Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przekopane. Gdy połowa z nich została zaopatrzona w niebywale równe i harmonijne kolorystycznie kępki kwiatów, drzwi wejściowe otworzyły się. - Co to jest? Płomiennowłosa kobieta stała z rękami w kieszeniach krótkich, świetnie leżących szortów i ze spojrzeniem najbardziej przypominającym bazyliszka. - Instaluję sadzonki, szefowo. - Uśmiechnął się rozbrajająco, przynajmniej w swoim mniemaniu. -Tak, jak się umawialiśmy. Jej zielonkawe, podłużnie wykrojone oczy już nie paraliżowały chłodem, tylko pociemniały w ataku nienawiści. Bez słowa chwyciła niebacznie pozostawione grabie i zaciskając je w dłoni, energicznie ruszyła w stronę rzezbiarza z zamiarami niepozostawiającymi wątpliwości. Na szczęście w ostatniej chwili zatrzymała się, znacząco wbijając trzonek grabi w ziemię tuż obok klęczącego przy następnym klombie nieproszonego ogrodnika. - Wynocha - syknęła. - I nie ma żadnego my ! Nie podniósł głowy zajęty pracą. - Po co te nerwy? Już kończę. Będzie szefowa zadowolona. - Owszem, jeśli w tej chwili opuści pan mój teren. - W jej głosie brzmiała już bezsilność. - Niemożliwe w tej chwili. Trzeba jeszcze podlać. Luiza odwróciła się, przez dłuższą chwilę patrząc na korony drzew. Bardzo chciała pozbyć się irytacji. - Czy pan ma rozdwojenie osobowości? - zapytała w końcu zaskakująco, nawet dla siebie samej, spokojnie. - Nie wystarczy panu jezdzić najnowszym modelem samochodu, potrzebuje pan jeszcze pobyć sobie robotnikiem? Szaleństwo z dobrobytu? Reising wstał, obrzucając kontrolnym spojrzeniem skończoną robotę. - Z dobrobytu nie mam zwyczaju szaleć. Jeśli już w ogóle, to dla pięknej kobiety. Ponieważ jestem kompletnie niegrozny dla otoczenia, więc mam propozycję. Ja teraz podleję grządki z tamtego węża, a pani zaprosi mnie na kawę. To znaczy na jogurt. I na jakiś czas ma mnie z głowy. - Aha. - Popatrzyła na uśmiechniętego i pewnego siebie Reisinga. - Inne rozwiązanie oznacza kłopoty? Skinął głową z przekonaniem. - Wobec tego czekam na górze. Wyprostowana, lekka, zgrabnie omijając świeże klomby, z trzaskaniem sandałami o osypujące się schodki zniknęła wewnątrz starego domu. Gdy rzezbiarz wzbogacał o wodę świeżo powstałe rabaty, nie dyskryminując reszty ogrodu, jak również samego siebie, jego szefowa na piętrze bez cienia entuzjazmu zgarnęła z ławy ułożone równo wisiorki, bransoletki i korale. Oglądanie biżuterii zawsze poprawiało jej nastrój, a dzisiaj potrzebowała tego szczególnie. Siedziała więc przed chwilą, bawiąc się jak dziecko delikatnym srebrem i niedrogimi, lecz efektownymi sztucznymi kamieniami. Nie, nie położy żadnej serwety. Do takiego gościa najbardziej pasuje gołe drewno. Wzruszając ramionami, postawiła wyjęty z lodówki plastikowy kubek. Ona sama woli herbatę, na przykład tę, której właśnie nie skończyła pić. - Tak sobie wyobrażałem twoje mieszkanie - stwierdził niedawny ogrodnik, stając w drzwiach. Na jego krótkich, kręconych włosach, twarzy i rękach błyszczały krople wody. - Nie jesteśmy na ty - odpowiedziała gospodyni wyniośle, wskazując mu fotel kontiki. - I dziękuję za sadzonki. - Nie byliśmy - zgodził się. - Ale, to przecież żaden problem. Luiza Drogosz niezmiernie rzadko czuła się bezradna wobec ludzi, jednak teraz poczuła się doprowadzona do rzeczonego stanu. Co może zrobić? Przecież nie wyrzuci człowieka, bo powinna być mu wdzięczna. Nie pozostaje jej nic innego, jak przeczekać. - Odniosłem wrażenie, może mylne, że jesteś z tym - wskazał kubek - zawodowo związana. Biologia? Technologia żywności? Przysięgła sobie zachować spokój. Będzie zdawkowo odpowiadać na wszelkie pytania i w ten sposób szybciej pozbędzie się natręta. - Pracuję w agencji reklamowej. Uniósł brwi z podziwem. - Wspaniałe, kreatywne zajęcie. Czyli humanistka o szerokich horyzontach. Czuła, że zaczyna kapitulować. Tej rozmowy nie da rady ani przetrzymać, ani normalnie prowadzić. - Nic nie wiem o horyzontach. Jestem inżynierem elektronikiem. Rozpromienił się. - Elektronikiem? Nadzwyczajne! I w taki sposób się spełniasz! Miała dosyć. Siedzący naprzeciw potężnie zbudowany blondyn patrzył na nią z bezczelnym podziwem błyszczących jasnych oczu, w twarzy o śmiało wyrzezbionych, ale regularnych rysach. Myśli pewnie, że robi kolosalne wrażenie. Wyprostowała ramiona w fotelu, biorąc głęboki oddech. - Słuchaj no, człowieku, przyłazisz tutaj i zwyczajnie mnie przesłuchujesz. Rozczarujesz się, bo nie podłożyłam Płoninowi bomby. Po piętnastu latach od zakończenia romansu to raczej bez sensu. Zadowolony? - rzuciła z pogardą. - Nie bardzo. Byłaś wtedy dzieckiem. - Odczep się z głupimi komplementami - syknęła. - Skończyłam czterdziestkę i nie mam depresji. - Wzięła głęboki oddech. - Z Sylwestrem zaczęliśmy się spotykać na rok przed chorobą jego żony. Gdy został wdowcem, rzucił mnie - skończyła mówić z lekkim uśmiechem. Janek z westchnieniem pokręcił głową. - Czterdziestki na pewno nie widać. Brak depresji, jak najbardziej. Tak samo jak niepoczytalność Płonina, kiedy pozwolił ci odejść. - Luiza roześmiała się sarkastycznie. - I na pewno cię nie przesłuchuję. Po prostu jestem ciekawski. - Spojrzał prosząco. - Powiedz, co potem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|