Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
* Bertha znała nazwy wszystkich roślin. Kiedy myślałam o swojej babce, widziałam ją w ogrodzie wysoka postać na sztywnych nogach i z szerokimi biodrami. Jej wąskie stopy tkwiły najczęściej w zadziwiająco eleganckich butach. Nie dlatego, że była próżna, tylko dlatego, że wracając ze wsi, z miasta, od sąsiadki, nie szła do domu, tylko zawsze prosto do ogrodu. Nosiła fartuchy, które trzeba było zawiązywać z tyłu, rzadko takie, które z przodu zapinało się na guziki. Miała szerokie usta o wąskich, trochę wygiętych wargach. Jej długi, spiczasty nos był trochę zaczerwieniony, a lekko wyłupiaste oczy często wilgotne od łez. Oczy miała niebieskie. Niebieskie jak niezapominajki. Chodziła po grządkach trochę pochylona, ze spojrzeniem skierowanym na rośliny, czasem się schylała, żeby wyrwać chwast, ale najczęściej nosiła ze sobą motyczkę, trzymając ją jak jakiś pastorał. Na końcu trzonka był rodzaj strzemiączka z żelaza. Wbijała je w ziemię i mocno potrząsała kijem obydwiema rękami. Wyglądało to, jak gdyby to nie ona kijem, tylko kij nią trząsł. Jak gdyby niechcący włączyła się w obwód prądu. Ale drgały tylko metalicznie niebieskie ważki w dygocącym powietrzu. Pośrodku ogrodu było najgoręcej, nic nie rzucało cienia. Bertha zdawała się tego nie zauważać. Tylko czasem zatrzymywała się i nieświadomym, pełnym gracji ruchem dłoni zagarniała mokre włosy z karku i wsuwała je z powrotem w kok. Im krótsza stawała się jej pamięć, tym krócej miała obcięte włosy. Ale dłonie Berthy aż do śmierci zachowały ruchy długowłosej kobiety. W którymś momencie moja babka zaczęła swoje nocne wędrówki po ogrodzie. Wydawało się, jakby mylił się jej czas. Godzinę z zegara potrafiła odczytać jeszcze długo, ale czas nic jej już nie mówił. Latem zakładała trzy podkoszulki, jeden na drugi, i wełniane skarpetki, a potem była wściekła, że tak bardzo się poci. Wtedy skarpetki wkładała jeszcze na stopy. Mniej więcej w tym samym czasie straciła poczucie dnia i nocy. Wstawała nocą i włóczyła się. Również wcześniej, gdy Hinnerk jeszcze żył, chodziła nocą po domu, ale wtedy robiła to, bo nie mogła spać. Pózniej jednak wędrowała na dwór, bo nie przyszło jej do głowy, że powinna spać. Najczęściej, ale nie zawsze, to Harriet zauważała, że Bertha wyszła. Ale gdy tylko to odkryła, z jękiem wstawała, narzucała na siebie szlafrok, wskakiwała w drewniaki, które stały przygotowane obok łóżka, i wychodziła za babką. Podczas tych nocy myślała, że już dłużej nie da rady. Miała pracę. Miała do wychowania dziecko. Po otwartych drzwiach rozpoznawała, którą drogą wyszła Bertha; zazwyczaj tylnym wyjściem, przez drzwi szopy na podjazd i do ogrodu. Czasem znajdowała matkę podlewającą grządki zazwyczaj starym blaszanym kubkiem, w którym kiedyś przechowywała nasiona uschniętych nagietków. Czasem Bertha klęczała między grządkami i wyrywała chwasty, ale najbardziej lubiła zrywać kwiaty, przy czym nie zrywała łodygi, tylko sam kwiat. Z dużych baldachów odrywała płatki i trzymała w dłoni tak długo, jak się dało. Gdy Harriet podchodziła do matki, ta wyciągała rękę z rozgniecionymi płatkami i pytała, gdzie mogłaby to położyć. W ciągu czterech zimnych wczesnowiosennych nocy Bercie udało się oberwać kwiaty z całej rabatki niebiesko-białych bratków. Wnętrze jej dużych dłoni jeszcze tygodniami było zabarwione na fioletowo. Jako młoda dziewczyna ze swoją siostrą Anną odcinała zwiędłe kwiaty róż, żeby nie zawiązały owoców i zakwitły jeszcze raz. Bertha nie wiedziała już, ile ma lat. Miała tyle lat, na ile się czuła, i to mogło być na przykład osiem, kiedy nazywała Harriet Anną, albo trzydzieści, kiedy mówiła o swoim zmarłym mężu i pytała nas, czy już wrócił z biura. Kto zapomina czas, przestaje się starzeć. Zapominanie uderza w czas, wroga pamięci. Bo w końcu czas leczy wszystkie rany, sprzymierzając się z zapominaniem. Stałam przy ogrodowym płotku, dotykając czoła. Musiałam myśleć o innych ranach. Przez całe lata wzbraniałam się przed robieniem tego. Te rany dostałam w spadku wraz z domem. I musiałam się im przynajmniej raz przyjrzeć, zanim znów mogłam przykleić na nie plaster czasu. Długi pas plastra opatrunkowego krępował ręce za plecami, gdy bawiłyśmy się w grę, którą wymyśliła Rosmarie i którą nazywałyśmy żryj albo giń . Grało się w nią w ogrodzie, konkretnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|