Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wspomnienie nadal żywych snów o namiętnie całującym ją Jamesie Ferringtonie spowodowało, że aż skręciła się w pościeli. Wstrząśnięta wyskoczyła z łóżka i rzuciła poduszką przez pokój. Co ją napadło? Od kiedy napawała się takimi, takimi ... próbowała znalezć odpowiednie słowo, erotycznymi wyobrażeniami? Trzęsącymi się rękami nalała z dzbanka wody do miski i zaczęła energicznie myć twarz, próbując przywołać się do porządku. Bicie serca stało się spokojniejsze. Usiadła na brzegu łóżka. Skąd brały się tak żywe sny? Na pewno nie z czasów małżeństwa z Trombullem. Caroline wręcz obawiała się tych nocy, kiedy mąż odwiedzał ją w sypialni. Kładł się wtedy obok niej i robił to, na co miał ochotę, bez okazywania jej jakiejkolwiek czułości. Nie marzyła o nim w ten sposób, w jaki wyobrażała sobie Jamesa Ferringtona. Namiętność wydawała się taka realna! Gdyby wtedy w powozie nie pozwoliła mu się dotykać, zwłaszcza w tak intymne miejsca, nie trapiłyby ją te sny. Nawet teraz pamiętała smak jego pocałunków i dotyk szorstkiego od zarostu policzka na swojej skórze. Chociaż był silnym i umięśnionym mężczyzną, pieścił ją z wielką delikatnością, szczególnie kiedy wsunął rękę pod podwiązki, szukając jej najsekretniejszego miejsca ... Musi się trzymać od niego daleko. Ogarnęła ją bolesna tęsknota. Tak łatwo wczoraj poddała się jego pocałunkom. Skoczyła na równe nogi. Jak może myśleć o nim w ten sposób? Przecież go nienawidzi. To arogancki, uparty i zarozumiały człowiek. Nikt jej jeszcze nie obraził tak jak on, kiedy zaproponował carte blanche. No cóż, wreszcie się dowie, że ona nie ma zamiaru rzucać mu się w ramiona na każde kiwnięcie jego starannie wypielęgnowanych palców. Bez względu na jej marzenia! Ubrała się z energią, której nie ujawniała przez ostatnich dziesięć lat. Im szybciej umówi się z prawnikiem, tym prędzej pozbędzie się kłopotliwego Jamesa Ferringtona ze swego życia. A tego pragnęła w tej chwili najbardziej! Podniosła z podłogi poduszkę i posłała łóżko. Następnie zeszła na śniadanie. Minerva czekała już na nią w jadalni znajdującej się naprzeciwko salonu. Jasper usłyszał, jak Caroline schodzi na dół, i nalał jej filiżankę herbaty. Z wdzięcznością ją przyjęła. - Cóż za błysk widzę w twoich oczach - zauważyła znad śniadania Minerva. - Czy dobrze spałaś? Caroline zakrztusiła się herbatą. Od odpowiedzi uratowało ją pukanie. Jasper wyszedł właśnie do kuchni, więc wstała od stołu i poszła otworzyć. Przed drzwiami ujrzała piękną, młodą kobietę. - Czy mnie poznajesz, Caroline? - Elizabeth Leighton! - wykrzyknęła Caroline po chwili. Rzuciła się w objęcia przyjaciółki ze szkolnych lat. - Wejdz, proszę - Teraz Elizabeth Andrews - sprostowała młoda dama. - Nic się nie zmieniłaś. - Ty również! Nie mogę uwierzyć, że po tylu latach przyszłaś do mnie z wizytą. Uszczęśliwione kobiety uścisnęły się znowu. - Wejdz. Poznaj moją ciotkę Minervę. - Caroline zatrzasnęła drzwi i zaprowadziła Elizabeth do jadalni. - Zjesz z nami śniadanie? - Nie mogę zostać długo. Wiem, że nie powinnam przychodzić tak wcześnie, ale mam dzisiaj do załatwienia mnóstwo spraw. Mam nadzieję, że mi wybaczysz tak wczesną wizytę. - Wszystko ci wybaczam. Minerva, to jest Elizabeth