image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nocy, którą miałam spędzić z Peterem pod jednym
dachem.
Ale Cooper nie zamierzał iść mi na rękę.
- Nie dzisiaj, Jill. Jestem w kiepskim nastroju.
- Może wyjście z domu poprawi ci humor?
Barbara Delinsky
89
- spytałam, choć podejrzewałam, że to tylko moje
złudne marzenia.
Spojrzenie, jakie Cooper mi posłał, utwierdziło
mnie w tym przekonaniu. Tylko tego brakowało
żeby jadł kolację z ważnym prawnikiem z Nowe
go Jorku. Równie dobrze mógłby dać ogłoszenie
do prasy o swoich kłopotach. Rzecz jasna, ogło
szenia nie musiał dawać; wszyscy i tak o nich
wiedzieli.
- Jest Benjie? - Rozejrzałam się wkoło.
Zależało mi, żeby Cooper miał towarzystwo,
a poza tym chciałam Bena przedstawić Peterowi.
- Jeszcze nie wrócił.
- Myślałam, że miał wrócić wczoraj...
- Dzwonił, że zostaje do jutra.
Benjie Drake i Nowy Jork to nie była najlepsza
kombinacja na świecie. Chociaż Cooper starał się
pilnować brata, nie mógł go mieć na oku dwadzieś
cia cztery godziny na dobę. Zresztą Benjie nie był
już dzieckiem. Był młodym mężczyzną, który pracą
na łodzi zarabiał na swoje utrzymanie. No właśnie,
zarabiał, czas przeszły.
- Nie ma tu nic do roboty - oznajmił Cooper,
jakby czytając w moich myślach. - Mnie też się nie
podoba, że ciągle jezdzi do Nowego Jorku, ale jak
zacznę suszyć mu głowę, to gotów przenieść się tam
na stałe. - Wykonywał precyzyjne ruchy nożem,
nadając rzezbie kształt. - Cierpliwość popłaca.
- Dużo tego robisz? - spytał Peter. Stał w roz
piętej kurtce, z rękami w kieszeniach, wpatrując się
DOM NA KLIFIE
90
w drewnianą łódz zdobiącą kamienną półkę nad ko
minkiem. Górna jej część, mniej więcej od połowy
kadłuba, była precyzyjnie wyrzezbiona, dolna bar
dziej przypominała ociosany pień.
Cooper wzruszył ramionami.
- To takie hobby - mruknął.
Wyjąwszy rękę z kieszeni, Peter pogładził łódz
z taką samą delikatnością, z jaką wcześniej muskał
mój ceramiczny wazon.
- Zazdroszczę ci - rzekł cicho, bez jednej fał
szywej nuty w głosie. - Ja nie mam żadnych
zdolności artystycznych. Nawet charakter pisma
mam tak paskudny, że biedna sekretarka straszliwie
się męczy, żeby mnie odczytać.
Patrzyłam, jak pociera kciukiem burtę.
- Twoją siłą są słowa - powiedziałam. - Kruczki
prawne, strategie...
- Wiem, ale zawsze podziwiałem ludzi, którzy
umieją rzezbić, malować. Tworząc dzieło sztuki,
artysta w bardzo piękny sposób daje ujście swoim
emocjom.
Zdumiały mnie jego słowa.
- Rozmawiałam o tym ze Swansy. %7łe za pomocą
sztuki przekazujemy swoje myśli, pasje, uczucia.
- Skierowałam wzrok na Coopera, który na moment
przerwał pracę. - Wpadniesz do mnie jutro po
południu?
Zawahał się; chociaż milczał, jego spojrzenie
wiele mi mówiło. %7łe nie chce Petera, że woli
McHenry 'ego. Nie odrywałam oczu od jego twarzy.
Barbara Delinsky
91
Nie zamierzałam mu ulec. Peter Hathaway oczyści
go z zarzutów; McHenry nie zdoła tego zrobić.
- Wpadnę - burknął. Kąciki ust leciutko mu
zadrgały. - Spróbowałbym nie wpaść! Nigdy byś mi
nie darowała.
- A żebyś wiedział.
- Twarda z ciebie sztuka.
Swansy i Cooper byli jedynymi osobami, które
wiedziały, jaka naprawdę jestem: słaba, krucha,
rozdarta.
- Owszem, masz rację. - Odwróciłam się do
Petera. - To co, idziemy?
Nie byłam pewna, czy chce zadać Cooperowi
jakieś pytania, czy gotów jest wstrzymać się z nimi
do jutra.
Jeszcze raz przejechał palcem po rufie łodzi, po
czym wsunął rękę z powrotem do kieszeni i wskazał
głową drzwi. Pomachawszy Cooperowi na pożeg
nanie, skierowałam się do wyjścia.
