Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Obiecał Keithowi, że zadzwoni po powrocie, spakował się pospiesznie i ruszył nad jezioro. Wydusi z niej, dlaczego wysła ła czek i wyjechała. A potem znajdzie sposób, by zachęcić ją do odnowienia znajomości. Miał nadzieję, że zechce go wysłuchać. Bo jeśli nie, to nie wie, co ze sobą zrobi. Zachodzące słońce odbijało się w szybach kasyn, sklepów i niezliczonych hoteli, gdy powoli jechał tętniącymi życiem uli cami Stateline. Skręcił w drogę wiodącą w kierunku jeziora, potem według opisu Keitha zjechał tuż nad wodę. Przed masywnym domem stał niewielki samochód. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nawet nie wie, czy to auto Rennie. Jest tyle rzeczy, których o niej nie wie. Ale z radością będzie je poznawać. Jeśli mu tylko pozwoli. ROZDZIAA DZIESITY Zapukał. Drzwi otworzyły się, ale gdy tylko Rennie go zo baczyła, próbowała je zatrzasnąć. W ostatniej chwili Marc za blokował je stopą. - Muszę z tobą porozmawiać - powiedział, przytrzymując drzwi i popychając je, póki dziewczyna się nie poddała i nie wpuściła go do środka. - Nie potrafisz pojąć, że nie mam ochoty z tobą rozmawiać? Kto ci powiedział, gdzie jestem? Pewnie Keith. Ciekawe, skąd wiedział? Powinnam się była domyślić, że będzie z tobą trzymać. Odetchnął z ulgą. Wprawdzie nie takiego spodziewał się przyjęcia, ale przynajmniej ją znalazł. Przyjrzał się jej uważniej. Czyżby płakała? Wszedł za nią do rozległego salonu. Widok, jaki rozciągał się za ogromnym oknem, oszałamiał. Zachodzące słońce rozświetlało pokryte śniegiem góry okalające jezioro, pogrążona w wieczornym mroku ciemna tafla wody lśniła taje mniczo. Ten emanujący spokojem obraz wręcz zapierał dech. Mógłby wpatrywać się w niego bez końca. - Wspaniały widok - zauważył z uznaniem, przenosząc wzrok na dziewczynę. Zachwycający, ale nie równa się z jej urodą, dodał w duchu. - Niebrzydki - zbyła go. - Po co przyjechałeś? - dociekała. - Muszę z tobą porozmawiać. - Nie mam ci nic do powiedzenia. Wysłałam czek i na tym nasza umowa się kończy. 145 - Między nami nie było nic więcej? - zaryzykował, nie zamierzając się poddać, choć sytuacja nie była sprzyjająca. Popatrzyła na niego nieufnie. - Na przykład, co? Dlaczego się nie uśmiechnie, dlaczego jest taka spięta? Co się właściwie stało? Co powinien zrobić, żeby znów była taka jak dawniej? Ogarnęły go wątpliwości. Nigdy nie ujawniał włas nych uczuć, poza złością, co z każdym rokiem udawało mu się coraz lepiej. Jeśli traktuje go jak wroga, to tym bardziej nie ma sensu mówić o tym, co czuje. Jakby sam oddawał się w jej ręce. Ale ktoś musi zrobić pierwszy krok. - Skąd wzięłaś pieniądze, by oddać dług? - To nie twoja sprawa. - Popatrzyła na niego podejrzliwie. - Jestem ciekawy. - Poprosiłam Theo. Marc skinął głową, postąpił krok w jej stronę. - Myślałem, że nie chciałaś korzystać z jego pomocy. - Owszem, ale... - Ale co? - Wiedziałam, że nie odmówi, a chciałam zakończyć tę szopkę. - Odwróciła się i zapatrzyła za okno. Zastanawiał się przez moment, czy dostrzega piękno natury, czy jest na to zbyt zaabsorbowana rozmową. - Myślałem, że dobrze się nam współpracuje - rzekł. - Jak ty mało wiesz - wymamrotała. Podszedł bliżej i poczuł słodki zapach jej włosów. - Bardzo cię lubię, Rennie. I lubię być z tobą. - Być ze mną, szukając swojej idealnej żony - skonstatowała. - Nie tylko. A wtedy w sobotę, gdy chodziliśmy po mieście? - Myślałam, że chcesz udowodnić swoją przewagę nad Joe. Spochmurniał. W pewnym sensie tak było. Nie mógł znieść myśli, że z Joe bawi się lepiej. Aączy ich środowisko, wspólni 146 znajomi. Trudno z kimś takim konkurować. Ale udało się. U ro dziców Keitha też było bardzo miło. Rennie uczyła go rzucać podkowami. Przy niej każda chwila miała niepowtarzalny urok, najzwyklejsze zajęcia stawały się wyjątkowe. - Chciałem spędzić z tobą sobotę. Joseph Thurmond Sanger Czwarty nie miał z tym nic wspólnego - skłamał. - Ale dlaczego? - Nie bądz taka skromna. Miło być z tobą. Jesteś spontaniczna, pełna entuzjazmu, każdy drobiazg cię zachwyca. Rzadko spotyka się takich ludzi, zwykle wszyscy są śmiertelnie poważni. - Jak ty. Liczy się tylko interes, prawda? - Poruszyła się niespokojnie, zerknęła na niego i pospiesznie odwróciła wzrok. - Nie zawsze - odparł. Zazwyczaj potrafił rozszyfrować innych, ale z Rennie zupeł nie mu nie szło. - Marc, daj mi spokój. Rób swoje, mnie w to nie mieszaj. - Z tym już koniec. - Jak mam to rozumieć? Dzwoniłeś do Ellen? A może już wyznaczyliście datę ślubu? - Popatrzyła na niego przerażona. Zaśmiał się cicho. Czy to coś znaczy? Uchwycił się nadziei. - Nawet ktoś bardzo szybki chybaby się z tym nie uwinął. Poznałem ją w sobotę, jeszcze nawet nie zdążyłem zadzwonić. I pewnie tego nie zrobię. - Wydawało mi się, że ci odpowiada. - Przemyślałem to i wprowadziłem zmiany. - Tak? - Zrobiła zdziwioną minę. Wskazała na kanapę. - Nie usiądziesz? Jesteś silniejszy, więc muszę wysłuchać, co chcesz mi powiedzieć. Potem może pójdziesz. - Zaraz do tego wrócimy. Ale najpierw chciałbym ostatecz nie wyjaśnić kwestię dotyczącą żony. - Zgoda. - Przysiadła na krześle stojącym obok kamiennego kominka. 147 W pierwszej chwili Marc nie zaoponował, ale szybko zmie nił zdanie. Raz, że ta rozmowa nie powinna być konfrontacją, dwa, chce mieć ją obok siebie, jak najbliżej. Ujął ją za rękę i nie bacząc na jej protesty, pociągnął na kanapę. Usiadł obok niej, nie puszczając jej dłoni. Rennie próbowała uciec, ale nie pozwolił. - Musimy porozmawiać. Nie ruszaj się, póki nie skończę. Jeśli potem będziesz chciała odejść, puszczę cię. - Jeśli ja będę chciała odejść? - Spiorunowała go wzrokiem. - To ty masz stąd wyjść! Marc uśmiechnął się. Jej wcześniejsza obojętność zniknęła, to już coś. Oczy dziewczyny płonęły, poróżowiały policzki. - Nie wiem od czego zacząć - odezwał się po chwili mil czenia. Właściwie najchętniej nic by nie mówił, tylko posadził ją sobie na kolanach i całował do upadłego. I nie tylko całował. Chciałby dzielić z nią nadzieje i marzenia, poznawać ją, być już zawsze razem i nigdy się nie rozdzielić. - Wspaniale! Tropisz mnie, gdy przed tobą uciekam, bo niby musisz mi coś powiedzieć, a gdy już masz okazję, to nie wiesz od czego zacząć! Powiedz to wreszcie i wyjdz! - Zaskoczyłaś mnie, przysyłając ten list i czek. - Chciałam skończyć tę farsę - odrzekła chłodno. - Chyba nie było ci łatwo prosić Theo o pomoc - ciągnął. Siedziała sztywno wyprostowana, widział tylko jej profil. - Rennie, nie musiałaś tego robić. - Oddając dług, mam wolne ręce. - Mogłaś mi coś powiedzieć. I sama oddać ten czek, nie przez kuriera. Odwróciła się do niego, w niebieskich oczach błysnęła złość. - Jeszcze do ciebie nie dotarło, że nie miałam ochoty cię widzieć? Jak myślisz, dlaczego tu przyjechałam? Wiedziałam, 148 że będziesz do mnie wydzwaniać. Chciałam tego uniknąć. Niech tylko Keith wpadnie w moje ręce, zabiję go! - Rennie, wiem już z kim chciałbym się ożenić. I wszystko już o niej wiem, więc nie potrzeba mi rad. Problem tylko w tym, czy ona mnie zechce - powiedział powoli. Popatrzył na ich złączone dłonie. Czuł się bardziej zdener wowany niż wtedy, gdy finalizował interes na swój pierwszy milion dolarów. Rennie poruszyła się niespokojnie, popatrzyła na ich ręce. - Bardzo się z tego cieszę. Więc skoro już wybrałeś sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|