Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ludzi uznałoby za dużo gorsze. i niespecjalnie się tym przejmowałem. Było mi ciężko, bo znałem wyjaśnienie, choć nie bardzo chciałem je uznać. Zależało mi na tej dziewczynie. To było oczywiste. Uczucie to było zupełnie inne od przyjazni, która łączyła mnie z Lorraine przyjazń pary weteranów, zawierającej element wspólnego zmęczenia życiem. Nie miało też w sobie tej niedawnej zmysłowości, która zaistniała na krótko pomiędzy Moire i mną, zanim po raz drugi przeszedłem Wzorzec. Znałem Darę tak krótko, że wszystko to było niemal alogiczne. Byłem człowiekiem, któremu ciążyły przeżyte stulecia. A jednak. . . Od wieków nie od- czuwałem niczego takiego. Nie pamiętałem już, jak to jest. Do tej chwili. Nie chciałem jej kochać. Nie teraz. Może kiedyś, pózniej. Ale jeszcze lepiej wcale. Nie była odpowiednia dla mnie. Była dzieckiem. Cokolwiek zechciałaby zrobić, cokolwiek uznałaby za nowe i fascynujące, wszystko to miałem już za sobą. Nie, to nie mogło się zdarzyć. Nic by mi nie przyszło z tego uczucia. Nie powinienem pozwolić. . . Ganelon zarzucił fałszywie jakąś sprośną przyśpiewkę. Wóz trząsł i skrzypiał, wspinając się w górę. Słońce zaświeciło mi w oczy, więc zasłoniłem twarz ramieniem. Mniej więcej wtedy chwyciło mnie i ścisnęło mocno zapomnienie. Gdy się przebudziłem, minęło już południe. Czułem się lepki od brudu. Napi- łem się wody, wylałem trochę na dłoń i przemyłem oczy. Przeczesałem palcami włosy i rozejrzałem się. Wokół nas pełno było zieleni i wysoka trawa rosła między kępami drzew. Poza kilkoma chmurkami niebo było czyste. Blask i cień zastępowały się nawzajem w dość regularnych odstępach czasu. Dmuchał lekki wietrzyk. Znowu między żywymi! Dobrze! odezwał się Ganelon, kiedy przecisną- łem się do przodu i zająłem miejsce obok niego. Konie są zmęczone, Corwinie, a ja także chętnie bym rozprostował kości. Jestem porządnie głodny, a ty? Ja też. Skręć w tę ocienioną polankę; zrobimy krótki postój. Wolałbym przejechać kawałek dalej oświadczył. Masz jakieś ważne powody? Tak. Chcę ci coś pokazać. No to jazda. Przeczłapaliśmy jeszcze milę. Droga skręciła bardziej na północ, potem było wzgórze, a kiedy dotarliśmy na wierzchołek, zobaczyliśmy drugie, jeszcze wyż- 105 sze. Jak daleko chcesz jeszcze jechać? spytałem. Podjedzmy na tamtą górkę odparł. Stamtąd powinniśmy już to zoba- czyć. Dobrze. Konie z wysiłkiem wspinały się w górę, a ja wysiadłem i popychałem wóz z tyłu. Kiedy stanęliśmy wreszcie na szczycie, czułem, że lepię się jeszcze bar- dziej od potu, ale obudziłem się już zupełnie. Genelon szarpnął lejce, zaciągnął hamulec, przeszedł do wnętrza wozu i wspiął się na skrzynie. Osłaniając dłonią oczy spojrzał w lewo. Corwinie, chodz tu na górę! Wszedłem na tylną klapę, a on przykucnął, podał mi dłoń i pomógł wspiąć się na paki. Stanąłem obok niego. Wyciągnął rękę, a ja spojrzałem tam, gdzie wskazywał. Jakieś trzy czwarte mili od nas, od lewej do prawej i tak daleko, jak tylko sięgałem wzrokiem, biegła szeroka czarna wstęga. Znajdowaliśmy się o paręset metrów powyżej i mogliśmy widzieć mniej więcej pół mili jej długości. Mia- ła kilkadziesiąt metrów szerokości i choć zakrzywiała się i dwukrotnie skręcała w polu widzenia, odległość od brzegu do brzegu wydawała się w przybliżeniu stała. Wewnątrz rosły drzewa, wszystkie czarne. Zdawało mi się, że dostrzegam jakiś ruch, ale nie wiem, co to było. Może tylko wiatr poruszał rosnącą u jej brzegów czarną trawę. Miałem jednak wrażenie, że wstęga płynie niby szeroka ciemna rzeka. Co to jest? spytałem. Miałem nadzieję, że może ty mi wyjaśnisz odrzekł Ganelon. Myśla- łem, że to może część tej twojej magii cieni. Powoli pokręciłem głową. Byłem senny, ale pamiętałbym, gdybym spowodował pojawienie się czegoś tak niezwykłego. Skąd wiedziałeś, że to tam jest? Kiedy spałeś, przejechaliśmy parę razy w pobliżu tego czegoś, nim oddali- liśmy się znowu. Zrobiło to na mnie bardzo nieprzyjemne wrażenie. . . ale jakby znajome. Czy tu ci czegoś nie przypomina? Tak, przypomina. Niestety. Kiwnął głową. Podobne jest do tego przeklętego Kręgu w Lorraine. Właśnie do niego. Czarna droga. . . mruknąłem. Co? Czarna droga powtórzyłem. Wspominała o niej. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale teraz zaczynam rozumieć. Nie jest dobrze. Jeszcze jeden zły omen? Boję się, że tak. 106 Zaklął. Czy już zaraz będziemy mieć kłopoty? Chyba nie, ale nie jestem pewien. Zlazł ze skrzyń na dół, a ja za nim. Więc poszukajmy jakiejś trawy dla koni, a przy okazji możemy się zatrosz- czyć o własne żołądki. Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|