image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

za życie, które dane mi było przeżyć na tej ziemi!
Tutaj powinienem skorzystać z nadarzającej się okazji i
wypowiedzieć się w ogóle na temat palenia zwłok. Mam książki i
mógłbym z łatwością znalezć w nich wiele informacji dotyczących
palenia zwłok. Dlaczego tego nie robię? Z tego mianowicie powodu, że
nie mogę się dostać do moich książek. Znajdują się one w moim
zasięgu, a mimo to nie mogę się do nich dostać, są złożone w
oddzielnym budynku dalej pod wzgórzem, a tam świat jest niedostępny
z powodu śniegu i mrozu tej zimy. Tak oto sprawy się mają!
A może to tylko takie puste gadanie, wykręty z mojej strony? Czy
nie mógłbym po prostu wziąć pługa i oczyścić drogi do budynku ze
śniegu? Będę szczery i wszystko dokładnie wyjaśnię: ludzie mają co
innego do roboty, konie muszą wozić nawóz w górę na wielkie
mokradła, to daleko stąd i bardzo ciężka praca zapadać się tygodniami i
miesiącami w metrowej wysokości zaspach. Mógłbym, oczywiście,
przejechać śnieżnym pługiem, ale to by nie było wszystko, pozostaje
jeszcze zbocze w górę do domku, które trzeba oczyścić ręcznie. A i to
jeszcze nie wszystko: są ponadto schody, wysokie kamienne schody, z
licznymi, wysokimi na metr zaspami, i te schody nie mają poręczy, są
niebezpieczne z każdej strony, a ja cierpię na lęk przestrzeni-i
zwapnienie naczyń.
Czy wytłumaczyłem się jak należy?
Inna sprawa latem, latem wbiegam na schody lekką stopą, bo
wtedy nie ma żadnego śniegu, który mógłby mnie zmylić.
Mój lęk przestrzeni wcale nie jest wymówką. Cierpiałem z tego
powodu od dzieciństwa, nie miało to zresztą wielkiego znaczenia, po
prostu było zawsze trochę męczące. Czytam o jednym odważnym, który
wspina się na iglicę kościelnej wieży i trzymam się dzielnie krzesła.
Siedziałem pod wieżą Eiffla i trzymałem się mocno , kiedy widziałem,
jak winda wjeżdża na górę. Jeśli mam wejść lub zejść po schodach,
muszę odwracać głowę na zmiany, raz w lewo, raz w prawo. To nie ma
nic wspólnego ze sklerozą, zawsze to miałem, osiemdziesiąt lat temu,
jeszcze zanim pojawiła się skleroza. O, mój Boże, jakie to wszystko jest
proste dla medyków! A ja miałem starszego brata, zapalony tancerz, ale
poza tym zwyczajny człowiek, jednego tylko nie znosił, nie mógł się
znalezć choćby odrobinę ponad ziemią. Dostawał zawrotu głowy, kiedy
miał wieczorem sprowadzić owce ze zbocza. To było dla niego za
wysoko. Poza tym niczego mu nie brakowało. Umarł sprawny i zdrowy
na umyśle, w wieku 91 lat.
*
Na przemian łagodniejsza pogoda i zimno, ale nocami wciąż
przymrozki. Nie ma się na co skarżyć. Zatoczka w Norholm uwalnia się
od lodu i zamarza znowu, w końcu zamarza na dobre. Jest 13 stycznia,
pełnia zimy. Ciemne i krótkie dni, gazety całymi miesiącami puste.
Oddech unosi się jak dym lub para z pysków zwierząt i ludzi.
W tym to czasie trzech dorosłych mężczyzn idzie na zamarzniętą
zatoczkę Norholm, ciągnąc za sobą sanki. Zatrzymują się w jakimś
miejscu, skąd nie mają już odwagi iść dalej, wyrąbują dziurę w lodzie i
zabierają się do łowienia ryb. Siedzą tam aż zaczynają odczuwać ból,
siedzą do wieczora, do samego zmroku, palą papierosy, marzną, ale
siedzą. Od czasu do czasu sięgają zgrabiałymi palcami do kieszeni i
wyjmują jakąś skórkę chleba. Jeśli pojawia się w ich leniwych głowach
jakiś ślad myśli, to i tak nie czynią z niej żadnego pożytku, są cierpliwi i
mają w sobie pustkę, otacza ich nicość.
