Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jako swoiste dopełnienie Assunty (X 178 i 180); druga – formę rozprawy filozoficzno -literackiej, podejmującej poniektóre pomysły Białych kwiatów, ale utrzymanej w ostrzej- szych rygorach stylistycznych. Obie miały nosić tytuł Milczenie. Poemat zaginął niestety, nic więc dokładniejszego nie można o nim powiedzieć. Rozpra- wa, której oszczędziły na szczęście bogobojne dłonie szarytek z rue du Chevaleret, dochowała się w szczątkach spuścizny literackiej po Norwidzie i przekazuje nam dzisiaj ostatnie myśli wielkiego poety poświęcone, u samego schyłku jego życia, temu samemu zjawisku, które dostrzegł jeszcze we wczesnej młodości i od którego pochwały zaczął swój najwcześniejszy znany dzisiaj utwór poetycki. Pisząc Milczenie, a pisał je – jak się wydaje – na kilka miesięcy przed zgonem – mógł też śmiało powtórzyć własne słowa sprzed lat przeszło trzydziestu: Ciągniemy przędzę z dala zaczepioną: U przekreślonych szyb żelazną kratą, U najeżonych bram wściekłą armatą... I 160 To milczenie jednak, a raczej przemilczenie, które wtoczyło mu się pod pióro w końcu roku 1882, w bardzo istotny sposób różniło się od przemilczenia „warszawskiego”, chociaż i jedno, i drugie było jak najściślej związane z jego własną osobą i twórczością. W Warszawie, gdzie nie: „pisać i drukować”, ale jedynie: „mówić mógł głosem żywym” (III 397), skazany był na milczenie przez ówczesne warunki polityczne (cenzura). Na emigra- cji – przez własnych rodaków: redaktorów czasopism, wydawców, recenzentów, czytelników. W Warszawie, zmuszony do przemilczania pewnych treści i pewnych obrazów, sam wy- pracował pomysłową technikę w y m o w n e g o przemilczania, którą bardziej wrażliwy czytelnik mógł przy pewnym wysiłku opanować, opanowawszy zaś – rozszyfrować, czyli nadać konkretnemu przemilczeniu właściwy dla niego „wygłos”. Na emigracji, gdzie prze- milczenie ogarnęło jego własną twórczość poetycką, nadaremnie rozglądał się za takim wraż- liwym czytelnikiem, nie znalazłszy go zaś nawet wśród najbliższych i najżyczliwszych, po- stawił wreszcie na przyszłość, „Korektorkę-wieczną”, i oczekiwał „wygłosu” dla swojej przymusowo umilkłej poezji dopiero po wielu latach, wśród „późnych wnuków”, gdy on sam będzie już w grobie. 33 Montesquieu: L’Esprit des lois, ks. XII, rozdział „Des paroles indiscrètes”. 30 Rozmyślania nad rozmaitymi postaciami owego „przemilczenia” doprowadziły Norwida po pewnym czasie do jego oryginalnego steoretyzowania, potraktował je bowiem jako nie zauważoną przez gramatyków „żywotną część mowy” i wytłumaczył jako swego rodzaju ukrytą treść zdania, która stanowi naturalne zagajenie zdania następnego, ukrywającego z kolei inną treść, która zagaja następne, itd. „Tak iż to, co drugie z porządku zdanie głosi i wypowiada – wyjaśniał poeta-myśliciel – było tylko co pierwszego zdania niewygłoszonym przemilczeniem, a to, co trzecie mówi zda- nie, leży w drugiego przemilczeniu, a co czwarte – w trzeciego... i tak aż do dna treści, która dopiero tym sposobem, jest rzeczywiście wyczerpaną...” Teoria była istotnie bardzo oryginalna i bardzo pociągająca, łatwo też zrozumieć, że u jej korzeni znajdowała się praktyka poetycka samego Norwida, którego utwory rzeczywiście wyjaśniały się wzajemnie i dopełniały, jeżeli odczytywało się je w takim układzie i porządku, jaki nadał im ich autor, entuzjastyczny wyznawca i wielbiciel „doskonałej architektoniki rze- czy umysłowych”, a przy tym sam wytrawny, pracowity i pomysłowy „architekt” literacki. Wykład owej teorii umieścił właśnie w swoim prozaicznym Milczeniu, gdzie rzucił ją na tło nadzwyczaj interesujących dywagacyj odnoszących się nie tylko do „milczącej ciszy” pi- tagorejczyków, do starożytnych „monologistów milczenia” i do problemu „lakonizmu”, ale również do moralnej i umysłowej diagnozy, jaką można było postawić współczesnej epoce, obserwując ów kolosalny „gwar i zamęt”, który bezustannie panuje w największych metropo- liach świata. Nie tu jednak koniec Norwidowej dialektyki „przemilczania”. Jeśli sprawdza się ona – rozumował poeta – zarówno w potocznej rozmowie, jak i w kon- kretnej twórczości literackiej, czemuż by nie miała się sprawdzić i w y ż e j, na przykład w kolejnych przemianach dziejowych całej literatury światowej, nie zaczynającej się przecież od książek dla dzieci, ale od utworów poważnych, „nacechowanych solennością i uczuciem wielkości”? Rezultatem tego rodzaju przemyśleń stała się nowa Norwidowa filozofia dziejów literatu- ry, oparta również na dialektycznym przemilczeniu i głosząca, iż „to, co było przemilczeniem całego umysłowego ogółu jednej epoki, stawa się wygłosem epoki drugiej, następnego wieku, a co ta przemilcza, wygłosi trzecia, swoje znowu dla następnej przemilczenie ze sobą wno- sząc”. Epok takich, stale się powtarzających, i towarzyszących im dogłębnych przeobrażeń doj- rzał poeta pięć: l e g e n d a – e p o p e j a – h i s t o r i a – a n e g d o t a – r e w o l u c j a. Nietrudno się domyślić, że koniec XIX w. to pogranicze czwartej i piątej epoki, czyli a n e g d o t a literacka ustępująca miejsca takiejże r e w o l u c j i. „Tego ostatniego wyrazu – wyjaśnił Norwid – nie należy tu brać z żadną wyłącznością. Tym bardziej, iż ogromne różnice pomiarów wielkości spraw zachodzić muszą z biegiem czasów.” Wprowadziwszy tę ważną poprawkę, możemy śmiało stwierdzić, że zarówno poetyka, jak i nowatorska poezja Norwida należały już, w przekonaniu samego ich twórcy, do literatury „rewolucji”, stanowiąc naturalny „wygłos” tego wszystkiego, co „przemilczała” poprzednia epoka literacka, i kładąc główny nacisk na „część moralną i obowiązkową” piśmiennictwa (IX 236), równocześnie zaś świadomie rezygnując z estetyki efektu („powab i grzmot”) na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|