image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Napady w Nowym Jorku są zjawiskiem tak nagminnym, że mało prawdopodobne, by
komisariat policji wysłał na miejsce przestępstwa wóz patrolowy.
Harry Shulz, nie spiesząc się, wsiadł do samochodu i odjechał na wolnym biegu. Dwaj
chuligani siedzieli na ławeczce w Shore Road na tarasie, który wznosił się nad autostradą.
Jeden z nich bez słowa wręczył mu list. W zamian za to dwa pięćdziesięcio-dolarowe
banknoty powędrowały do jego brudnej ręki. Chłopak przyjrzał się im z zachwytem, po czym
mrugnął okiem do Shulza.
- Pracować dla pana to prawdziwa przyjemność. Jak pan będzie nas potrzebował, wie pan,
gdzie nas szukać. Do zobaczenia.
Harry Shulz uśmiechnął się do niego i zasunął szybę. Podobał mu się charakterystyczny
nowojorski akcent chłopca, przypomniała mu się jego własna młodość.
Zrobił nieokreślony ruch ręką na znak pożegnania, wsunął list do wewnętrznej kieszeni
marynarki i ruszył w kierunku Manhattanu. Gratulował sobie w duchu, okazało się bowiem,
że miał rację podejrzewając, iż rolę pośrednika w korespondencji gra ów stary sprzedawca.
Wróciwszy do domu, nalał sobie pełną szklankę whisky, którą wychylił duszkiem, żeby się
rozgrzać. Dopiero potem wyjął z kieszeni list. Kiedy zobaczył na kopercie ręcznie wypisany
adres: "Jacques Berger, rue de Monceau, Paris - France", zimny dreszcz przebiegł mu po
plecach.
Palce gorączkowo rozrywały kopertę. Wysunęła się z niej druga. Na niej figurowało tylko
imię i nazwisko: "Susan Bramovitz".
Otworzył drugą kopertę i szybko przebiegł oczyma list Flory Bramovitz. Ględzenie starej
kobiety. Same banały. Ani jednej interesującej informacji.
Jeszcze raz odczytał nazwisko i adres na pierwszej kopercie. To tile do wiary! W jakiż to
diaboliczny sposób Susan Bramovitz udało się nawiązać kontakt z Jacques'em Bergerem?
Druga szklanka whisky ostudziła jego wzburzenie. Teraz musi działać błyskawicznie. Przede
wszystkim telefonować do Nowego Orleanu, zawiadomić o wszystkim Komitet i odebrać
polecenia. Z pewnością zażądają, żeby wyskoczył do Paryża. Ta perspektywa wprawiła go w
dobry humor. Uwielbiał Paryż.
Manhattan, New York City, USA.
Luty 1968
Harry Shulz zjadł doskonałą kolację w niewielkiej wiedeńskiej restauracji na Osiemdziesiątej
Szóstej Ulicy Wschodniej, tuż przy Trzeciej Avenue. Uregulował rachunek, zostawił
królewski napiwek, opuścił lokal i po schodkach zszedł na chodnik.
Jego luksusowy apartament na East Side znajdował się dwa kroki stąd. Wolno ruszył w stronę
Park Avenue. Postanowił spędzić spokojny wieczór w domu, przy butelce dobrej whisky i
przed telewizorem, jeśli akurat trafi na jakiś przyzwoity program.
Otworzył butelkę whisky, kiedy zadzwonił telefon.
- Pan Shulz?
Z miejsca poznał wytworny głos z lekkim akcentem Południa.
 Shulz przy aparacie. Dobry wieczór panu.
 Dobry wieczór. Prosił mnie pan o spotkanie?
 Tak, proszę pana.
 Zwietnie się składa, bo ja właśnie miałem zamiar nawiązać kontakt z panem.
 Jestem do pana usług. Kiedy?
 Jutro po południu.
 Dobrze. W Central Park, o tej samej godzinie co zwykle?
