Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sytuacji? Przelecieli nad dziobem żaglowca i zostawili go w tyle. St. Ives po raz ostatni opuścił spiralę, by dokonać jeszcze jednego pomiaru. Tym razem zaobserwowali pewne odchylenia - wskazówka aparatu wykonała dość nagły obrót. Przez ten czas oddalali się od łodzi Parsonsa w kierunku południowo- James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 79 wschodnim. Byli już dwieście metrów od jej lewej burty, kiedy balon szarpnął, rzucając profesora i Hasbro o ścianę kosza, który przechylił się niebezpiecznie, omal nie wyrzucając ich do wody. Hasbro, myśląc, że to lina kotwiczna zahaczyła o coś, zaciekle usiłował ją przeciąć. St. Ives zaś nie wypuszczał z rąk pręta ani miernika, który w końcu eksplodował mu w rękach. Tak, eksplodował - to najlepsze słowo; wskazówka wirowała jak szalona, aż w końcu skręciła się na amen. St. Ives wypuścił aparat, który natychmiast runął do wody. Liny balonu napięły się, lecz próba poderwania gondoli ku górze nie zdała się na nic; jakaś niewidzialna siła ciągnęła kosz w przeciwnym kierunku, więc tylko wirował i podskakiwał bezładnie, jakby toczył bój z jakimś niewidzialnym okrętem. Załoga żaglowca, łącznie z Parsonsem, wyległa na pokład, obserwując oszalały balon i dwóch uczepionych go bezradnie mężczyzn. Musiało to wyglądać, jakby powłokę balonu rozrywały dwie przeciwstawne moce, co w pewnym sensie było prawdą - to potężne siły magnetyzmu i ogrzanego powietrza ciągnęły każda w swoją stronę. Najlepszym dowodem tego był zrujnowany miernik. Wyglądało na to, że St. Ives odnalazł zatopioną maszynę i wzmocnione żelaznymi okuciami dno gondoli znalazło się w jej elektromagnetycznym potrzasku. Przy odgłosie rozrywanego płótna i pękających lin kosz runął w dół i o mało co nie został wciągnięty pod wodę. Obaj pasażerowie musieli płynąć co sił, by wyjść z tego cało - St. Ives i Hasbro młócili rękami zimną wodę, zmierzając ku dość oddalonej łodzi. W tym czasie gwozdzie same wyskoczyły z obcasów ich butów, a profesor czym prędzej wyłowił z kieszeni scyzoryk i sprezentował go maszynie, by ocalić swe spodnie. W końcu, gdy oddalili się już od pękających lin i podskakującej na wodzie powłoki balonu, odwrócili się, by popatrzeć. Przez chwilę ich kosz utrzymywał się na powierzchni, ale nagłe szarpnięcie wciągnęło go pod wodę. Tkwił tak, zawieszony tuż pod powierzchnią. Wciąż uwiązany do kosza balon leżał płasko na falach, unosząc się i opadając w ich rytmie. Napierające od wewnątrz gazy rozrywały szwy wydając odgłosy przypominające wystrzały z karabinu, a gorące powietrze ulatywało z sykiem do atmosfery, jakby jakiś olbrzym deptał nieszczęsną powłokę balonu. W ciągu kilku minut zapadnięty balon podążył w ślad za gondolą, jak spłoszona kałamarnica, by nie ukazać się nigdy więcej. St. Ives i Hasbro płynęli dalej, nie wierząc jeszcze w swoje szczęście. Gdyby żaglowiec nie wysłał po nich łódki, utonęliby niechybnie. Sam Parsons nie miał co do tego wątpliwości i powitał ich na pokładzie nie żałując kąśliwych uwag. - To ci dopiero był pokaz! - zwrócił się do St. Ivesa, który człapał ku frontowej kabinie. - Nie przypominam sobie równie odkrywczej metody James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 80 badań. Mam nadzieję, że sporządził pan dokładne notatki. Na pańskiej twarzy nawet z tej odległości widziałem wyraz naukowego olśnienia. Gdybym był malarzem, uwieczniłbym ten widok dla pana... - pokpiwał Parsons w tym stylu, chichocząc zza obfitej brody. Opuściwszy zaznaczony czerwonymi bojami rejon, skierowali się ku Dover. W tym czasie, kiedy oni unosili się nad cieśniną, ja również byłem w powietrzu; zmierzając do Sterne Bay, spoglądałem ze sterowca na szarą powierzchnię morza pode mną, czując się panem swojego losu. Jeszcze w Norwegii sprawa chłodni przestała być dla mnie tajemnicą. Minęło jednak trochę czasu od mojego spotkania z kapitanem Bowkerem i wiele mogło się od tej pory wydarzyć. Mogę tam nawet nikogo nie zastać, zwłaszcza że lód może być już teraz niepotrzebny. Z drugiej strony mogę dość łatwo znalezć sposób, by zrobić, co do mnie należy. W Koronie dowiedziałem się, że profesor i Hasbro jeszcze nie wrócili ze swej balonowej eskapady. Parsonsa również nie było. Zmartwił mnie taki obrót sprawy; nawet towarzystwo sekretarza byłoby lepsze niż samotność. Usiadłem na skraju łóżka. Miałem do wyboru - pójść na piwko lub uciąć sobie drzemkę. Z jednej strony nie chciałem uciekać w sen przed obowiązkami; z drugiej - picie i sen to, żałosny co prawda, substytut towarzystwa. Gdy tak siedziałem, przypomniało mi się niedawne pukanie do drzwi; zdałem sobie sprawę, że może mi się przyśnić dalszy ciąg tej koszmarnej historii. Kto mi zagwarantuje, że drzwi nie uchylą się bezszelestnie i jakaś piekielna konstrukcja nie wtoczy się, niby melon z syczącym lontem, na środek pokoju... Nie, drzemka nie wchodzi w rachubę. W takim razie co robić? Mogłem pójść do chłodni, ale w roli Abnera Benbowa nie miałem szans. Przebranie? Może peruka i sztuczny nos coś by dały, ale zarzuciłem ten pomysł, bo czegoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|