image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 O świcie  oznajmił w końcu prawie zupełnie spokojnym głosem. We-
wnątrz wrzał.
Król o mało co nie zasłabł na tronie.
 Jestem święcie przekonany  kontynuował spokojnie lord kanclerz  że
są oni niebezpiecznymi szpiegami. Liczę, że jutro, sire, wyda pan pełny wyrok. 
10
Tradycję tę zapoczątkował król Stigg, pierwszy i jak dotąd najokrutniejszy władca Rhyngill,
po tym jak lord kanclerz uznał, że warto wyciągać go z łóżka w pewnej niecierpiącej zwłoki
sprawie.
Nieszczęściem dla lorda kanclerza król doszedł do wniosku, że biorąc pod uwagę łożnicę, bu-
telkę whisky i wyjątkowo nienasyconą konkubinę, sprawa ta w gruncie rzeczy nie jest wcale taka
ważna. Do akcji wkroczył wiszący na ścianie długi na cztery stopy ceremonialny miecz katowski
i lord kanclerz natychmiast dostał wymówienie. Na zawsze i od wszystkiego.
190
Po jego twarzy przemknął potworny grymas. Stwierdził, że musi szybko wyjść,
bo zaczyna tracić nad sobą panowanie.
 Muszę jeszcze poczynić wiele przygotowań do jutrzejszej krwawej. . .
eee. . . sądowej rozprawy, sire. Proszę o pozwolenie oddalenia się, żebym mógł
jutro rano wypruć z nich. . . to znaczy, wysunąć przeciw tym szpiegom logiczne
argumenty!  Zatarł gorączkowo rękawice. W jego chytrym oku, oku nadciąga-
jącego cyklonu, pojawił się szatański błysk.
Odwrócił się i wybiegł z Sali Konferencyjnej jak opętany przez jakiegoś de-
mona. Klayth wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał lord
kanclerz.
 O świcie! Wszystko, tylko nie proces o świcie!
Głowa opadła mu na ręce.
 Ja tak nie potrafię!
* * *
Setki stóp poniżej Firkin drżał na zbitej z desek ławce w wilgotnej, śmierdzą-
cej celi. Przysłuchiwał się, jak Beczka pociesza Cukinię. Szło mu znakomicie,
teraz dziewczynka przez większość czasu pociągała nosem, tylko niekiedy wybu-
chając spazmatycznym szlochem.
Firkin czuł się pusty w środku i nie znajdował słów pociechy, otuchy.
Doskonale wiedział, że ponosi winę za całą tę sytuację. Padające z jego strony
słowa pocieszenia mogłyby tylko nasypać soli na świeżą ranę i wrócić, ciśnięte
mu w twarz. Byłby otwarty na gwałtowną reakcję, gniew, strach i złość ze strony
ich wszystkich, w tym samego siebie. Nienawidził się. Zawiódł. Zamknął oczy
i spróbował powstrzymać narastające w nim uczucia.
Był też inny, bardziej konkretny powód, dla którego nie mógł nikomu nieść
otuchy  sam zmagał się z wielką gulą w gardle, większą, niż kiedykolwiek
sobie wyobrażał. Miał wrażenie, że coś usiłuje się z niego wydostać, coś żywego.
Ciężko mu było oddychać, ale nie ośmielił się otworzyć ust. Gdyby to zrobił,
zamiast słów pociechy, ociekającą wodą ciemność straceńczych cel przeszyłby
krzyk bólu i przerażenia.
Zacisnął zęby, objął kolana rękami, jak potrafił najsilniej; nieco większy na-
cisk, a pękną, zalewając go gorącą mazią stawową. Z całych sił starał się nie my-
śleć o jutrze. Bez powodzenia.
Cóż za ironia losu: zaczęło się od Jutrzenki, skończy o świcie. Początek i ko-
niec. Pełne koło. Pomyślał o siostrze, o chwili kiedy po raz ostatni widział ją
roześmianą, o swoich płonnych nadziejach, głupich, żałosnych, młodzieńczych
191
mrzonkach. Wydawało się to tak odległe, tak dawne, jak doświadczenia z inne-
go wieku, innego świata. Stopniowo, gdy zmęczenie dołączyło do emocjonalnego
ciężaru na barkach chłopca, zwiększając jego wrażliwość oraz podwyższając i tak
już nadzwyczajną uczuciowość, powoli dał się wciągnąć w wojnę obliczoną na
wyczerpanie przeciwnika  i przegrał bitwę z emocjami.
Po brudnym policzku łagodnie spłynęła ciepła, słona łza rozpaczy, błysnęła,
odrywając się od oblicza chłopca, i wskoczyła w zielonkawą kałużę u jego stóp.
* * *
Jak można się było spodziewać, w środku nocy panowała na zamku cisza.
Panowała w nim od trzynastu lat, lecz tym razem było wyjątkowo cicho, zupeł-
nie jakby zamek wstrzymał oddech w oczekiwaniu na świt. Wszyscy, głównie
z powodu emocjonalnego wyczerpania, mocno spali. Beczka na drewnianej ław-
ce w swojej celi rzucał się niespokojnie i kręcił z boku na bok. Cukinia z całej
siły wtulała głowę w dłonie. Nikt nie chrapał. Trudno jest chrapać na kilka godzin
przed umówionym rendez-vous z niemal pewną śmiercią.
Tylko w jednym pomieszczeniu rozbrzmiewały odgłosy wytężonej pracy 
w ciemnej izbie, głęboko we wnętrznościach zamku, dużo poniżej poziomu grun-
tu. Cztery spore pochodnie buchały wielkimi płomieniami, zabarwiając kamien-
ne ściany na karmazynowo i przydając powietrzu gęstego, dymnego posmaku.
Tu właśnie lord kanclerz kończył przygotowywać swoją prywatną wersję piekła,
sprawdzając ostatnie łoże do rozciągania więzniów. Sen był ostatnią rzeczą, o któ-
rej myślał, jego ciało pulsowało adrenaliną, a umysł planami i listami rzeczy już
zrobionych i czekających na swoją kolej. Był na nogach całą noc, już wcześniej
rozebrał i pokrył smarem pozostałe cztery łoża, po tych zabiegach funkcjonujące
niebywale gładko. Naostrzył także wszystkie kolce w żelaznej dziewicy, wypole- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl