Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Walenie nie ustawało. Założyłem nogę, zauważając jednocześnie, że naszych skafandrów nie było tam, gdzie ostatnio leżały rozłożone w romantycznej pozie 154 na podłodze, żart w wykonaniu mojej nieprzyzwoitej małżonki. Założyłem na siebie jedyne ubranie, jakie miałem, po czym podlałem mały klon. Stwierdziłem, że nie potrzebował dużo wody. Gwen na pewno już go podlała. Otwierać! Idz do diabła odpowiedziałem uprzejmie. Po chwili walenie zastąpił drapiący odgłos, stanąłem więc obok drzwi, lekko z boku. To nie były drzwi wchodzące w ścianę, lecz bardziej tradycyjny typ, na zawiasach. Otworzyły się na oścież i mój hałaśliwy gość wpadł do środka. Wyciągnąłem ręce i rzuciłem go na przeciwległą stronę pokoju. Przy jednej szóstej grawitacji wymaga to pewnej ostrożności trzeba mocno oprzeć o coś stopę. W przeciw- nym razie traci się punkt oparcia i nic z tego. Przybysz odbił się od ściany i wylądował w mojej pościeli. Zabieraj swoje brudne giry z mojego łóżka! zawołałem. Zszedł z łóżka i podniósł się na nogi. A teraz wytłumacz mi, czemu włamałeś się do mojej sypialni ciągnąłem gniewnie. I to szybko, bo wyrwę ci rękę i zdzielę cię nią po łbie. Za kogo się uważasz, że myślisz, iż wolno ci obudzić obywatela, który zostawił włączony znak Nie przeszkadzać . Odpowiadaj! Wiedziałem, kim był jakimś miejskim błaznem. Miał na sobie mundur, który wprost krzyczał: Glina . Jego odpowiedz, łącząca ze sobą oburzenie i aro- gancję, zgadzała się z jego wyglądem. Dlaczego nie otworzył pan na rozkaz? Czemu miałbym to zrobić? Czy to pan zapłacił za ten pokój? Nie, ale. . . Oto i odpowiedz. Jazda stąd! Posłuchaj mnie pan! Jestem oficerem bezpieczeństwa suwerennego miasta Hong Kong Luna. Nakazano panu zgłosić się bezzwłocznie do moderatora Rady Miejskiej celem dostarczenia informacji niezbędnych dla pokoju i bezpieczeństwa miasta. No, no. Proszę mi pokazać nakaz. Nakaz nie jest konieczny. Mam na sobie mundur i jestem na służbie. Jest pan zobowiązany do współpracy ze mną. Zarządzenie Rady Miejskiej numer dwieście siedemnaście, ustęp osiemdziesiąt dwa, strona czterdzieści jeden. Czy ma pan nakaz pozwalający panu wyłamać drzwi do mojej osobistej sypialni? Niech pan nie próbuje mi wmówić, że nakaz nie jest konieczny. Wypro- cesuję z pana ostatnią koronę i ten błazeński strój na dodatek. Mięśnie na jego policzkach zadrżały, powiedział jednak tylko: Czy pójdzie pan spokojnie, czy też mam pana stąd wywlec? Uśmiechnąłem się do niego. Do dwóch upadków? Już raz wygrałem. Naprzód. 155 Zdałem sobie sprawę, że przy drzwiach pojawiła się widownia. Dzień dobry, Xia. Zna pani tego błazna? Panie Richardzie, bardzo mi przykro z tego powodu. Mój dzienny recep- cjonista próbował go zatrzymać, ale on nie słuchał. Dotarłam tutaj najszybciej, jak mogłam. Ujrzałem, że jest boso i nie ma makijażu, a więc ją również wyrwano ze snu. To nie pani wina, moja droga powiedziałem łagodnym tonem. On nie ma nakazu. Czy mam go wyrzucić? Cóż. . . Wyglądała na zakłopotaną. Och, rozumiem. Chyba rozumiem. Przez całą historię hotelarze byli zmu- szeni dobrze żyć z glinami. I przez całą historię gliny miały złodziejskie serca i chuligańskie maniery. No dobra, wyświadczę ci przysługę i daruję mu życie. Zwróciłem się z powrotem w stronę gliniarza: Chłopcze, możesz pognać do szefa i powiedzieć mu, że niedługo się zjawię. Muszę najpierw wypić przynaj- mniej dwie filiżanki kawy. Jeśli chce mnie sprowadzić szybciej, niech wyśle cały patrol. Xia, miałaby pani ochotę na kawę? Sprawdzmy, czy dostaniemy ją u Singa razem z duńskim śniadaniem czy czymś w tym rodzaju. W tej samej chwili Szturmowiec Joe zmusił mnie, bym zabrał mu pistolet. Można mnie zastrzelić postrzelono mnie już nie raz nie może tego jed- nak dokonać ktoś, komu się wydaje, że sam fakt wycelowania we mnie pistoletu zwiększa jego szansę. Jego pistolet nie był mi do niczego potrzebny podobne graty rozdają w cha- rakterze fantów na loterii rozładowałem go więc, upewniłem się, że amunicja do niego miała inny kaliber niż moja, wyrzuciłem naboje do zsypu i oddałem mu broń. Gdy utracił naboje, zaczął się drzeć wniebogłosy, wytłumaczyłem mu jednak cierpliwie, że dla tych celów, dla których go używał, jego pistolet był równie dobry jak przedtem, a poza tym, gdybym zostawił mu amunicję, mógłby sobie zrobić krzywdę. Nie przestał się użalać, powiedziałem mu więc, żeby poszedł poskarżyć się szefowi, po czym odwróciłem się do niego plecami. Pewien jestem, że był zły, ale ja również. Po czterdziestu minutach, gdy poczułem się lepiej choć wciąż byłem sen- ny odbywszy przyjemną pogawędkę z Xia nad kawą i pączkami z galaretką, zgłosiłem się osobiście do biura czcigodnego Jeffersona Mao, moderatora Zgro- madzenia Radnych Suwerennego Miasta Hong Kong Luna tak było napisane na drzwiach. Zastanowiłem się, co sądzi kongres Wolnego Państwa Luna o słowie suwerenny , nie był to jednak mój interes. Dziarska kobieta o skośnych oczach i rudych włosach (raczej ciekawe geny) 156 odezwała się: Nazwisko, proszę? Richard Johnson. Moderator chciał się ze mną widzieć. Spojrzała na moni- tor. Spóznił się pan. Musi pan zaczekać. Może pan usiąść. Albo mogę nie usiąść. Powiedziałem, że moderator chciał się widzieć ze mną, nie ja z moderatorem. Proszę wcisnąć klawisz w tej skrzynce i powiadomić go, że już jestem. W żaden sposób nie zmieszczę pana w najbliższych dwóch godzinach. Proszę mu powiedzieć, że przyszedłem. Jeśli nie zobaczy się ze mną na- tychmiast, opuszczam to miejsce. Proszę bardzo. Niech pan wróci za dwie godziny. yle mnie pani zrozumiała. Opuszczam, czyli wyjeżdżam z Kongu. Nie za- mierzam wracać. Blefowałem, mówiąc to, i mówiąc to, przekonałem się, że nie był to blef. Moje plany, jak dotąd nie sprecyzowane, obejmowały pozostanie w Kongu przez czas nieokreślony. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie zamierzam zostawać w mieście, które przeżyło upadek cywilizacyjny tak głęboki, że gliniarz mógł się włamać do sypialni obywatela jedynie z tego powodu, iż jakiś namolny urzędas postanowił go wezwać. No nie! Szeregowy żołnierz w przyzwoitej, dobrze dowodzonej, zdyscy- plinowanej jednostce posiada więcej wolności i prywatności. Hong Kong Luna, opiewany w pieśniach i opowieściach jako kolebka wolności Luny, przestał już być miejscem, w którym dawało się żyć. Odwróciłem się i dotarłem już niemal do drzwi, gdy zawołała: Panie Johnson! Zatrzymałem się, lecz nie odwróciłem. Słucham? Proszę wrócić! Czemu? Jej mina zdradzała, że odpowiedz zraniła ją ciężko. Moderator przyjmie pana zaraz. Bardzo proszę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|