Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrobienia, choć jeszcze nie wiedział co. Kiedy pogodził się z tą myślą, nastąpiła kolejna faza. Faza, którą mógłby opisać jedynie jako pustkę, ogromną, pobrzmiewającą echem pustkę. Był niczym i niczego w nim nie było. I skończył się lęk. Akceptując pustkę, pozbył się lęku. Podczas tej fazy prawie niczego nie jadł ani nie pił. Czasami mu się zdawało, że majaczy. Zjawiały się przed nim obrazy i ludzie niby miraże na pustyni. Parę razy bardzo wyraznie zobaczył jakąś twarz. Twarz kobiety. Twarz, która rozbudziła w nim niezwykłe emocje. Miała delikatne, pięknie ukształtowane kości, wklęsłe skronie, ciemne, zagarnięte do tyłu włosy i głębokie, prawie tragiczne oczy. Raz ukazała mu się na tle płomieni, a za drugim razem na tle niewyraznych konturów czegoś, co wyglądało jak kościół. Kiedyś spostrzegł, że była jeszcze dzieckiem. Za każdym razem wyczuwał w niej cierpienie. Gdybym tylko mógł jej pomóc, myślał, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę, że żadna pomoc nie jest możliwa, i że sam pomysł jest z gruntu zły i fałszywy. Miewał też inne wizje. W jednej z nich znalazło się gigantycznych rozmiarów biurko z jasnego, lśniącego drewna, a za nim mężczyzna z wydatną szczęką i małymi, przenikliwymi, niebieskimi oczami. Mężczyzna wychylił się do przodu, jak gdyby chciał przemówić, a dla podkreślenia ważności swoich słów podniósł małą linijkę i zaczął nią gestykulować. Potem z kolei zobaczył kąt jakiegoś pokoju, okno, a za oknem kontury ośnieżonej sosny. Między nim a tym oknem tkwiła jakaś natrętna twarz, patrząca na niego z góry. Była to okrągła, różowa twarz mężczyzny w okularach, lecz nim Llewellyn zdążył się jej dobrze przyjrzeć, zniknęła, jak znikało wszystko przed nią. Llewellyn myślał, że wszystkie te wizje były wytworem jego wyobrazni. Zdawały się nie mieć prawie żadnego sensu czy znaczenia, przedstawiały twarze i otoczenie zupełnie mu obce. Lecz wkrótce przestały go nawiedzać. Pustka, której był tak świadom, przestała być wszechogarniającym bezmiarem. Zatraciła swoją treść i swój cel, a on przestał się w niej unosić. Zamknął ją w sobie. Czekał, co będzie dalej. 4 Burza piaskowa przyszła nagle. Była to jedna z tych nie zapowiedzianych burz, typowych dla górskiego regionu, w którym przebywał. Przyszła z wyciem, niosąc ze sobą wirujące tumany czerwonego pyłu. Była niczym żywe stworzenie. Skończyła się tak nagle, jak się zaczęła, i ziemię ogarnęła absolutna cisza. Całe obozowisko porwał wiatr, a namiot wciąż jeszcze opadał w dół doliny, trzepocąc i kołując jak oszalały. Llewellyn nie miał teraz nic. Był sam jeden w świecie przepełnionym ciszą i czuł się tak, jakby stworzono go po raz drugi. Wiedział, że coś, o czym zawsze był przekonany, że może się zdarzyć, było na wyciągnięcie ręki. Znów poczuł strach, lecz nie taki, jaki ogarniał go przedtem, nie tamten strach przed nieznanym. Tym razem jego umysł pusty, wymieciony i wystrojony jak na święto gotów był zaakceptować, gotów był przyjąć Ducha. Bał się, ponieważ z całą pokorą zdawał sobie sprawę, że jest małym, nic nie znaczącym pyłkiem we wszechświecie. Nie było łatwo wytłumaczyć Wildingowi, co się stało potem. Bo, widzi pan, słowa tego nie opiszą. Ałe jestem absolutnie pewny, co to było. To było rozpoznanie Boga. Wyrażę to najlepiej, kiedy powiem, że było to tak, jak gdyby ślepiec, który wierzy w istnienie słońca na podstawie literackich świadectw, i który czuje jego ciepło na własnej dłoni, nagle przejrzał i zobaczył słoneczny blask. Zawsze wierzyłem w Boga, ale teraz, teraz wiedziałem, że Bóg istnieje. To była wiedza wyłącznie osobista, absolutnie nie do opisania. A także była najbardziej przerażającym doświadczeniem, jakie może przeżyć człowiek. Zrozumiałem wówczas, dlaczego, kiedy Bóg zszedł do ludzi, przyoblekł się w ludzkie ciało. To trwało zaledwie kilka sekund. Potem zawróciłem i poszedłem do domu. Powrotny marsz zabrał mi dwa lub trzy dni. Słaniałem się na nogach ze słabości i wyczerpania. Milczał przez kilka chwil. Ojciec, jak sądzę, czegoś się domyślał. Przynajmniej tego, że tam, na pustkowiu, zostałem poddany jakiemuś doświadczeniu. Matka okropnie się o mnie martwiła. Nie mogła się w niczym połapać. Kiedy wyznałem jej, że miałem dziwne wizje, których znaczenia nie potrafię nijak wytłumaczyć, usłyszałem w odpowiedzi: W rodzinie twojego ojca zdarzały się widzenia. Miała je jego babka i jedna z jego sióstr . Po kilkudniowym odpoczynku i solidnym odkarmieniu przez matkę, znów byłem silny, lecz milczałem, kiedy ludzie mówili o mojej przyszłości. Wiedziałem, że wszystko zostanie ustalone bez mojego udziału. Ode mnie wymagano jedynie akceptacji, choć nie miałem najmniejszego wyobrażenia o tym, co przyjdzie mi zaakceptować. Tydzień pózniej w najbliższym sąsiedztwie odprawiano uroczyste nabożeństwo. Coś w rodzaju misji odrodzenia, tak bym to nazwał. Matka oczywiście miała zamiar w nim uczestniczyć, ojciec, choć bez większego zainteresowania, również. Poszedłem z nimi. Llewellyn popatrzył na Wildinga i uśmiechnął się. Nabożeństwo było proste i jak zwykle przy takich okazjach nieco melodramatyczne. Jednym słowem, nic nadzwyczajnego. Nie poruszyło mnie, a wręcz przeciwnie, trochę rozczarowało. Ludzie podnosili się ze swoich miejsc, aby dawać świadectwo wiary. Właśnie wtedy dostałem rozkaz, jasny i całkowicie jednoznaczny. Wstałem. Jeszcze dziś pamiętam, zwracające się ku mnie twarze. Nie wiedziałem, co powiem. Nie byłem przygotowany na tłumaczenie się z własnych doznań. Ale słowa tkwiły w moim mózgu. Czasami wyprzedzały moje myśli, musiałem mówić prędzej, aby za nimi nadążyć, musiałem wypowiedzieć je, aby nie przepadły na zawsze. Nie potrafię tego z niczym porównać: gdybym rzekł, że moje słowa były płomieniem i miodem, czy zrozumiałby pan coś z tego? Płomień przypiekał mnie, lecz czułem także słodycz miodu, słodycz posłuszeństwa. Być wysłannikiem Boga, to jednocześnie i grozne, i rozkoszne. Grozne jak zbrojne zastępy mruknął Wilding. Tak. Autor psalmu* wiedział, o czym mówi. A& potem? Llewellyn Knox rozłożył ręce. Wyczerpanie, skrajne i kompletne wyczerpanie. Mówiłem, prawdopodobnie, około trzech kwadransów. Kiedy znalazłem się w domu, usiadłem, drżąc, przy ogniu, niezdolny do uniesienia ręki czy do wymówienia słowa. Matka tym razem mnie rozumiała. Mój ojciec po Eisteddfod czuł się podobnie , tylko tyle powiedziała. Potem podała mi miskę gorącej zupy i włożyła do mojego łóżka butelkę z gorącą wodą. Posiadł pan całe niezbędne dziedzictwo: szkocki mistycyzm i walijski dar poezji, dar tworzenia, a także głos. Jakbym tam był i świadczył pańskim doznaniom:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|