Leighton, przyjaciółka, która uczyła się ze mną w szkole panny Agathy. Nazywa się teraz Elizabeth Andrews. Usiądz, moja droga, napij się z nami herbaty. Chyba że wolisz kawę? Elizabeth usiadła, cały czas usprawiedliwiając się, że nie może zostać dłużej. Minerva stwierdziła, że nie ma już ochoty na herbatę. Obiecała Charlotte, że wpadnie do niej o dziesiątej. - Tak wcześnie? - zdziwiła się Caroline. - Nie sądziłam, że baronowa wstaje przed jedenastą. - Mamy teraz trochę zajęć. Przyśle po mnie powóz. Jakby na potwierdzenie jej słów, rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem otworzył je Jasper. Słychać było, jak rozmawia w holu ze stangretem baronowej. Minerva włożyła rękawiczki. - Miło mi było poznać panią, lady Andrews. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawiły. - Wyszła z pokoju. - A więc to jest ta zniesławiona Minerva Pearson - powiedziała Elizabeth ze zgrozą. - Zupełnie inna, niż się tego spodziewałaś? Uwielbiam ją. Niebo mi ją zesłało po śmierci Trumbulla. - Caroline, tak mi przykro, że nie zjawiłam się na pogrzebie. Byłam w tym czasie na wsi. - Tak, wiem. Oczekiwałaś dziecka. Dostałam od ciebie wiadomość. Miałaś wystarczające usprawiedliwienie. - Caroline uśmiechnęła się. - Może trochę miodu do herbaty? - Wszystko jedno. Nie mogę zostać długo. Chciałam ci tylko przekazać zaproszenie na bal, który dzisiaj wydaję. Wiem, że to trochę pózno, ale obawiałam się, że jeśli nie zrobię tego osobiście, nie zechcesz przyjść. Dopiero wczoraj wieczorem dowiedziałam się, że jesteś w mieście. Nie wiem, dlaczego wydawało mi się, że mieszkasz po śmierci Trumbulla w jednym z jego majątków. Czy nie tam właśnie mieszkaliście cały czas? - Prawie przez cały czas małżeństwa - odparła miękko Caroline. - Chociaż wolałam mieszkać w Londynie. - Tak, wiem, że wolałaś miasto. Błagam, przyjdz na bal. To jedyna okazja, byśmy mogły porozmawiać. Pojutrze wyjadę na wieś. Nie wrócę przez kilka następnych miesięcy. - Przez kilka miesięcy? - Znów jestem w ciąży. - Elizabeth zaczerwieniła się. - Douglas woli, żebym czas ciąży spędzała na wsi, ja również. Przecież nawet gdybym mieszkała w mieście, nie mogłabym nigdzie bywać. - Znów jesteś w ciąży? To cudownie, Lizzy. Ile masz już dzieci? - Pięcioro. - Elizabeth uniosła żartobliwie oczy ku sufitowi. - Wszystkie są urocze, ale ciąże okropnie wpływają na moją figurę. - Pięcioro dzieci i jedno w drodze. - Caroline nawet nie próbowała ukryć zazdrości. - Dziewczynki? Chłopcy? - Cztery dziewczynki i jeden chłopiec. David, najstarszy , jest zupełnie rozpieszczony. To wykapany tata. Wszystkie jego siostry zażądały, bym teraz urodziła im braciszka. - Odłożyła łyżeczkę. - Czy ty i Trumbull mieliście dzieci? Caroline napiła się herbaty i odpowiedziała cicho: - Nie, Bóg nam nie pobłogosławił dziećmi. Elizabeth położyła rękę na jej dłoni. - Nie chciałam być wścibska. - Uczciwie mówiąc, na początku byłam rozczarowana, ale potem jakoś się z tym pogodziłam. - Caroline potrząsnęła głową. - Caroline, tak mi przykro. Nie powinnam ... - Nie, nie przepraszaj - zaczęła. Nagle zdała sobie sprawę, że po policzkach płyną jej dwie wielkie łzy. - Nie mogę w to uwierzyć. Zazwyczaj nie płaczę, a tymczasem w ciągu kilku ostatnich dni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|