image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kwiatów; z jej środka wykwitał wesoło i bujnie żółty pierwiosnek.
Niezupełnie mi odpowiadało, że ten stary człowiek chciał w tak żartobliwy
sposób wymigać się od moich pytań i oskarżeń, więc spojrzałem na niego z wyrzutem.
Wtedy pochylił się naprzód, przyłożył swoje zupełnie już zdziecinniałe usta do mego
ucha i szepnął cichutko:
- Mój chłopcze, bierzesz starego Goethego nazbyt poważnie. Starych ludzi,
którzy już umarli, nie należy brać poważnie, gdyż wyrządza się im krzywdę. My,
nieśmiertelni, nie lubimy poważnego traktowania, lubimy żart. Powaga, mój chłopcze,
jest sprawą czasu; powstaje ona - tyle chcę ci zdradzić - z przeceniania czasu. Również
i ja przeceniałem niegdyś wartość czasu, dlatego chciałem dożyć stu lat. W wieczności,
widzisz, czas nie istnieje; wieczność jest mgnieniem oka, w sam raz długim na żart.
Rzeczywiście, nie można już było z tym człowiekiem zamienić poważnego słowa,
podrygiwał w górę i w dół, zadowolony i giętki, przy czym pierwiosnek w gwiezdzie
bądz strzelał w górę jak rakieta, bądz malał i nikł. Kiedy tak się popisywał tanecznymi
krokami i figurami, pomyślałem sobie, że ten człowiek przynajmniej nie zaniedbał
nauki tańca. Tańczył wspaniale. Wtem przypomniał mi się znów skorpion albo raczej
Molly, więc zawołałem do Goethego: - Proszę pana, czy nie ma tu Molly?
Goethe roześmiał się głośno. Podszedł do stołu, wysunął szufladę, wyjął
stamtąd kosztowną skórzaną czy aksamitną szkatułkę, otworzył ją i podsunął mi
przed oczy. Leżała w niej, na ciemnym pluszu, mała, kształtna, połyskująca,
miniaturowa nóżka kobieca, nóżka zachwycająca, w kolanie zgięta, ze skierowaną w
dół stopą, ostro zakończoną delikatnymi paluszkami.
Wyciągnąłem rękę, chcąc wziąć sobie tę małą nóżkę, w której od razu się
zakochałem, ale kiedy sięgnąłem po nią dwoma palcami, zabawka jakby drgnęła i
zaczęła się poruszać, nagle zrodziło się we mnie podejrzenie, że to może skorpion.
Goethe zdawał się to rozumieć, a nawet jakby świadomie pragnąc mego głębokiego
zakłopotania, tej dotkliwej rozterki pożądania i lęku. Podsunął mi uroczego
skorpionika tuż pod nos, widział, że go pragnę i że się przed nim wzdragam; zdawało
się, że staremu wydze sprawia to wielką przyjemność. Podczas gdy się tak ze mną
droczył tym wdzięcznym, niebezpiecznym przedmiotem, stał się znów zupełnie
starym, prastarym, tysiącletnim człowiekiem o śnieżnosiwych włosach, a jego zwiędła,
zgrzybiała twarz śmiała się cicho i bezgłośnie, śmiała się mocno do swego wnętrza z
jakimś otchłannym, starczym humorem.
Gdy się zbudziłem, zapomniałem o śnie, przypomniał mi się dopiero pózniej.
Spałem chyba z godzinę przy stoliku restauracyjnym, wśród muzyki i hałasu; nie przy-
puszczałem nigdy, że to możliwe. Moja urocza dziewczyna stała przede mną,
trzymając rękę na mym ramieniu.
- Daj mi dwie albo trzy marki - powiedziała. - Zjadłam tam coś niecoś.
Dałem jej moją portmonetkę, odeszła z nią i wróciła niebawem.
- Teraz mogę jeszcze chwilkę posiedzieć z tobą, potem muszę znów odejść,
umówiłam się z kimś.
Przeraziłem się. - Z kim? - zapytałem pospiesznie.
- Z jednym panem, mój mały. Zaprosił mnie do baru  Odeon .
- A ja myślałem, że nie zostawisz mnie samego.
