Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koszulę. Wymachiwała nią i Hugh pomyślał, że uznaje się w ten sposób za pokonaną. No cóż, nic podobnego. Być może kocha tego mężczyznę, ale od miłości do uległości droga daleka. * Hugh stał na wzgórzu i spoglądał ponad ozłoconą promieniami zachodzącego słońca łąką. Tutaj rano spotka się z rycerzami, którzy poparli Simona de Montforta i pokona ich. Lekki wietrzyk rozwiewał mu włosy i chłodził policzki, a bezchmurne niebo nie wskazywało na możliwość deszczu. Tak, to będzie dobry dzień na bitwę. Nie tak upalny, by ludzie gotowali się w swoich zbrojach i dostatecznie suchy, by konie mogły pewnie stąpać. Obie armie znajdowały się o osiem dni marszu od Roxford i świadomość tego napawała go niepokojem. W tym terenie i przy tej pogodzie samotny jeździec, który ma gdzie zmienić konia, mógłby dotrzeć do zamku w dwa dni. To zbyt blisko. Po bitwie z pewnością w okolicy zaroi się od maruderów i włóczęgów, rozglądających się za łupem w postaci zbroi i koni. Co gorsza, może być i tak, że de Montfort i jego syn skierują się w tamtą stronę i Edlyn będzie musiała stawić czoło oblężeniu. Edlyn. Westchnął głęboko, wspominając powiewającą z baszty białą flagę. To cała Edlyn: zasygnalizowała, że się poddaje, kiedy nie był w stanie tego wykorzystać. Zostawiła go z pragnieniem, którego nie mógł zażegnać i wzmocniła jego determinację, by jak najszybciej do niej wrócić i sięgnąć po nagrodę. Edmund Pembridge być może oblegał jej serce, ale to Hugh de Flourison zwyciężył. Szkoda, że nie starczyło czasu, by odbyć ceremonię zaprzysiężenia! Gdyby wysłuchał przysięgi, trzymając w dłoni rękę każdego rycerza i każdego sługi, nie niepokoiłby się aż tak bardzo. Gdzie mógł być Edmund Pembridge? Hugh uważał, że jest z de Montfortem lub jego synem. Świadomość, że zniknął bez śladu sprawiła, iż miał ochotę bez przerwy oglądać się za siebie - i błagać Edlyn, by strzegła się zdrady. Bo co tak naprawdę wiedział o ludziach, których zostawił jej do obrony? O tak, Burdett zapewniał, że chętnie przeniesie swoją lojalność na Hugha, ale czy mówił szczerze? Przez całe lata był człowiekiem Pembridge’a - czy to się zmieniło? Sir Philipa też nie znał zbyt dobrze. Rycerz był człowiekiem skrytym, niechętnie dopuszczającym kogokolwiek do konfidencji i chociaż Hugh uważał go za odpowiedzialnego, nie był pewny, czy jest on odpowiedzialny w dostatecznym stopniu, by można było powierzyć mu Edlyn. Właśnie dlatego, powiedział do siebie, zostawił w zamku sir Lyndona. Gdyby tylko mógł mieć pewność, że sir Lyndon pozbędzie się zgorzknienia i wypełni złożoną niegdyś obietnicę. Propozycja, że pozostanie na tyłach jako zastępca komendanta zamku, stanowiła jedynie początek. Lecz teraz, w przeddzień bitwy, Hugh uświadomi! sobie nagle, że jeśli sir Lyndon planował jakiś podstęp, to on sam umieścił go w najlepszej do tego pozycji. Te obawy i niepokoje tylko wzmocniły jego determinację. Musi pokonać rebeliantów. Po drugiej stronie wzgórza widział stojące rzędem, barwne namioty wroga. Ręce świerzbiły go, by ująć miecz. Przed każdym namiotem widniała flaga z godłem właściciela, wyszytym jaskrawym jedwabiem. Lwy, gryfy i orły wznosiły dumnie głowy, lecz tylko jedna flaga przyciągnęła uwagę Hugha. Jeleń na czarno-czerwonym polu świadczył o tym, że Maxwellowie też gotowali się do bitwy. - Milordzie - powiedział Dewey, stając u jego boku. - Sir Herbert chciałby wiedzieć, gdzie rozlokować łuczników. - Już mu mówiłem - odparł Hugh, nie odrywając wzroku od namiotów. - Wiem, milordzie, ale sir Herbert wydaje się zdenerwowany. Hugh westchnął, odwrócił się i ruszył ku namiotowi sir Herberta. Chociaż sir Herbert był sprawnym rycerzem i wiernym poddanym księcia, często nadmiernie denerwował się przed bitwą. Hugh wiedział, że opłaca się go uspokoić. Zrobił to i wrócił na swoje stanowisko na wzgórzu. Słońce zdążyło schować się za horyzontem i nie widział już namiotów wroga, jedynie blask rozpalonych w obozowisku de Montforta ognisk. Ognisk było wiele i wielu skupiło się wokół nich rycerzy. Zwycięstwo nie przyjdzie łatwo, mimo to nie mógł doczekać się bitwy. Co do jednego Edlyn miała rację. Lubił walczyć. Który mężczyzna by nie lubił? Zapach rumaka ściskanego kolanami, widok nacierającego rycerza, brzęk zbroi dookoła... wszystko to sprawiało, że krew zaczynała żywiej krążyć. Kobieta nie może tego zrozumieć. A jednak człowiek inteligentny powinien zrobić wszystko, aby zapewnić sobie zwycięstwo, nawet jeśli metoda okaże się bezkrwawa. Powrócił spojrzeniem ku miejscu, gdzie, jak wiedział, czekali Maxwellowie. - Milordzie, mam tu grupę piechurów, którzy nigdy dotąd nie brali udziału w walce i teraz są niemal chorzy ze strachu. Głos Whartona dobiegał z ciemnej pustki tuż przy jego boku. - Czy mógłbyś przyjść i postraszyć ich tym, co grozi im za dezercję, nim się ulotnią? - Już idę - odparł Hugh. Wieczór przed bitwą zawsze wyglądał tak samo. Każdy wojownik wpatrywał się w gwiazdy i zastanawiał, czy jeszcze je zobaczy i każdy obawiał się, że skończy jako kaleka bez nóg, żebrzący na ulicy i przypominający przechodniom dawno zapomnianą bitwę, by zmiękczyć im serca i wyrwać parę groszy. Każdy obawiał się, że opuścił żonę po raz ostatni. Edlyn... Bez trudu udało mu się uspokoić żołnierzy. Byli to dobrzy ludzie, tyle że nie wytrenowani i kiedy pokazał im kilka sztuczek z lancą i drągiem, przestali użalać się nad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|