Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cisza. Po dłuższej chwili starzec powrócił do łowców. Zatrzymał się przed nimi i rzekł: - Biali są zli ludzie. Nawet konie wolały iść z dingo niż z wami i uciekły. My również nie chcemy was tutaj widzieć. Idzcie stąd precz, natychmiast! To powiedziawszy wycofał się zaraz do obozu. - I co teraz zrobimy? - zafrasował się Tomek. - On na pewno mnie nie zrozumiał. - Zrozumiał, czy nie zrozumiał, to jedno licho - odparł bosman. - Nie spodobaliśmy się im, więc nie chcą się z nami zadawać. - Zupełnie niepotrzebnie wygadałem się o ucieczce naszych koni - powiedział Tomek rozżalonym głosem. - Przecież gdyby nie napad dingo, konie nie uciekłyby od nas. Widocznie zle poprowadziłem rozmowę. - Nie przejmuj się, brachu! I tak nic na to nie poradzisz. Oni po prostu nie lubią białych, ludzi. - Co teraz zrobimy? Bosman nieznacznie spojrzał w kierunku obozowiska krajowców. Kilkunastu krajowców z bronią w rękach przyglądało się im wyczekująco. Złowróżbne milczenie było bardzo wymowne. - Co zrobimy? - powtórzył bosman. - Zwijamy manatki i ruszamy w dalszą drogę. Gdzie cię nie proszą, tam kijem wynoszą". Zerknij tylko, jak oni nam się przyglądają. Ale to nie są zli ludzie. Nakarmili nas, a dopiero potem kazali odejść. Pakuj resztkę śniadania do torby, ja natomiast wygaszę ogień. Im szybciej wyniesiemy się stąd, tym lepiej! 163 Bosman, nie odkładając karabinu, starannie zadeptał ognisko, po czym zaczął przeszukiwać swe kieszenie. W końcu wydobył składany scyzoryk. Trzymając go przed sobą kilkakrotnie otwierał i zamykał ostrza. Ruchy jego były powolne i wykonywane w ten sposób, aby widziano je dokładnie w obozie. - Co pan wyrabia? - zapytał Tomek zdziwiony jego zachowaniem. - Trzeba im zostawić coś na pamiątkę - wyjaśnił bosman, - Niech przynajmniej wiedzą, jak się z tym obchodzić. Bosman owinął scyzoryk w liść i włożył go do stojącego na ziemi blaszanego kociołka. Bez dalszej zwłoki zarzucił na plecy siodła i wraz z Tomkiem oddalił się od obozu. Wkrótce znalezli się na stepie. Po zaspokojeniu głodu wędrówka stała się trochę mniej uciążliwa. Na skutek nocnej ulewy ziemia rozmiękła, spalona przez słońce trawa niemal w oczach nabierała żywej, zielonej barwy. Bosman Nowicki zatrzymywał się co pewien czas. Uważnym wzrokiem spoglądał na przebytą już drogę. Wydawało mu się, że w pewnej odległości dostrzega kilka czarnych postaci postępujących za nimi. Przyśpieszył więc kroku, z niepokojem rozmyślając o nadchodzącej nocy. W godzinach popołudniowych zarządził krótki wypoczynek na małym pagórku, skąd wygodniej było rozejrzeć się po okolicy. Bosman miał doskonały wzrok. Toteż szybko wypatrzył wśród wysokiej trawy kilka przyczajonych postaci. Nie chcąc niepokoić chłopca, nie powiedział mu do tej pory o śledzących ich krajowcach. Teraz doszedł do wniosku, że należy przygotować Tomka na ewentualne niebezpieczeństwo. - Słuchaj brachu, licho wie, co to ma znaczyć, ale wydaje mi się, że kilku krajowców podąża za nami - powiedział. - Czy jest pan tego pewny? - zaniepokoił się Tomek. - Jak tego, że ciebie widzę. Specjalnie przystanąłem na tym pagórku, aby dokładnie rozglądnąć się po stepie. - Co zrobimy, jeśli napadną na nas? - W dzień nic nam nie grozi. Mamy karabiny, więc damy sobie radę. Gorzej natomiast będzie w nocy. Trzeba pokombinować, co należy zrobić. 164 Tomek poczuł dreszcz przebiegający po plecach. Przyszły mu na myśl opowiadania Bentleya o napadach urządzanych przez krajowców na wyprawę Sturta i pracowników służby telegrafu. Przypomniał je też zaraz bosmanowi. - Stare to bajki, brachu - odparł marynarz z pozornym spokojem. - Nic im złego nie zrobiliśmy, więc nie mogą mieć do nas żalu. - Wobec tego, dlaczego niepokoją pana? - zapytał Tomek. Bosman zapalił fajkę, by zyskać na czasie. Wcale nie był pewny, czy krajowcy ich nie napadną. Obawiał się takiej chwili ze względu na Tomka. Chłopiec spoglądał na niego zaniepokojonym wzrokiem. - Hm, braciszku! Lepiej mieć zawsze oczy otwarte na wszystko - mruknął wreszcie. - Ja również tak uważam, lecz nie mogę zrozumieć, o co panu chodzi? Najpierw mówi pan, że krajowcy postępują za nami i należy zastanowić się, co mamy zrobić w nocy, potem znów twierdzi pan, iż nie napadną na nas. - Widzisz brachu, bo też i nie wiem, czego oni chcą od nas? Może idą tylko z ciekawości?. - Mam doskonały pomysł! - zawołał Tomek z ożywieniem. - Cóżeś wymyślił? - Niech pan strzeli z karabinu na postrach. - Dobra rada złota warta - pochwalił bosman. Niewiele myśląc, przyłożył karabin do ramienia i strzelił. Czarne postacie błyskawicznie skryły się w trawie. - Strzelajmy razem - zaproponował Tomek. Zaledwie huk rozbrzmiał szeroko po stepie w dali, jak echo, odezwały się odgłosy palby. - Panie bosmanie, czy słyszy pan? Może to nasi dają znaki? Biegnijmy w tamtym kierunku! - zawołał Tomek. - Czekaj brachu, zaraz się przekonamy - szybko odparł bosman. - Strzelmy obydwaj jeszcze raz! W dali znów odpowiedział im huk strzałów. - To nasi! To nasi! - krzyknął uradowany Tomek. 165 - Koło ratunkowe za burtą! Głowy do góry! Dalej w drogę! Ruszajmy im naprzeciw! - Będziemy strzelali co pewien czas, aby wskazać naszym właściwy kierunek! - dodał Tomek. Zapomnieli o zmęczeniu. Raznym krokiem ruszyli na południe. Od czasu do czasu odzywały się ich karabiny, którym odpowiadały coraz bliższe wystrzały. Niebawem ujrzeli galopujących jezdzców. Pierwszy z nich znacznie wyprzedził całą grupę i gnał jak wicher. - Cóż to za wspaniały jezdziec pędzi tak do nas? - zdumiał się Tomek. - A któż by to mógł być, jak nie twój ojciec albo Smuga? - odparł bosman. Był to Smuga. Ostro osadził okrytego pianą konia, zeskakując na ziemię zawołał: - Dokąd to panowie się wybrali? Bosman rzucił siodła na ziemię, usiadł na nich i nie odzywając się ni. słowem, zaczął nabijać fajkę tytoniem. Tomek widząc jego zmieszanie odpowiedział: - Chcieliśmy urządzić samodzielne małe polowanie na emu. - Och, teraz wszystko rozumiem - zaczął Smuga wesoło. - W tym zapewne celu zastosowaliście stary łowiecki fortel Indian północnoamerykańskich. - O jakim to fortelu pan mówi? - zapytał Tomek niepewnie. - Indianie podchodzą bizony ubrani w skóry zwierząt, aby uśpić ich czujność. Wy, jak widzę, postanowiliście tropić emu, udając konie. Prawdopodobnie z tego względu pan bosman Nowicki nosi siodła na plecach. No, jak udały się łowy? - Burza przeszkodziła nam w schwytaniu czterech emu - markotnie odpowiedział Tomek. - Szkoda, że nie wiedzieliśmy o tym indiańskim fortelu! Bosman niósł siodła, ponieważ dingo spłoszyły nasze konie. Pan Nowicki zaraz zabił jednego. - Kogo zabił, konia? - zdziwił się Smuga. - Nie konia, tylko dzikiego dingo, który biegł za końmi - wyjaśnił Tomek. - Potem zaczął lać ogromny deszcz i omal nie utopiliśmy się w parowie. W tej chwili nadjechała reszta towarzyszy Smugi. Byli to marynarze z Aligatora". Radosnymi okrzykami przywitali Tomka i bosmana. Gdy zsiedli z koni. Smuga zapytał chłopca: - No i co było dalej? 166 - Szliśmy przez step, bardzo głodni i zmęczeni. Napotkaliśmy obozowisko krajowców, którzy dali nam trochę jedzenia, nie zgodzili się jednak, abyśmy u nich odpoczęli. Pózniej tropili nas. Obawialiśmy się ich i zaczęliśmy strzelać na postrach. Wtedy usłyszeliśmy wasze strzały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|