- No, to trzeba było mnie zaprosić wcześniej. Ktoś cię ubiegł. Ale dzięki temu
zaoszczędzisz dużo pieniędzy. Czy znasz ten lokal,  Odeon ? Po północy... tylko
szampan. Fotele klubowe, orkiestra murzyńska, szyk!
Tego nie przewidziałem.
- Ach - prosiłem - pozwól, że ja cię zaproszę: uważałem to za rzecz oczywistą,
zaprzyjazniliśmy się przecież. Pozwól się zaprosić, dokąd tylko zechcesz, proszę cię.
- To ładnie z twojej strony. Ale widzisz, słowo jest słowem, przyjęłam
zaproszenie i pójdę tam. Nie trudz się już! Chodz, wypij kropelkę, mamy w butelce
jeszcze trochę wina. Wypijesz je, a potem grzecznie pójdziesz do domu i będziesz spał.
Przyrzeknij mi to.
- Nie, do domu iść nie mogę.
- Ach, z tymi twoimi historiami! Czy jeszcze nie uporałeś się z twoim Goethem?
- W tej chwili znów przypomniałem sobie sen. - Ale jeśli naprawdę nie możesz iść do
domu, to zostań tutaj, tu są pokoje gościnne. Czy mam ci zamówić taki pokój?
Byłem z tego zadowolony i zapytałem, kiedy znów będę ją mógł zobaczyć. Gdzie
mieszka? Nie powiedziała mi tego. Muszę tylko trochę poszukać, to ją znajdę.
- Czy mogę cię zaprosić?
- Dokąd?
- Dokąd chcesz i kiedy chcesz.
- Dobrze. We wtorek na kolację  U Franciszkanów , na pierwszym piętrze. Do
widzenia!
Podała mi rękę i dopiero teraz zwróciłem na nią uwagę, na dłoń, która
harmonizowała z jej głosem, piękną i krągłą, mądrą i dobrotliwą. Dziewczyna śmiała
się szyderczo, kiedy całowałem jej rękę.
W ostatniej chwili obróciła się raz jeszcze w moją stronę i dodała: - Chcę ci
jeszcze coś powiedzieć w sprawie Goethego. Widzisz, tak jak ci się to przydarzyło z
Goethem, że nie mogłeś znieść jego portretu, tak i mnie przydarza się to czasem ze
świętymi.
- Ze świętymi? Taka jesteś pobożna?
- Nie, niestety, nie jestem pobożna, ale niegdyś byłam i kiedyś znów będę. Dziś
nie ma czasu na pobożność.
- Czasu? Czy na to trzeba czasu?
- O tak. Na pobożność trzeba czasu, trzeba nawet czegoś więcej: niezależności
od czasu! Nie możesz być na serio pobożnym, a równocześnie żyć w rzeczywistości i
do tego traktować ją poważnie: czas, pieniądze, bar  Odeon i całą resztę.
- Rozumiem. Ale jak to jest z tymi świętymi?
- Ano tak, są święci, którzy są mi szczególnie mili: święty Szczepan, święty
Franciszek i inni. Widzę czasem ich obrazy, a także obrazy Zbawiciela i Matki Boskiej,
takie zakłamane, zafałszowane, naiwne i tak samo nie mogę ich ścierpieć, jak ty
owego portretu Goethego. Kiedy patrzę na takiego słodkiego, naiwnego Zbawiciela
albo świętego Franciszka i widzę, że inni uważają te wizerunki za piękne i budujące,
odczuwam to jako zniewagę prawdziwego Zbawiciela i myślę: ach, po co On żył i tak
straszliwie cierpiał, jeśli ludziom wystarcza taki naiwny Jego wizerunek! Ale mimo to
wiem, że i mój obraz Zbawiciela lub świętego Franciszka jest tylko wizerunkiem
człowieka i nie dorównuje prawzorowi, że i Zbawicielowi wydałby się mój wewnętrzny
Jego wizerunek tak naiwny i niewspółmierny, jak mnie wydają się niewspółmierne
owe słodkie konterfekty. Nie mówię ci tego, aby przyznać słuszność twojemu
oburzeniu i złości z powodu portretu Goethego, nie, nie masz racji. Mówię ci to tylko
dlatego, by udowodnić, że mogę cię zrozumieć. Wy, uczeni i artyści, macie głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl