Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na sali zrobiła się cisza jak makiem siał. Sołtys otworzył szeroko oczy. - Nazywam się Tomasz NN. - przedstawiłem się. - Jestem dyrektorem departamentu w Ministerstwie Kultury i Sztuki, które jak państwo wiedzą opiekuje się także zabytkami. A dom kultury, w którym się znajdujemy, jest zabytkiem wysokiej klasy. - Kto pana nasłał? - spokojnie zapytał Milioner. - Jestem tu tylko przejazdem - odpowiedziałem mu. - Otóż, zainteresowałem się sprawą państwa domu kultury. Może nie wszyscy wiedzą, ale właśnie tu powstała jedna z pierwszych polskich szkół w Prusach Wschodnich. Wcześniej, w czasie powstania styczniowego w 1863 roku tędy prowadził szlak przemytników broni. Właśnie w tym budynku zatrzymywali się wieczorem przed nocnym skokiem przez granicę zaborów pruskiego i rosyjskiego. Wojciech Kętrzyński tu zmierzał, gdy go zatrzymał patrol pruskiej żandarmerii w podolsztyńskiej wsi Jaroty. Z tych względów obiekt ten ma status zabytku. Pan wie, co to oznacza? - zwróciłem się do Milionera. - Bez pozwolenia opiekuna zabytku nie można wbić w ścianę nawet jednego gwozdzia, a co dopiero zmieniać przeznaczenie budowli. - Ja jestem gminnym konserwatorem zabytków - odezwał się elegant z gminy. - To czemu pan nic nie robił w tej sprawie? - zapytałem. - Skąd pan wie? - odpowiedział bezczelnie. - Uznałem, że propozycja zrobienia tu hotelu jest bardzo rozsądna. - A czy wie pan, ile pieniędzy przeznaczyli Szwedzi z województwa Halland na renowację tego obiektu i stworzenie tu domu kultury, miejsca spotkań i regionalnego muzeum? - rzuciłem w jego stronę. - Powinien pan solidnie wypełniać swoje obowiązki. Oświadczam, że jeszcze dziś spiszę protokół, a pojutrze przyślę tu i do gminy komisję kontrolną z ministerstwa. - Zaraz, zaraz - przerwał mi Milioner. - Myślę, że musimy się dogadać. Ja jestem właścicielem budynku. - Myślę, że tą transakcja, o której nie powiadomiono ani naszego ministerstwa, ani Państwowej Służby Ochrony Zabytków w Olsztynie, powinien zająć się urząd skarbowy - teraz już straszyłem na całego. Mój bluff zadziałał. Milioner jakby skulił się słysząc słowa o urzędzie skarbowym. - Teraz mianuję, bo mam takie uprawnienia, społecznego opiekuna zabytku - ciągnąłem swoją tyradę. - Myślę, Saro, że nie odmówisz? Dziewczyna aż się wyprostowała ze zdziwienia. Milioner zrobił się czerwony na twarzy. - Jasne, że nie - dziewczyna odpowiedziała po chwili wahania. - To znaczy, że dom kultury zostaje? - zapytał Walendziak. - Oczywiście - rzekłem. - Nasze ministerstwo będzie chciało zobaczyć akt własności szanownego biznesmena. Widziałem, że twarze mieszkańców Kociaka pokraśniały, a zaciśnięte pięści Milionera zbielały. Ochroniarze patrzyli na mnie zimno, a harcerze Jacka dumni podnosili w górę kciuki pokazując, że odwaliłem kawał porządnej roboty. - Następny temat to oczyszczalnia... - zaczął sołtys. - To skandal, żeby jeden człowiek całej wsi szkodził! - odważnie krzyczał Balcerek. - Proszę państwa, ten pan wygrał z gminą proces - wyjaśniał inspektor od budownictwa. - Teraz musimy się z nim dogadać. - Co tu się dogadywać?! - krzyczeli ludzie. - W łeb takiego! Podniósł się straszny tumult. Ochroniarze ciasnym kręgiem otoczyli swego chlebodawcę. Z tego co krzyczano zrozumiałem, że gmina chciała postawić oczyszczalnię ścieków na gruntach należących do Milionera. Początkowo wyraził na to zgodę. Jednak kiedy jego syn związał się z Sara, wtedy podyktował wyższą niż początkowo cenę za metr kwadratowy gruntu. Potem, gdy sąsiad sprzedał ziemię pod tę inwestycję, zaczął protestować twierdząc, że będzie mu śmierdziało. Gmina przegrała w sądach wszystkich instancji. - Mogę prosić o uwagę? - odezwał się profesor. Nie zauważyłem, kiedy wszedł. Teraz stał trzymając w dłoni wygasłą fajeczkę. Wszyscy ucichli. - Jak rozumiem, problem tkwi w strefie ochronnej oczyszczalni, która zachodzi na część posiadłości obecnego tu przedsiębiorcy - wykładał Tadeusz Jazłowiecki. - Otóż, moje grunty sąsiadują z ziemiami tego pana. Gotów jestem tanio sprzedać gminie swoją działkę w zamian za mniejszy kawałek po drugiej stronie rzeki. Swój domek przeniosę tam za własne pieniądze. Po tej deklaracji na sali wybuchły brawa. Milioner wyszedł z sali trzaskając drzwiami. Inspektorzy patrzyli na wszystko z tępymi minami. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć - zabrał glos Walendziak. - Wypijmy zdrowie letników! - ryknął Balcerek. Podszedł do mnie i zionąc piwskiem objął mnie za szyję. - Dzięki, łaskawco! - bełkotał mi w kołnierz. - Przyjeżdżaj do mnie, kiedy chcesz. Dam ci pokój i żarcie, jakiego w domu nie dostaniesz. Jakoś uwolniłem się z jego objęć. - Myślisz, że dam radę? - zapytała mnie Sara. - Oczywiście - odpowiedziałem. - Masz nawet teraz mocniejsze karty, niż planowałem. Dziwna była reakcja twojego przyszłego teścia, gdy powiedziałem o umowie kupna budynku. - Aadnie pan go załatwił - gratulował mi Maciek. - I to bez użycia noża - zauważyłem. - To było świetne zagranie - rzekł profesor podając mi rękę. - Pan też uczynił ładny gest. - Nie mogłem już patrzeć, jak latem do miejscowości letniskowej przyjeżdżają turyści, a większość domów ma zwykle sławojki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|