Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I tak wzięliśmy się do roboty, to znaczy Angelina i ja, bo inni nie mieli zielonego pojęcia o organizowaniu naukowej masakry na skalę przemysłową i z całą wdzięcznością zwalili wszystko na nas. Kiedy najważniejsze sprawy były już załatwione, zdołałem wreszcie zrobić to, co było dla mnie najistotniejsze - od dwóch dni i dwudziestu tysięcy lat nie zmrużyłem oka. Trzy godziny snu były z pewnością zbyt małą dawką, ale tylko na tyle mogłem sobie pozwolić. Gdy obudziłem się, na zewnątrz było ciemno i równie gorąco jak za dnia. - Mamy cztery godziny do świtu - poinformowała mnie zrelaksowana Angelina. - I większość z tego będziemy potrzebowali na dojście do stanowisk. Atak zacznie się o świcie. - Co z przygotowaniami? - Uczą się szybko. Zresztą, walczą tu od paru ładnych lat, więc powinni znać teren. Być może nie byli urodzonymi żołnierzami, ale ostatecznie, jeśli zaczyna, się walkę, to po to, by wygrać. Przed namiotem spotkaliśmy Diyana prowadzącego trzech ludzi, którzy nieśli dziwaczną konstrukcję z metalu i skóry z grawitatorem w środku. - Jesteśmy gotowi - oświadczył. - No to ruszamy. Potykając się w ciemnościach i klnąc pod nosem, ruszyliśmy pod jego przewodnictwem ku murom. Zajęło nam to czas aż do świtu. Gdy znalezliśmy się pod tym złowrogo rysującym się kształtem, po drugiej stronie miasta rozległy się pierwsze wybuchy. Pomogłem towarzystwu przypiąć się do rusztowania z grawitatorem i spojrzałem na zegarek. Jak dotąd wszystko szło według rozkładu. Przypiąłem się również i uruchomiłem urządzenie. Z metalicznym warknięciem mój oddziałek znalazł się w powietrzu. 21 Wspinaliśmy się wzdłuż muru jak powolna winda, stanowiąc znakomity cel dla każdego z dobrym wzrokiem i spluwą w garści. Wylot grawitatora zaczął wydzielać wyczuwalne ciepło i przeszło mi przez myśl, że spadek z tej wysokości nie byłby szczytem moich marzeń. Ale już mignęły oświetlone okna, na szczęście bez ciekawskich, i przed nami pojawił się parapet wału. Przelecieliśmy nad zwieńczeniem muru i wypadki nabrały niespodziewanej szybkości. Na górze było dwóch strażników - zaskoczonych i wściekłych. Zanim zdążyli zareagować, Angelina i ja wypaliliśmy jednocześnie. Igły spełniły swoje zadanie - bez hałasu obaj usunęli się na ziemię. Przygotowując się do lądowania przełączyłem grawitator na zniżanie. Lądowanie! Szumne słowo - pod nami nie było bowiem stałej powierzchni. Opadaliśmy na przeszklony dach nad jakimiś warsztatami. Potężne tafle szkła podtrzymywane były pajęczyną przerdzewiałych płaskowników. W panice nadusiłem stop, ale byliśmy już zbyt nisko, a przeciążony grawitator nie zdążył na czas. To był ideał cichego ataku z zaskoczenia. Sześć par butów trafiło w taflę jednocześnie i pięć tysięcy jardów kwadratowych szkła runęło w dół razem z niemal całą konstrukcją nośną. Przez sekundę byłem pewien, że i my dołączymy do tego naboju, ale ostatnim wysiłkiem grawitator zahamował nasze spadanie, po czym buchnął dymem i stanął w płomieniach. W dole rozpętało się piekło, gdy całe to szkło i rury dosięgły podłogi - nawet na naszej wysokości można było ogłuchnąć. Ciche wejście okazało się tylko teorią. - Aapcie się wsporników! - krzyknąłem rwąc pasy i dając im przykład. Dla zwiększenia ogólnego efektu grawitator, na szczęście bez pasażerów, runął w dół i eksplodował jakieś piętnaście stóp nad posadzką. Nie pozostawało mi nic innego, jak uciszyć wyjących w dole paroma granatami. - Proponuję zlezć z tego małpiego gaju i wziąć się do roboty - stwierdziłem i razem ze współtowarzyszami ruszyłem ku parapetowi. - Wez no radio - poleciłem Diyanowi. - Odwołaj wszystkie oddziały, chyba że któremuś udało się zrobić wyłom. Szkoda ludzi. - Zostali odparci na całej długości - zameldował po chwili. - To niech się odsuną i zmniejszą straty. Zaraz zrobimy tu blitz od wewnątrz! Ruszyliśmy - Angelina i ja z przodu, by wymieść opozycję; reszta jako osłona boków i zaplecza. Pierwsze napotkane drzwi wiodły na spiralną klatkę schodową, która, sądząc po długości, mogła prowadzić do samego piekła. Nie spodobała mi się, toteż posłałem tam parę granatów. Wrzask, który był odpowiedzią, wskazywał, że postąpiłem słusznie. - Dokąd teraz? - spytała Angelina. - To, co jest niżej, wygląda na większe i bardziej funkcjonalne pomieszczenie. Przypuszczenie dobre jak każde... - Coś wybuchło blisko mojej głowy, toteż urwałem w pół zdania. Angelina rozstrzelała snajpera i pognaliśmy dalej. Rozwaliłem zamek w drzwiach i wpadliśmy do wnętrza wieży. Projektował ją szaleniec. Wiedzieliśmy o tym, ale wrażenie było piorunujące -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|