Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głowy, kiedy go ścigały głosy uczniów pochowanych między sągami drzewa na podwórzu: - Panie Klej, może byśmy byli w stanie ulżyć cokolwieczek! Wzięlibyśmy pierożek widłami, jeden z przodu, drugi z tyłu. Nawet byś pan profesor nie czuł, że niesiesz tak wielki statek... Profesor szedł wówczas prędzej niż zwykle, szybko wydymał policzki, na których kwitły iście pensjonarskie rumieńce. Nie patrzył ani na prawo, ani na lewo i miał taki wyraz oblicza, jakby w zupełności podzielał zdanie uczniaków wyśmiewających si ę z jego starożytnego pieroga. Koledzy młodsi, ustrojeni w kapelusze lśniące, niskie, płaskie, ostatniego pokroju - niejednokrotnie doradzali mu, ażeby nabył modny pieróg i zamknął t ym sposobem usta gawiedzi żakowskiej, ale pan Leim machał tylko ręką i wydymał policzki: - Do śmierci może doba - mawiał - a ja będę się zabawiał w nabywanie galowych strojów. Prawie wam o tym myśleć, wiercipiętom. Mój pierog pamięta lepsze czasy. Taki sam on emeryt jak i ja - i taki sam go też los na starość jak mnie spotkał... Obadwaj wyglądamy wpośród współczesnych jak szczątki mastodonta... Na lekcji profesor Leim nie znosił szelestu i za najlżejszym zakłóceniem ciszy wykrzywiał się i niecierpliwie sykał. Do pomocy w przestrzeganiu porządku w klasie delegował zawsze kolejno tak zwanego dyżurnego. Dygnitarz taki przynosił kredę, dbał o atrament i pióro na katedrze oraz wypisywał wielkimi literami nazwiska kolegów sprawujących się hałaśliwie. Chłopcy w klasie pierwszej mówili w czasie pauz po polsku i nie było sposobu zmuszenia ich do konwersacji rosyjskiej wprost dlatego, że ani jeden z malców swobodnie w języku urzędowym wyrażać się nie był w stanie. Pewnego razu pan Leim wchodząc do klasy ujrzał na tablicy wypisane nazwisko Borowicza i obok niego zaskarżenie: "ciągle głośno mówi po polsku ". Pan Leim uważnie i dość długo czytał ten napis, który zdarzyło mu się widzieć po raz pierwszy, następnie zwrócił się do klasy i zapytał: - Kto jest dyżurnym? - Ja - rzekł pucułowaty chłopiec, nazwiskiem Makowicz. - To ty napisałeś, że Borowicz ciągle głośno mówi po polsku? - Tak, ja. On, panie profesorze, ciągle wrzeszczy po polsku i bije się. - I bije się z tobą? - Ja z nim nie zaczynam! Niech wszyscy powiedzą! On przyszedł pierwszy i powiada: oddawaj mi zieloną okładkę... Ja mu nie dałem, bo to już nie jego okładka, tylko moja, i za to kopnął mię w brzuch... - Borowicz za gadanie po polsku zostaje na dwie godziny w kozie... - donośnie i surowo rzekł profesor Leim i wstąpił na katedrę. Zasiadłszy na krześle roztwarł duży dziennik i wlepił oczy w jakąś niezapisaną jego stronicę. W klasie zaległa trwoga i taka cisza, że nie było słychać ani jednego oddechu. Wszyscy widzieli, że "stary "jest "wściekły ". Każdy powtarzał w myśli wyjątki, uprzytomniał sobie końcówki deklinacyjne i przepowiadał drewniane sentencje tłumaczenia. Nauczyciel z wolna podniósł oczy i rzekł: - Borowicz. . Marcinek porwał książkę z tłumaczeniami łacińskimi Szulca, mały kajecik "wybranych " słówek i na drżących nogach udał się do katedry. Stanąwszy tuż przy jej stopniu wykonał szybki ukłon korpusem i nogą, otworzył książkę i zaczął czytać rosyjskie zdania i tłumaczyć je na łacinę. Gdy tak w mowie Rosjan i Rzymian zawiadomił zgromadzonych, że pod cieniem wysokiego dębu przyjemnie jest odpoczywać, że sztuka jest długą, a życie krótkie itd. , pan Leim przerwał ten jego wykład mówiąc: - Za to, że głośno rozprawiasz w klasie po polsku, zostajesz na dwie godziny w kozie słyszysz? - Słyszę, panie profesorze... - rzekł ze skruchą Borowicz. . - Dlaczego bijesz się z Makowiczem? Marcinek spuścił oczy i zrobił pobożną minę. Na wspomnienie dwu godzin kozy łzy go ścisnęły za gardło. Wtem dostrzegł, że jeden z guzików przy ineksprymablach profesora jest nie zapięty, i doznał zaraz wielkiej ulgi. - Nigdy nie bij się z Makowiczem - mówił tymczasem pan Leim surowo i głośno - nie zbliżaj się do niego, nie proś go nigdy o jakieś tam jego parszywe okładki... Usłyszawszy wyraz "parszywe ", niezwykły w ustach pana Leima, Marcinek spojrzał i wtedy doznał dziwnego wrażenia. Profesor patrzył na niego ostrym, zagadkowym wzrokiem. Wydało się Marcinkowi, że to spojrzenie wstydzi się jego małej osoby i że zarazem bezlitośnie się z niej natrząsa... O ile profesor Leim umiał sztubę trzymać w czasie swej lekcji na wodzy i ukazaniem się swoim rozsiewać w tłumie łobuzów śmiertelną ciszę, o tyle Iłarion Stiepanycz Ozierskij, nauczyciel języka rosyjskiego, nie posiadał władzy takiej ani za szeląg. Był to tłusty basałyk z czaszką nagą jak kolano, z policzkami obwisłymi, zadartym nosem i oczyma śledzia. Wielki brzuch dzwigał na krótkich nogach,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|