 Tak, o tej samej godzinie. Ale nie w Central Park. To miejsce nie podoba mi się,
postanowiłem więcej tam nie chodzić. Co krok człowiek natyka się na hippiesów,
włóczęgów,
wszelkiego rodzaju ludzi, którzy działają na mnie przygnębiająco. To potworne. Nie, wolę
Cloisters. Cloisters. Oczywiście. Dziękuję. Dobranoc, panie Shulz. - Dobranoc panu.
Powiesił słuchawkę, nalał porządną porcję whisky, nacisnął guzik z boku lodówki,
zainstalowanej wewnątrz baru z mahoniu, I dwie kostki lodu wpadły do szklanki.
Westchnąwszy głęboko, zrezygnował z telewizji. Potrzeba mu było czegoś bardziej
ekscytującego niż stary film z Errolem Flynnem i Olivia de Havil-liind, przerywany zresztą
reklamowymi wstawkami sławiącymi zalety piwa Budweiser czy też produktów
żywnościowych Libby.
Opróżniwszy pół szklanki, postanowił zatelefonować do Clary Brodsky - damy znanej z tego,
że dostarczała na zamówienie najpiękniejsze dziewczęta z New York City. Ceny były u niej
wygórowane - dwieście pięćdziesiąt dolarów za noc - ale klient w zamian za to otrzymywał
usługi wyjątkowej jakości i niezwykle oryginalne. Ze wzruszeniem wspominał statystkę z
cieszącej się dużym powodzeniem sztuki granej na Broadwayu. Po spektaklu zaprosił ją na
kolację, potem do siebie. Potrafiła wypełnić nadzwyczaj umiejętnie dalsze godziny nocne.
Jakże ona się nazywała? Sylwia? Cyntia? Celia?
A może... Zawahał się. A może jakiś chłopczyk? Chłopcy podniecali go tak samo jak
dziewczyny. Cała różnica polegała na tym, że mimo wszystko o wiele szybciej nudzili mu się
chłopcy, bowiem niektórzy z nich przejawiali przerażającą wprost chciwość oraz, co gorsza,
niebezpieczny brak dyskrecji i ciekawość, A dzisiejszego wieczoru Harry Shulz tęsknił
zarówno za odprężeniem fizycznym, jak i za spokojem ducha. Zdecydował się wrecie na
Clarę Brodsky i nakręcił jej numer. Panna do towarzystwa przez całą noc niezmordowanie
demonstrowała całą gamę swoich talentów, świadczących o ogromnej runie zawodowej -
mimo jej młodego wieku - jak również skłonnościach, których wprost nie wypadało w pełni
nie wykorzystać.
Tak więc na dragi dzień rano Shulz jechał do Cloisters w doskonałym nastroju, nucąc wesołą
melodię. Dzień był bardzo zimny, ale w samochodzie panowało przyjemne ciepło. Czuł się
cudownie. Od momentu przebudzenia był jakby w euforii. Clara Brodsky była naprawdę
królową stręczycielek. Nie mógł się uskarżać na towar. Pierwsza kategoria. I mimo że było to
surowo zakazane przez okropną Clarę, Sandra zgodziła się, rzecz jasna z pewną rezerwą,
podać mu numer swojego prywatnego telefonu. Ta dziewczyna niewątpliwie warta była, żeby
się z nią spotkać po raz dragi. Harry Shulz przyrzekł to sobie, mimo że ta decyzja była
sprzeczna z bardzo surowymi regułami bezpieczeństwa, jakich się trzymał.
Na West Parkway panował bardzo duży ruch. Shulz dotarł do Fort Tryon Park i skierował się
w stronę Dziewiętnastej ulicy i Fort Washington Avenue.
Wkrótce potem parkował samochód przed Cloisters. Dla Harry Shulza, urodzonego bardzo
blisko Bowery, nowojorskiej ulicy nędzy, zakochanego w rodzinnym mieście i idącego przez
życie o własnych siłach, Cloisters z Biblioteką Miejską i Muzeum Gugenheima stanowiło
szczyt sztuki. Z pewną pobłażliwością odnosił się do Europejczyków, nie potrafili bowiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl