image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szefowi uśmiechem.
 Niech doktor nam nie przycina, bo i na rybkę ma pan ochotę, i w łóżku z
przyjemnością znalazłby coś ciepłego.
 Termofor, mój drogi  odpowiedział Caban.  Termo-for!
Roześmiali się, a pies zerwał się na równe nogi i przekrzywiwszy z zainteresowaniem
głowę pokręcił lekko ogonem.
 Najwyrazniej uważa się za należącego do towarzystwa  powiedział Hubert, który
to pierwszy spostrzegł.
 Jak go nazwiemy?  zapytał Sylwester.
Roztrząsano ten problem podczas całej kolacji, ale bez skutku. Dziesiątki psich imion,
które przewinęły się w projektach, były zbyt zwyczajne dla tego nadzwyczajnego psa, zbyt
słabo brzmiące przy jego sile, zbyt swojskie w porównaniu z egzotyką, którą mu
przypisywali.
 Na razie nie trzeba mu imienia  zdecydował Michał.  Długo się bez niego
obywał, wytrzyma jeszcze kilka dni. Po-będzie z nami trochę, a imię samo się znajdzie.
 Słusznie  potwierdził doktor. Rozbierała go senność. Opuściły go nagle
wszystkie niepokoje. Ociężałość sytości przytępiła ostrość i zaciętość jutrzejszego
zamiaru. O przyszłość świata walczą ludzie głodni  pomyślał z ironią, ale nie chciało
mu się nawet wstać, żeby udać się do łóżka.
Z lasu zawiewało rozgrzaną wonią igliwia i żywicy ściekającej po korze sosen. Gdzieś
bliżej kwitł biały krzak tarniny, lekki powiew wiatru mieszał jej słodki zapach z dusznym,
przyprawiającym o zawrót głowy zapachem schnącego po drugiej stronie rzeki siana.
Hubert przeciągnął się, aż zatrzeszczały kości w stawach.
 Co za noc!  westchnął.  Chyba pójdę do wdowy.
 Po co?  zapytał doktor bez zainteresowania.
 Na piwo. A może i na co innego.
 Uważaj  rzekł Michał.
 Na co mam uważać? Chcę spełnić tylko dobry uczynek, jeden z wielu. Czy wolno
zostawić kobiety tej wsi bez pięknych wspomnień? Jeśli panny nie chcą ich mieć, to
przynajmniej wdowy.
 Uważaj  powtórzył Michał.
Sylwester zachichotał cicho nad patelnią, którą szorował właśnie piaskiem, ale umilkł
zaraz, bo wszyscy zwrócili ku niemu głowy. Hubert wstał i przyczesał palcami włosy.
 Jeszcze żadna mnie zle nie wspominała.  I dodał, wskazując głową psa:  Mam
nadzieję, że mnie ten szatan nie rozszarpie, kiedy będę wracał w nocy.
 Zwietnie!  zawołał Sylwester.  Szatan. Będzie się nazywał: Szatan.
Hubert schodził już w dół ścieżką wydeptaną wśród kolczastych krzaków.
 Tylko powiedzcie mu, że to ja wymyśliłem  zawołał.  Może będzie miał trochę
względów dla mnie.
VIII
Stali już od pół godziny przed barakiem gotowi do wyjścia w pole, a Wieczorek wciąż
nie nadchodził z pismem, które obiecał im z rana wręczyć. Miało to być zezwolenie na
rozpoczęcie badań na gruncie Ziemby, zabezpieczające odszkodowanie za zniszczone
plony. Bez tego świstka nie mogli rozpocząć wierceń, takie były przepisy.
 Może pójść do niego?  spytał Sylwester.
 Nie  powiedział Caban. Wpatrywał się wciąż w brzozową drogę z pozornym
spokojem, ale Sylwester widział, jak drżą mu napięte mięśnie szczęk. Przeczuwał
nadciągającą burzę i gnębiło go uczucie bezsilności. Nie mógł jej powstrzymać ani
złagodzić jej przebiegu.
 Sukinsyńska historia!  szepnął.
 Piętka! Ile razy wam mówiłem...
 Kiedy się powstrzymać nie mogę, panie doktorze. Tak nas ten su...
 Piętka!
 Tak nas wystawił do wiatru. Ja bym do niego poszedł...