W końcu wstają i ruszają w stronę domu.
Nie mają najmniejszej ochoty pokazywać swojego połowu. Tylko
jeden zresztą posiada dar mowy, jego pytam, ale on odpowiada mi
niechętnie, kiedy zaś spoglądam w dół na sanki, mówi, że nie ma na co
patrzeć. Sprawiają wrażenie, jakby się krępowali i chyba nic dziwnego:
trzej dorośli mężczyzni, trzy robocze dniówki i tych parę nędznych
małych rybek.
 O, wcale nie tak zle  powiadam o połowie, choć brzmi to z
gruntu fałszywie.  Mogło być gorzej.
 Jesteśmy przyzwyczajeni i do lepszego, i do gorszego  mówi
ten z darem mowy.
Jego towarzysze idą dalej zli, że on się ze mną zadaje.
 A nie jest za zimno na lodzie?
 Jest. Ale co na to poradzić?
 No tak.
 Bo jednak  mówi dalej  przyniesiemy do domu świeże ryby na
ciepły posiłek.
O, mój Boże, o tym nie pomyślałem. Wstyd mi i w głębi duszy
żałuję. Rodzina. Dzieci.
 Idziesz czy nie?  wołają go tamci, podchodząc znowu do nas.
Patrzę na nich. Ledwo rozróżniam postaci w mroku: to młodzi
chłopcy, nie mają żadnych rodzin, żadnych dzieci.
*
Co może ludziom sprawiać przyjemność w tym świecie
pogrążonym w śniegu? Co miłego mogą dorośli ludzie, dzwoniący
zębami, znajdować na drogach... ?
Jakaś dama ukazuje się na drodze przede mną, kiedy idę w stronę
mostu. Nie zwróciłem uwagi, skąd się wzięła, czy wyszła z jakiejś
bocznej dróżki, czy z którejś zagrody; ma na sobie ciemny płaszcz i
gumowe buty, to niejaka ulga dla mojego wzroku mieć przed sobą
ludzką sylwetkę niczym znak pośród wszechogarniającej bieli.
W końcu, po długiej chwili, zatrzymała się. Jakby sprawiało jej
przykrość, że wciąż za nią idę. Kiedy zamierzałem ją wyprzedzić,
uniosła w górę kamerę (czy jak się to nazywa) i chciała mnie
sfotografować.
Zaprotestowałem potrząsając głową.
Uśmiechnęła się i poprosiła bardzo ładnie, choć twarz pozostała
jakaś biedna.
 A może jednak?
 Nie. Dość już byłem portretowany w życiu.
 Czekam na autobus  powiada pani.  Ale tu nie ma gdzie usiąść.
Zciągam z siebie pulower i kładę przed nią na śniegu.
 Nie, czy pan oszalał?  krzyczy nieznajoma.  Proszę
natychmiast włożyć na siebie pulower.
 Dobrze. Zresztą jest ciepło  powiadam.  Nie mogłem tylko
znalezć słomkowego kapelusza, kiedy wychodziłem.
 Jest z pewnością kilka stopni mrozu  protestuje pani.  Coś
takiego!  mówi, zagryza wargi i patrzy na mnie.
 Jedzie pani do miasta?  zapytałem.
 Szkoda, że nie mogę pana sfotografować. Tak bardzo chciałam.
 Czy pani jest z gazety?
 Ja? Nie, skądże! Tylko że pan tak długo za mną szedł...
 Dosyć zle widzę. Dobrze było mieć panią przed sobą.
 Ach, więc to dlatego.
 Czy spaceruje pani po to, żeby portretować śnieg?
 O, tak. Znieg na drzewach. To bardzo piękne.
 Nadjeżdża chyba autobus panienki.
Spojrzała tylko, ale nie zatrzymała pojazdu.
Upatrzyła jednak moment i pstryknęła zdjęcie.
 To już trochę za dużo przebiegłości  powiedziałem.  %7łe też
pani śmie!
 Co śmiem?  zapytała niewinnie.
Boję się zbyt dużej przebiegłości, ukłoniłem się zatem i
wyminąłem ją.
Kiedy wracałem od mostu, ona jeszcze tam była. Podeszła bliżej,
żebym słyszał, co mówi:
 Czy pan był teraz na moście? Chodzi pan tam codziennie? I śmie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl