Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
intensywne. Lirael wydały się czymś niestosownym ciepłe promienie słoneczne tańczące na polu śmierci. Wszystko powinna raczej spowijać mgła i mrok. - Ci wyglądają na kupców - oświadczył Sam, gdy nieco się przybliżyli. - Zastanawiam się, co... Z ułożenia ciał widać było wyraznie, że próbowali przed czymś uciec. Aatwo można było ich rozpoznać po bogatszych strojach oraz po tym, że nie nosili broni - leżeli bliżej Schodów. Strażnicy zaś zginęli, stając zwartym szeregiem w obronie swoich pracodawców, jakieś dwadzieścia jardów dalej. Stoczyli walkę na śmierć i życie, stawiając czoło przeciwnikowi, przed którym i tak nie mogli się uchronić. - To musiało się zdarzyć jakiś tydzień temu - powiedziała Lirael, kiedy zbliżyli się do zwłok. - Ich duchy dawno już odeszły w Zmierć, mam nadzieję, chociaż nie jestem pewna, czy nie próbowano ich... zatrzymać i wykorzystać dla jakichś celów po stronie %7łycia. - Ale dlaczego pozostawiono ciała? - spytał Sam. - I w jaki sposób mogły powstać takie rany? Wskazał na martwego Strażnika, którego zbroja została przebita w dwóch miejscach. Otwory, duże jak pięści Sama, na brzegach były opalone. Stalowe kółeczka kolczugi, jak i znajdująca się pod nimi skórzana warstwa ochronna sczerniały, jakby ktoś poddał je działaniu ognia. Lirael ostrożnie włożyła Saranetha z powrotem do mieszka i podeszła bliżej, żeby dokładniej przyjrzeć się ciału i niezwykłym ranom. Próbowała nie oddychać, jednak po przejściu kilku kroków nagle zatrzymała się i krzyknęła ze zdumienia. Poczuła potworny odór, którego nie mogła wytrzymać. Zaczęła się krztusić, w końcu musiała się odwrócić i zwymiotować. Chwilę potem Sam zrobił to samo. W ten sposób oboje pozbyli się kolacji złożonej z króliczego mięsa oraz chleba. - Przepraszam - powiedział Sam. - Tak reaguję na widok wymiotujących ludzi. Dobrze się czujesz? - Znałam go kiedyś - powiedziała Lirael, spoglądając ponownie na ciało Strażnika. Głos jej drżał, dopóki nie odetchnęła głębiej. - Pamiętam go. Przybył na Lodowiec wiele lat temu i rozmawiał ze mną w Dolnym Refektarzu. Jego kolczuga niezbyt wtedy na niego pasowała. Lirael wzięła butelkę, którą podał jej Sam, nalała trochę wody na ręce i przepłukała usta. - Nazywał się... nie mogę sobie przypomnieć - Larrow albo Harrow. Coś w tym rodzaju. Pytał mnie, jak mam na imię, a ja nie odpowiadałam. Zawahała się i już miała coś dodać, gdy Sam nagle odwrócił się gwałtownie. - Słyszałaś? - Co takiego? - Jakiś hałas, gdzieś tam - odparł Sam, wskazując martwego muła, który leżał na skraju płytkiego żlebu, prowadzącego w dół, w stronę klifu. Głowa zwierzęcia zwisała poza brzegiem rynnowatego zagłębienia i była niewidoczna. Gdy wpatrywali się w muła, ten nagle się poruszył. Coś gwałtownie nim szarpnęło i ciało zwierzęcia przesunęło się ponad krawędzią żlebu. Widzieli jeszcze jego zad, ale cała reszta zniknęła im z oczu. Następnie tylnymi nogami muła oraz zadem zaczęły wstrząsać jakieś drgania. - Coś go zjada! - krzyknęła z obrzydzeniem Lirael. Nagle zobaczyła na ziemi ślady wyżłobień - wszystkie prowadziły w stronę żlebu. Z pewnością znajdowało się tam więcej martwych ciał ludzi i zwierząt. Ktoś... lub coś wciągnęło je do wąskiego rowu. - Nie wyczuwam żadnych Zmarłych - powiedział zaniepokojony Sam. - A ty? Lirael pokręciła przecząco głową. Zdjęła z ramion plecak, podniosła łuk, umieściła strzałę na cięciwie i napięła go. Sam znów wyciągnął miecz. Powoli przesuwali się w stronę żlebu, w którym stopniowo znikało ciało muła. Z bliższej odległości mogli posłyszeć odgłosy przełykania, które brzmiały trochę tak, jakby ktoś przesypywał piasek łopatą. Co jakiś czas rozlegało się także dziwne bulgotanie. Nadal jednak niczego nie mogli dostrzec. Rów był głęboki, a szeroki zaledwie na trzy lub cztery stopy. Cokolwiek kryło się na dnie, i tak było niewidoczne, bo całą górną część zagłębienia wypełniały zwłoki muła. Lirael nadal nie wyczuwała niczego, co mogłoby się wiązać ze Zmarłymi, w powietrzu unosił się jednak jakiś słabo wyczuwalny, drażniący zapach. Niemal jednocześnie rozpoznali charakterystyczny odór Wolnej Magii - ostry i metaliczny. Smrodliwe wyziewy były jednak na tyle słabe, że nie mogli ustalić, skąd właściwie się wydobywały. Może ze żlebu, a może przyniósł je ze sobą łagodny podmuch wiatru. Gdy znajdowali się zaledwie kilka kroków od krawędzi rowu, tylne nogi muła drgnęły po raz ostatni, a kopyta uniosły się w górę. Była to jednak tylko nędzna parodia życia. Zniknięciu muła znowu towarzyszyło ponure bulgotanie. Lirael zatrzymała się na skraju zagłębienia i spojrzała w dół. Auk był napięty, zaklęta strzała Kodeksu gotowa do wypuszczenia. Nigdzie jednak nie widać było celu. Na dnie żlebu leżała jedynie warstwa błota, z którego wystawało jeszcze kopyto martwego muła. Odór Wolnej Magii nieco się nasilił, nie był jednak aż tak dojmujący jak zapach, który towarzyszył pojawieniu się Stilkena lub innych, pomniejszych tworów Wolnej Magii. - Co to może być? - szepnął Sam. Lewą rękę ułożył w charakterystyczny sposób, przygotowując się do rzucenia czarów. Na koniuszkach palców rozbłysły wąskie złotawe płomienie, gotowe do dalszych zadań. - Nie mam pojęcia - odpowiedziała Lirael. - Jakaś istota Wolnej Magii. %7ładna z tych, o których miałam okazję czytać. Zastanawiam się, jak... Gdy wypowiedziała te słowa, błoto nagle zabulgotało i odsłoniło ogromną paszczę, która nie została uformowana z ziemi, nie była też ciałem, lecz samą ciemnością. Rozświetlał ją jedynie długi, rozwidlony na końcu język srebrzyście płonącego ognia. Z otwartej paszczy buchnął smród Wolnej Magii i psującego się mięsa. Obrzydliwy zapach zaatakował ich niemal w sposób fizyczny, sprawiając, że oboje zatoczyli się do tyłu. Zaraz potem srebrzysty jęzor ognia uniósł się i uderzył dokładnie w to miejsce, na którym jeszcze przed chwilą stała Lirael. Chwilę pózniej ze żlebu wystrzeliła pionowo w górę olbrzymia, uformowana z błota, wężowa głowa i zawisła ponad nimi w powietrzu. Lirael odskoczyła w tył, wypuszczając z łuku strzałę. Sam gwałtownym ruchem wyciągnął przed siebie rękę i głośno wypowiedział zaklęcie, które sprawiło, że w kierunku istoty ulepionej z błota, krwi i przepastnych ciemności z trzaskiem i hukiem wystrzeliła fontanna ognia. Kiedy magiczne płomienie dosięgły języka potwora, we wszystkich kierunkach wystrzeliły nagle iskry, od których zapaliła się trawa. Co prawda nie widać było, żeby strzała i ogień Kodeksu wyrządziły mu jakąkolwiek krzywdę, mimo to stwór odruchowo się cofnął. Wówczas Lirael i Sam, nie tracąc ani chwili, rzucili się do ucieczki. - Kto ośmiela się przeszkadzać mi w ucztowaniu? - zaryczał głos, w którym pobrzmiewało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|