 Jeszcze poczekamy.
 Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie śpieszmy...  zanucił Hubert wychodząc z
baraku. Był w świetnym humorze i nic nie mogło mu go zepsuć.
Doktor rzucił mu ponure spojrzenie. Hubert urwał i stanął obok w ostentacyjnie
wyczekującej pozie. Na schodach siedział Kurka z drugim kalinieckim łamistrajkiem,
którego udało mu się skaptować. Był to niemłody już chłop  Wiśniak  nad którym cała
wieś łamała dłonie: miał ośmioro dzieci, po czworo z każdego małżeństwa. Pierwsza żona
umarła mu przy czwartym dziecku, więc musiał się ożenić, żeby ten drobiazg jakoś
wychować, a ta druga wzięła się za tę samą robotę. I zanim globulki na wieś zawędrowały
 już ósemka dzieciaków tłukła się po obejściu. Nie wiadomo co mu Kurka z miejsca
naobiecywał, bo chłop oczu nie zdejmował z jego ust, rozgorączkowany i rozmarzony,
pytający i wierzący we wszystko.
 Prędko to będzie?  pytał.
 Pewnie, że prędko  odpowiadał Kurka.
 A dla wszystkich pracy starczy?
 Jeszcze będą sprowadzać z drugiego powiatu.
 Ale my będziemy mieli pierwszeństwo?
 My będziemy mieli pierwszeństwo.
 Ile będą płacić? Nie wiecie?
 Dużo!  odpowiedział Kurka bez precyzji.  Na kopalni zawsze dużo płacą.
Tego już Caban nie wytrzymał.
 Gówno będzie nie kopalnia  rzucił przez ramię  jeśli się będziemy tak do tego
brali jak dotychczas. Idziemy!  rzucił do Sylwestra.
 Ja pójdę  powiedział Gaj. Patrzył, tak jak doktor, w pustą, prześwietloną
porannym słońcem drogę prowadzącą do wsi. Do wsi i ze wsi  tak myślał.
Doktor odwrócił ku niemu głowę.
 Dobrze.  I dodał do zawiedzionego Sylwestra:  Zostańcie, Piętka.
 Dlaczego?  zapiał Sylwester. Poczuł się skrzywdzony, odepchnięty od
najważniejszych spraw, jakimi żyła ekipa, w ogóle w niej zbyteczny. Ale prawie
równocześnie zrozumiał, że już raz niepotrzebnie towarzyszył doktorowi do Ziemby, a
tym razem sytuacja była jeszcze bardziej napięta i nie wiadomo do czego mogło dojść, więc
może lepiej, jeśli on...  czując obrzydzenie do własnej podłości i jakby usiłując
przeciwko niej protestować, powtórzył słabo jeszcze raz:  Dlaczego?
Doktor nawet nie odpowiedział. Wszedł do baraku po czapkę^ a Michał był już na dole
i czekał na niego na skraju szosy. Kurka zamilkł, nie połyskiwał już swoim metalowym
zębem i nagle odsunął się od siedzącego obok Wiśniaka. Po co mu było ośmioro dzieci? A
teraz by chciał, żeby się nimi ktoś martwił.
W Prezydium GRN nie zastali Wieczorka. Przyjął ich spłoszony Mądrzak, któremu
latały oczy i ręce, gdy szukał w teczce jakiegoś papieru.
 Gdzie przewodniczący?  zapytał doktor.
 Chory.
 Chory? Wczoraj był zdrów jak byk. Przecież go widziałem.
 To nagle... Wzięło go zaraz z wieczora.
 Miał nam dostarczyć pismo w sprawie Ziemby. Nic wam nie mówił?
Ręce Mądrzaka wciąż latały po papierach.
 Nie ma tego pisma  wykrztusił.  Ale jest inne.
 Jakie?  zapytał groznie doktor.
Papier leżał na wierzchu i Mądrzak wreszcie go dostrzegł.
 Z powiatowej rady. O wstrzymaniu zezwolenia. Bo kminek... pan sam rozumie...
kminek!
 Co takiego?  doktor prawie krzyknął. Wyrwał Mądrzakowi pismo z ręki i
podniósł je do oczu. Michał przechylił mu się przez ramię.
Pismo było lakoniczne. Ponieważ na polu Ziemby rósł zakontraktowany na eksport [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl