Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
omdlewały... Na klęczkach przed sobą go widziała i... A to, że kniaz Borys jest żonaty, znaczenia żadnego nie ma, gdyż Helena Iwanówna wy- tłumaczyła jej, że ożenił się nadzwyczaj młodo, z namowy rodziców czy tam krewnych, nig- dy kobiety tej nie kochał, a teraz nienawidzi jej i do rozwodu z nią idzie. Wkrótce też rozwód otrzyma i wolnym będzie. Czyż nie mówił jej zresztą wówczas, w tym pustym saloniku, że ją jedną, Inę, na całym świecie kocha i że jest to jego pierwsza miłość prawdziwa. Słowa te Helena Iwanówna w zupełności potwierdziła. Uwlekał się nieraz innymi kobietami mówiła ale tak jak za tobą, duszeńka, za żadną nie szalał. Cóż to znaczy, że jest żonatym, kiedy żony nie kocha? Jedna tylko na świecie jest rzecz ważna: miłość. Wszystko inne to głupoście, na które tylko napluć! 61 Gdy po kilku godzinach u Heleny Iwanówny spędzonych Ina do ciasnej, dusznej, ubogiej izdebki domu zajezdnego wbiegła, ogarniało ją uczucie budzenia się ze snu rozkosznego i świetnego, a wpadania do otchłani rzeczywistości, ponurej i szpetnej. Obrzydzeniem i żalem nad samą sobą bezgranicznym przejmowały ją ściany i sprzęty tej izdebki, szklanka pobielona wypitym przez matkę mlekiem, rozsypane na stole okruchy ra- zowego chleba. Płonęła wstydem na myśl, co .by to było, gdyby on... ten piękny, świetny człowiek, w swoim pięknym, świetnym mundurze wszedł tutaj i zobaczył... Prawem odzie- dziczenia może powtarzała w myśli, nazwy niegdyś przez jej ojca Leszczynce nadawane. Gdyby kniaz zobaczył tę dziurę, tę norę, ten czyściec ziemski! Bolał ją po prostu sam widok tej izdebki; dławiło powietrze, istotnie duszne i przykre, którym w niej oddychała. Azy poły- kając mówiła sobie, że ona do rzeczy tak prozaicznych i szpetnych stworzoną nie jest, że jak rybie wody, ptakowi powietrza, potrzeba jej rzeczy poetycznych i pięknych. I szczerze, głę- boko, z całej siły wierzyła, że mieszkanie Heleny Iwanówny, ze sprzętami jaskrawą materią obitymi i gracików błyszczących albo zabawnych pełne to piękno, a uczucia, które namięt- ne spojrzenia i szepty kniazia w niej budziły to poezja. I gdybyż jeszcze mogła tu być sama jedna, swobodnie wspominać, marzyć... Ale to ciągłe tutaj towarzystwo matki, jej zapytania i wyrzuty, jej zgryzoty i nocne płacze... ach, i ten spo- sób ubierania się jej, mówienia, chodzenia, samo brzmienie jej głosu, sama ciemność skóry oblekającej twarz i ręce. Już i dawniej, od dzieciństwa prawie raziło to ją. i niechęcią napeł- niało, lecz w sposób nieokreślony i głuchy. Teraz wszystko przed oczyma jej uwypukliło się i wyrosło, a w myśli nabrało określeń wyraznych i śmiałych. Teraz przychodziły chwile, w których śmiało przed sobą wyznawała, że matka budzi w niej uczucie bardzo podobne do od- razy, takiej zwyczajnej, fizycznej odrazy, jaka czasem przejmuje ręce białe i delikatne przy dotykaniu rąk sczerniałych i zgrubiałych, jaka czasem wstrząsa nerwami spragnionymi piesz- czoty aksamitnej, gdy uczują twarde i szorstkie dotknięcie. Ale zdarzały się też chwile inne, nie wiedzieć skąd pochodzące: z głosu natury, ze wspo- mnień dzieciństwa może pochodzące, chwile, w których Inę fala uczuć nie nazwanych a na- głych ku matce rzucała. Wtedy z ramionami dokoła grubej kibici zarzuconymi i z głową na jej kolanach szeptała: Mamciu! Mamciu kochana! Ja wiem... ja wiem... ale nie mogę... doprawdy, mamciu, ja inaczej nie mogę... O czym wiedziała czego? nie mogła? Nie powiedziała tego nigdy; nie potrafiłaby powie- dzieć, bo w uczuciach i myślach jej panowały chaos i zamęt, wiały burzliwe wichry, leciały przeświecone jaskrawym światłem tumany kurzawy. A pani Teresa na te pieszczoty i bełko- tliwe wyznania córki w sposób rozmaity odpowiadała: niekiedy wzajemną pieszczotą i drżą- cej troskliwości pełnymi zapytaniami, ale niekiedy, gdy czuła się bardzo, bardzo, prawie nad siły zgnębioną, zgryzioną, strwożoną, zmęczoną, niecierpliwym sarknięciem i gniewnymi słowy. Nie wiem mówiła czego nie możesz i co się z tobą dzieje, ale czuję, że coś niedobre- go się dzieje i że wysłać cię stąd muszę... Do Leszczynki pojedziesz... już pisałam do Teleżu- ka, aby po ciebie przyjechał... i pan Koniecki w tych dniach do domu jedzie, zabierze cię, i może u nich, u Konieckich, nim do Leszczynki przyjadę, przesiedzisz... Tu nie zostaniesz... Niańką twoją tu być czasu i siły nie mam... a pociechą i pomocą matce być nie umiesz.., ser- ca nie masz... Wtedy Ina z wybuchem obrazy i żalu zrywała się od kolan matki i cała w ogniu, ostre bły- skawice z oczu wyrzucając, wołała, że ani do Leszczynki, ani do Konieckich nie pojedzie za nic, za nic, że prędzej da się zabić, aniżeli tam pojedzie, że matka jej nie kocha, że jest ona nieszczęśliwa i od nieszczęścia swego choćby na koniec świata uciec by pragnęła. Potem obie milkły, rozjątrzone, obrażone, rozżalone, i resztę dnia lub wieczora spędzały w milczeniu, czasem ukośne, niechętne lub niespokojne wejrzenia na siebie rzucając. 62 Aż przyszedł dzień, który ukazał Ince dwa zwierciadła, w zwierciadłach dwie przyszłości i rzekł: Wybieraj! Kiedy pani Teresa śpiesznie biegła z więzienia do domu, aby zobaczyć, czy jest tam jej córka, a jeżeli nie jest, szukać, gdzie jest, jak nieraz już bywało, i u wszystkich znajomych o nią się dowiadywać, Inka w najodludniejszym miejscu zamiejskiego parku z Heleną Iwa- nówną rozmawiała. Za osłoną drzew i krzewów na małej ławce bardzo blisko siebie siedząc szeptem obie mówiły. Mówiły cicho, szybko, niezmiernie żywo, wzajem sobie mowę prze- rywając, jak mówić zwykli ludzie śpiesznie naradzający się i silnie wzruszeni. Więc za trzy dni szeptała Inka więc już za trzy dni... wyjeżdżacie... a cóż ja pocznę, co ja pocznę, co ja nieszczęsna pocznę... ja z desperacji nie wiem, co sobie zrobię... zwariuję chyba, utopię się... Za rękaw sukni ją chwytając Helena Iwanówna w mowę jej wciąż wpadała. Ależ posłuchaj, duszeńka, posłuchaj tylko... mówić mi nie dajesz... ciągle przerywasz... Jaż mówię, że. jest sposób tak zrobić, abyś nie potrzebowała desperować, wariować... Ale Inkę burza rozpaczy porywała, ogłuszała, myśli i uwagę jej od towarzyszki odrywając. Czoło rozpalone w obu dłoniach ściskała, łzy po zbladłych policzkach jej płynęły. Jednak szybko, nie przerwanie, gwałtownie szeptała: Mama o niczym nie wie, ale domyśla się, niepokoi się, wyrzuty mi robi, chce mię do Leszczynki albo do Konieckich, sąsiadów naszych, wyprawić. Ja nie chcę do Leszczynki! Ja nie chcę do Konieckich! Tam grób! Tam noc! Ja nie chcę grobu! Ja lękam się nocy! Ja teraz dopiero poznałam, co to prawdziwe życie, co radość, co szczęście... Płaczem zaniosła się, a Helena Iwanówna dłonią usta jej zamykać próbowała. Jaż tobie mówię, duszeńka, że jest sposób... posłuchaj tylko! Jest sposób, abyś od grobu i od nocy... Jaki sposób! Nie ma żadnego sposobu! Wszakże wyjeżdżacie, Heleno Iwanówno... i on... za kilka dni... O, Boże mój, Boże! Już za kilka dni... Zniecierpliwiona czy rozczulona, obu tych zresztą uczuć zapewne doświadczając, Helena
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|