Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
założywszy, że kapłani znacznie go wyprzedzili, powinien był już ich do tej pory dopaść. Zaczynał się denerwować. Cisza była niemal namacalna, a przecież miał uczucie, że nie jest sam. Nie raz mijając łukowe przejście odnosił wrażenie, iż spoglądają nań z mroku niewidzialne oczy. Zatrzymał się, na poły gotów wrócić do rozwidlenia, gdy nagle okręcił się na pięcie z uniesionym nożem i rozedrganymi nerwami. We wlocie bocznego korytarza stała, uważnie się weń wpatrując, dziewczyna. Jej alabastrowa skóra wskazywała, iż pochodzi z jakiejś prastarej stygijskiej arystokratycznej rodziny: była wysoka, gibka, kusząco uformowana, a w burzy jej wspaniałych czarnych włosów połyskiwał rubin. Poza parą aksamitnych sandałków i szeroką wysadzaną klejnotami przepaską na smukłej kibici nie miała na sobie nic. Co tu robisz? zapytała. Odpowiedz zdradziłaby jego cudzoziemskie pochodzenie. Trwał nieruchomo posępna surowa postać w odpychającej masce z kołyszącym się pióropuszem. Jego czujne oczy penetrowały mrok za jej plecami znajdując go pustym. Ale całe hordy wojowników mogły się kryć w zasięgu jej głosu. Podeszła doń bez lęku wprawdzie, lecz podejrzliwie. Nie jesteś kapłanem powiedziała. Jesteś wojownikiem i jasne to, choć nosisz maskę. Taka jest różnica między tobą a kapłanem, jak między mężem i niewiastą. Na Seta! zakrzyknęła z rozszerzonymi oczyma zatrzymując się raptownie. Sądzę, że nie jesteś nawet Stygijczykiem! Ruchem tak szybkim, że nie ułowiłoby go oko, chwycił delikatnie i pieściwie jej krągłą szyję. Ani mru mru! szepnął. Jej gładkie białe ciało było chłodne jak marmur, a we wpatrzonych weń wielkich ciemnych oczach nie taiło się zdzbło obawy. Nie lękaj się odparła spokojnie. Nie wydam cię. Ale czyś szalony, cudzoziemcze, że przybywasz do zakazanej obcym świątyni Seta? Szukam kapłana Thutothmesa odrzekł. Jest w świątyni? A dlaczego go szukasz? odpowiedziała pytaniem. Ma skradzioną rzecz, która należy do mnie. Zaprowadzę cię do niego zaproponowała tak ochoczo, że natychmiast ogarnęły go podejrzenia. Nie igraj ze mną, dziewko warknął. Wcale z tobą nie igram. Nie darzę Thutothmesa miłością. Zawahał się, ale wnet podjął decyzję; w końcu był w jej mocy w takim samym stopniu, jak ona w jego. Idz obok mnie polecił, puszczając jej gardło i ujmując ramię. Ale uważaj! Jeśli uczynisz podejrzany ruch& Powiodła go opadającym korytarzem, w dół i wciąż w dół, aż skończyły się płonące kaganki i musiał wędrować po omacku, bardziej wyczuwając niż widząc kobietę u swego boku. Raz, gdy do niej przemówił, zwróciła głowę w jego stronę i dostrzegł z oszołomieniem, że oczy jej płoną w mroku złocistym ogniem. Błądziły w jego duszy niejasne wątpliwości i okropne podejrzenia, ale podążał za nią przez istny labirynt czarnych korytarzy, który przemógł nawet jego barbarzyńskie poczucie kierunku. W myśli wyzywał się od głupców, że pozwala się tak wciągać w ten czarny matecznik tajemnicy, ale było już za pózno, żeby zawrócić. Znów wyczuł przed sobą ruch żywej istoty, niecierpliwość i głód płonący w mroku, O ile nie oszukał go słuch, pochwycił wątły szurający odgłos, który na wypowiedziany szeptem rozkaz dziewczyny wnet ucichł w oddaleniu. Wprowadziła go nareszcie do komnaty rozświetlonej przez czarne świece płonące widmowo w siedmioramiennym kandelabrze. Pojmował, że są głęboko pod ziemią. Komnata o ścianach i suficie z czarnego polerowanego marmuru była kwadratowa i umeblowana na tradycyjną modłę stygijską. Znajdowało się tu okryte czarną aksamitną narzutą hebanowe łoże i rzezbiony sarkofag spoczywający na czarnym kamiennym postumencie. Conan spoglądał wyczekująco na liczne łukowe drzwi w ścianach komnaty, ale dziewczyna nie zamierzała widać podjąć wędrówki. Rozciągnąwszy się na łożu z kocią sprężystością, splotła palce na karku i popatrzyła na Cymmeryjczyka spod długich, ciężkich rzęs. No i co? zapytał niecierpliwie. Co robisz? Gdzie jest Thutothmes? Nie ma pośpiechu odparła leniwie. Czymże jest godzina& Albo dzień, rok czy nawet stulecie? Zdejmij maskę. Niechaj ujrzę twe oblicze. Z pomrukiem irytacji Conan ściągnął swe ciężkie przebranie, a dziewczyna skinęła z aprobatą, omiatając płonącym spojrzeniem jego smagłą, pokrytą bliznami twarz. Tkwi w tobie siła& wielka siła; mógłbyś zdławić byka. Narastały w nim podejrzenia; z dłonią na rękojeści noża przemierzał niespokojnie komnatę zaglądając w mroczne łukowe wejścia. Jeśli zwabiłaś mnie w pułapkę powiedział nie nacieszysz się żywa tym, co zdziałałaś. Zleziesz z tego wyrka i zrobisz, coś obiecała, czy mam cię& Zamilkł nagle, spojrzawszy na sarkofag, którego wieko zdobiła wyrzezbiona z kości słoniowej ze zdumiewającym realizmem pradawnej sztuki podobizna. Miała w sobie ta maska coś niepokojąco znajomego i z rodzajem szoku uświadomił sobie, co to jest: blizniacze podobieństwo do twarzy dziewczyny, która w niedbałej pozie spoczywała na łożu. Mógł to być jej portret, gdyby nie fakt, iż sarkofag liczył sobie przynajmniej parę setek lat. Na lakierowanym wieku widniały archaiczne hieroglify i przetrząsnąwszy pamięć w poszukiwaniu strzępów wiedzy nagromadzonych w pełnym przygód życiu, Conan przeliterował: Akivasha! Słyszałeś o księżniczce Akivashy? zapytała dziewczyna. A kto nie słyszał? burknął. Imię tej diabolicznej, pięknej księżniczki wciąż żyło na świecie w pieśni i w legendzie, choć dziesięć tysięcy lat przetoczyło się od czasów, gdy córa Tuthamona upajała się krwawymi biesiadami w czarnych komnatach starożytnego Luxuru.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|