nawet zadowolony. Zaczął się rozglądać za innymi rzeczami. A potem zobaczył żołnierzy. Całe mnóstwo żołnierzy. Niektórzy byli w czerwonych, inni w czarnych mundurach. Ci w czarnych trzymali groznie wyglądające pałki. Otoczyli tłum i zaczęli odpychać go od błyszczącej ściany. Danny emu zjeżyły się włosy na karku. Ludzie jednak nadal schylali się, i zbierali rzeczy, nie przejmując się zbytnio żołnierzami. Danny stał jak skamieniały, trzymając się za kieszeń. Grupa ludzi zatoczyła się w jego kierunku, przepłoszona przez wielkiego żołnierza w czarnym mundurze, który krzyczał i wymachiwał pałką. Biegli w kierunku Danny ego. Zmiażdżyliby go. Albo, co gorsza, złapałby go żołnierz. Danny patrzył przerażony na przecinającą powietrze lśniącą, czarną pałkę. Musiał się ruszyć. Po prostu musiał. Oderwał stopy od ziemi, potknął się i zaczął posuwać na czworakach. Twarda ziemia i kępy trawy raniły mu dłonie, ale sunął dalej, przemykając się jak mysz, sapiąc i drżąc na całym ciele, z opuszczoną głową i zamkniętymi oczami. Był pewien, że zaraz ktoś złapie go za szyję albo zdzieli pałką po nogach. Poczuł mocne uderzenie w ramię. Sapnął, otworzył oczy i stwierdził, że wpakował się na róg domu, którego przedtem nie zauważył. Był to mały, czerwony domek, stojący samotnie na polu. Danny obejrzał się za siebie. Z tyłu nadal toczyła się walka. Przeczołgał się za domek i skulił w kłębek pod ścianą. Mógł się ukryć. Może kryjówka okaże się bezpieczna. Leżał nieruchomo, trzęsąc się ze strachu. Po chwili dostrzegł w trawie kolorową plamkę. Przyglądał jej się przez chwilę. Ciekawość okazała się silniejsza niż strach i chłopiec ostrożnie wyciągnął rękę. Zacisnął palce na czymś chłodnym, twardym i okrągłym. To był ptak. Mały, okrąglutki niebiesko-żółty ptaszek z porcelany z maleńkim ogonkiem i skrzydełkami. Dziobek miał otwarty jakby śpiewał, a namalowane oczka patrzyły wesoło i zuchwale. Danny zbliżył delikatnie dzióbek ptaszka do swego policzka. Objął troskliwie palcami gładką, okrągłą pierś, doznając miłego, znajomego uczucia. Ptaszek mieścił się w dłoni tak, jak przedtem piłeczka i ważył mniej więcej tyle samo. I jakoś dodawał otuchy. - Stać! - krzyknął gdzieś niedaleko gniewny głos. Danny podniósł gwałtownie głowę i ku swemu przerażeniu zobaczył grupę ludzi z wypchanymi kieszeniami i torbami, którzy biegli prosto w stronę jego kryjówki, ścigani przez wysoką czarną postać. Stanął na nogach, mocno ściskając swoje znalezisko. Biegnący dopadli chatki i zaczęli biegać wokół niej, pokrzykując i śmiejąc się głośno z rozwścieczonego żołnierza. - Hej, Wendy! Jesteś tam, Wendy?! - zawołała siwowłosa kobieta w zielonym swetrze, fioletowej sukni i skarpetkach do gry w nogę. Stuknęła w ścianę chatki. - Hej, Wendy! Ale macie pomocników! Biegają jak ślepe kury. Powinnaś ich pozwalniać! - Wynocha stąd, bo pożałujecie! Nędzna banda! - ryknął żołnierz, kipiąc ze złości. Sam zaczął bębnić w ścianę domku. - Minelli! - wrzasnął. - Wyłaz stamtąd. Natychmiast! Danny uznał, że najwyższa pora zmykać. Schylił głowę przed wiatrem i potruchtał w górę, w stronę przewróconego ogrodzenia. Za plecami, poprzez szum wiatru i łoskot piorunów, słyszał krzyki i łomoty. Schylił głowę jeszcze bardziej, nie zatrzymując się. Wendy Minelli wyszła z budki wartowniczej i przejęła kontrolę nad sytuacją. - Dostaliście to, po co przyszliście - zawołała przyjaznym głosem do grupy buntowników. - Zabawa się skończyła. Zróbcie teraz to, co wam każą, w porządku? Bądzcie tak dobrzy! - Wskazała przywódczynię, starą kobietę w zielonym swetrze. - No, Ruby. Postępuj, jak należy. - Ehe, dobrze. - Ruby uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Ale wyłącznie dla ciebie, Wendy. Nie dla tego dupka w śmiesznym kapeluszu. - Odskoczyła zgrabnie, kiedy agent machnął wjej stronę pałką. - Idziemy. Wracamy do obozu! - Oberwańcy, chichocząc, zawrócili i ruszyli pod górę. Agent w czarnym mundurze wyszczerzył zęby z wściekłości i szarpnął za czapkę z błyszczącym daszkiem, ozdobioną srebrną plakietką. - Myślą, że są tacy sprytni - warknął. - Ty pewnie też tak myślisz o sobie, co, Minelli? No, to coś ci powiem! Po dzisiejszym dniu zdejmujemy białe rękawiczki. Masz na to moje słowo. Jutro zetrzemy uśmiechy z ich bezczelnych twarzyczek. Najwyższy czas! - Popatrzył za plecami Wendy i skrzywił się. - Hej, ty tam! - warknął - Co ty tam robisz? Wendy odwróciła się natychmiast. Claire wyglądała zza drzwi chatki pełnymi zdumienia oczami. - Moja partnerka - wyjaśniła Wendy najbardziej swobodnym tonem, na jaki mogła się zdobyć. - Zrobiłyśmy sobie przerwę na herbatę. - Och, jak przyjemnie - zaśmiał się szyderczo agent. - Przerwa skończona! Wracajcie do Bariery i róbcie to, za co wam płacą. Już! Wendy podbiegła do Claire. - Chodzmy - mruknęła przez zaciśnięte zęby. Niemal wyciągnęła ją z chatki. Dziewczyna oglądała się nerwowo przez ramię. Agent nadal patrzył podejrzliwie, uderzając pałką o but. Z tyłu za nim dostrzegła oddalających się ludzi, których odesłała Wendy. A dalej, jeszcze wyżej, zobaczyła nagle małą, znajomą postać. - Danny! - krzyknęła. - Danny! - Usiłowała wyrwać się z uścisku Wendy. - Wendy, puść mnie - błagała. - Puść mnie. To Danny! Muszę go dogonić! Agent zesztywniał. - Co wy wyprawiacie? - ryknął. - Ruszać się! - Idziemy - syknęła Wendy, ciągnąc Claire za sobą. - Nie zatrzymuj się! Nie przechytrzysz agenta. Jak zacznie cię przesłuchiwać, to koniec. Musimy udawać, że pracujemy, dopóki nie przestanie się na nas gapić. To jedyna szansa. Z twarzą zalaną łzami Claire powlokła się w stronę Bariery. Coraz dalej od Danny ego. 13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|