Następnym punktem programu był sklep spoży
wczy; musiałam dokupić jedzenia na weekend. Tak,
właśnie dokupić. Niby wszystko miałam, lodówka
była pełna, ale czułam, że to nie starczy. Po pierw
sze widziałam, z jakim apetytem Peter pochłonął
dwie ogromne kanapki z tuńczykiem. A po drugie...
chodziło o jego posturę. Był szczupły, ale ogromny.
Ktoś tak szeroki w barach nie zadowoli się jajecz
nicą z dwóch jaj na śniadanie.
Po wyjściu ze sklepu ruszyłam w stronę  Gos
pody Sama".
DOM NA KLIFIE
92
- Trzeba było zostawić zakupy na koniec... - po
wiedział Peter, zaglądając do torby, którą trzymał
w ręce.
- Claude zamyka wcześniej od Sama - wyjaś
niłam.
- Ale minie co najmniej godzina lub dwie, zanim
wrócimy do domu. Jedzenie może się zepsuć...
- Nie przejmuj się. Sam ma ogromną lodówkę.
Pozwoli mi z niej skorzystać.
Często coś do niej wstawiałam. Takie były ko
rzyści z mieszkania w małym miasteczku. Nie
wyobrażam sobie, aby w którymkolwiek z wytwor
nych lokali w Filadelfii odwiedzanych przez moją
rodzinę szef kuchni zgodził się przechować klien
towi zakupy w lodówce. A tu nie stanowiło to
problemu. Tak samo w sklepie u Claude'a: jeśli nie
miałam przy sobie pieniędzy, mogłam zapłacić
kiedy indziej. Greta z kolei zawsze zamawiała dla
mnie najnowsze bestsellery...
Wszyscy w miasteczku się znali, kiedy więc
weszłam z Peterem do  Gospody", wywołaliśmy
zamieszanie. Chociaż nie, to za dużo powiedziane.
Tutejsi ludzie cenią swoją prywatność, są nieśmiali,
lakoniczni. Ale na pewno zwrócili na nas uwagę.
Najpierw poprowadziłam Petera na zaplecze. Po
drodze odpowiedziałam na pozdrowienia kilku za
przyjaznionych osób: uśmiechnęłam się do Toma
Kaskinsa, pomachałam do Joan Tunney, mrugnę
łam do Stu Schultza. Ucieszyłam się na ich widok;
ich obecność sprawiła, że poczułam się razniej.
Barbara Delinsky 93
Sama Thorna, właściciela i kucharza we własnej
osobie, zastałam w kuchni. Obejrzawszy się przez
ramię, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Wiedziałem, że musi być jakiś powód, dlacze
go przygotowałem dziś lasagne!
Uwielbiam lasagne w wykonaniu Sama. Chociaż
tę typowo włoską potrawę jadałam w różnych
restauracjach na świecie, nikt nie potrafił przy
rządzić jej lepiej niż ten rodowity Irlandczyk. Oczy
wiście smak potrawy dodatkowo potęgowała wspa
niała atmosfera  Gospody". Każdego gościa
z miejsca opuszczało napięcie.
Mnie też opuściło. Schowawszy torbę z jedze
niem do lodówki, usiadłam naprzeciwko Petera
przy stoliku w loży. Po paru minutach Sam postawił
przed nami dwie porcje swojej słynnej zapiekanki,
dwie ogromne sałatki oraz pieczywo czosnkowe.
Przez chwilę dotrzymywał nam towarzystwa, po
tem odszedł, a po pewnym czasie inni zaczęli
podchodzić, żeby zamienić słowo, przywitać się.
Zdawałam sobie sprawę, że Peter wzbudza ich
ciekawość. Ale byli nim też wyraznie onieśmieleni.
Chociaż się nie wywyższał, a w dżinsach i kurtce,
z popołudniowym zarostem na twarzy i włosach
potarganych przez wiatr nie różnił się od nich
wyglądem, chociaż się przyjaznie uśmiechał, w ich
oczach był uosobieniem światowca. A ze świato-
wcem nigdy dotąd się nie zetknęli.
Wiedziałam, co czują. Bo na swój sposób mnie
również Peter imponował. Był przystojny, inteli-
DOM NA KLIFIE
94
gentny, bogaty; obracał się w kręgach, do których ja
nie pasowałam i do których wcale pasować nie
chciałam. Gdybyśmy byli w restauracji tylko we
dwoje, pewnie wyłamywałabym sobie ze zdener
wowania palce. Na szczęście ciągle ktoś przystawał
przy naszym stoliku.
Steven Willow, którego rodzina od trzech poko
leń prowadziła sklep z narzędziami, chciał się mnie
poradzić, czy kupić komputer.
- %7łeby wiedzieć, ile dokładnie mamy towaru.
Paulie twierdzi, że powinniśmy.
- Paul studiuje zarządzanie w miejscowym col-
lege'u - wyjaśniłam Peterowi, po czym zwróciłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl