Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cznymi, znakami czarownic i okultystycznymi figurami? Jaką furorę to zrobi! Jakie poruszenie! College nigdy tego nie zapomni! A atmosfera akurat nadawała się znakomicie. Rzecz jasna potem wszystko to da się wyczyścić, zatem nie będzie żadnej prawdziwej szkody. A powód do śmiechu na całe lata! Tego ranka Spelling kupił w jednym ze starych antykwaria- tów na High Street książkę o czarnej magii z mnóstwem niesamowitych rysunków diabelskich symboli, które można by skopiować. Jasne, że zaraz po dokonaniu swego czynu będą musieli się jej pozbyć - gdyby wykryto, że to oni są autorami tego numeru, konsekwencje byłyby katastrofalne. Klucze też trzeba będzie zniszczyć. Ale całe piękno pomysłu polegało na tym, że mogli zamknąć za sobą drzwi, toteż naprawdę będzie to wyglądało na sprawkę sił nieczystych! W miarę jak zbliżał się wieczór, Clemens odczuwał coraz większe wątpliwości co do całej tej historii. Idiotyczny pomysł! Wywalą ich bez zastanowienia! A poza tym, w nocy wokół kaplicy było jakoś... upiornie. Spelling w końcu zagroził, że jeżeli nie przestanie jęczeć, da mu w łeb. To najlepszy od lat, może nawet od wieków, numer, o jakim pomyślał ktokolwiek w college u. Co za szansa, żeby się odegrać na starym Griggs- -Meade, rektorze, tym obłudnym draniu! Będzie musiał zmienić te swoje nudne kazania o tym, jak to zło czai się jedynie w duszy człowieka. Pojmie wreszcie, że zło to prawdziwa, żywa, materia- lna siła, tak jak twierdzi Dennis Wheatley!* Greene znów zachichotał. - Dalej, wy mazgaje! - wyszeptał głośno. - Jazda z tym! Spelling jeszcze raz rozejrzał się ukradkiem, po czym wyjął z kieszeni spodni długi, lśniący klucz. Wsunął go delikatnie w odpowiedni zamek. Wszyscy trzej wstrzymali oddech i zacis- nęli zęby. Obrócił dłoń i wykrzyknął z cicha: - Są otwarte! Wciąż wstrzymując oddech, ostrożnie pchnął drzwi, dzięku- jąc Bogu za to, że Saunders zawsze dokładnie oliwił zawiasy. - Chodzmy stąd, Spelling. No wiesz, ktoś musi tam być, jeżeli drzwi są otwarte - nalegał Clemens, rozglądając się nerwowo. - Nie, popatrz! W środku nie pali się światło. Durny stary palant Saunders musiał zapomnieć je zamknąć! - Spelling wcisnął głowę w szczelinę, po czym wśliznął się do środka. - Chodzcie! - usłyszeli z ciemności jego polecenie. - No dalej, Clemens, ty pierwszy - Clemens został brutalnie wepchnięty do środka przez Greene a. Zarobił ponownie, kiedy w mroku wpadł na Spellinga. - Uważaj, cholerny gamoniu! - wysyczał tamten. - Jazda, Greene, właz do środka i zamknij te cholerne drzwi. Wtedy można będzie zapalić latarkę. Długa szpara zwęziła się i całkiem zniknęła, gdy trzeci chłopak wszedł w korytarz prowadzący do przedsionka, zamy- kając za sobą drzwi. Spelling wyciągnął swą maleńką latarkę i wąski promyk światła przeszył ciemność. - Jesteś pewien, że nie ma tu nikogo? - dopytywał się z niepokojem Clemens. - No, trudno by chyba było wlezć komuś na te schody po ciemku, nie? - zripostował Spelling. - A teraz przymknij się * Znany angielski autor powieści okultystycznych (przypis tłumacza). wreszcie i chodzmy do kaplicy. - Za mną - wspiął się cicho na szerokie, drewniane schody, a pozostali dwaj pośpiesznie podą- żyli za nim, wzdragając się na każdy najlżejszy trzask lub jęk starych stopni. Doszli do drzwi przedsionka i, ku swemu zdumieniu, stwier- dzili, iż także są otwarte. - Niech mnie diabli, założę się, że stary Saunders musiał być na bani - zarechotał Greene. - Wiecie co, wychodząc pozamy- kamy to za niego. Zaśmiali się z nerwowym uznaniem. Spelling znów zajrzał za drzwi, oświetlając latarką ściany przedsionka, który w rzeczywi- stości był sporych rozmiarów salą, porównywalną z wieloma mniejszymi kościołami. Wytężyli słuch w oczekiwaniu jakiego- kolwiek hałasu, po czym weszli do pomieszczenia, udekorowa- nego symbolami heraldycznymi i ostrożnie przecięli kamienną posadzkę idąc w kierunku wejścia do głównej kaplicy. Clemens na wpół spodziewał się, że całe miejsce zaleje raptem światło, a wściekły głos zażąda wyjaśnienia, co też tu robią. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Sama kaplica była nieporównywalnie jaśniejsza dzięki wyso- kim, witrażowym oknom, które wpuszczały do środka światło z zewnątrz, przemieniając je w dziwną mieszaninę barw. Lecz dla Clemensa stanowiła nadal straszne, ponure miejsce i gdyby nie Greene, idący tuż za nim, odwróciłby się w tym momencie i uciekł. Trójka chłopców spojrzała w głąb wysokiego, łukowa- tego sklepienia, po czym przeniosła wzrok na rzędy przepięknie rzezbionych ciemnych, drewnianych ław, stojących naprzeciw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|