Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
limuzyny, kiedy zobaczył ją znowu. Od narożnika posuwał się wolniej, wyszukiwał najgłębszy cień i lustrował budynki po każdej stronie, wytężając wzrok i słuch, by złowić każde migotanie światła lub szmer czy odgłos, mogące zdradzić podejrzanie wczesny ruch wewnątrz. Domy stały bokami do siebie, ale nie w równej linii, niektóre były bardziej cofnięte od drogi niż inne. Simon minął dwa, potem trzeci, w którym znajdował się sklep, a nad nim część mieszkalna, jeszcze jeden wysoki wąski budynek i w żadnym z nich nie było znaku życia. Potem było coś, co miało tylko około dwa metry wysokości i bliżej niż domy sąsiadów wystawało ku drodze; w jednej chwili Simon zorientował się, że to nie jest wysunięty parter, lecz mur otaczający ogród przed domem w głębi. Kiedy snuł się tak, podobny do cienia, usłyszał dochodzący zza rogu miękki odgłos stąpania i krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach, jakby na potwierdzenie jego pewności, że to musi być miejsce, gdzie zakonspirowali się Destamio i Spółka. Rozpłaszczony o mur, z głową obróconą tak, że jednym okiem tylko mógł wyjrzeć za narożnik, zobaczył jakiś ciemny kształt, który wysunął się z przejścia przed domem i stanął, żeby spojrzeć w jedną i drugą stronę drogi. Błyszczący niby robaczek świętojański koniec żarzącego się papierosa rozjaśnił się ukazując pospolitą o okrutnym wyrazie twarz typowego bojówkarza, i błysnął na walcowatym kształcie czegoś, co wyglądało jak dubeltówka ukryta pod jego ramieniem. To był argument przekonujący. Duży dom za murowanym ogrodzeniem i uzbrojony strażnik przed domem. Każdy sceptyk, który by domagał się liczniejszych dowodów, prawdopodobnie nie wierzyłby, że trafiła go bomba wodorowa, dopóki jego prochów nie poddano by próbie licznika Geigera. A zatem Simon musiał wycofać się tak niedostrzegalnie, jak przyszedł, dotrzeć do Pontiego i żołnierzy za wsią i przyprowadzić ich na miejsce. Tylko że stosunkowo tak bierne uczestnictwo nigdy nie było ulubioną rolą Zwiętego. I z pewnością pociągnęłoby to za sobą nieoczekiwany bieg wydarzeń tej afery, w którą zabrnął tak daleko. Ponadto ludzie mafii tyle zalali mu sadła za skórę, że trudno mu byłoby spokojnie pozwolić komu innemu wymierzyć im zasłużoną karę. Major Olivetti i jego bersaglieri byli znakomici, jeśli chodzi o atak frontalny na pałacową fortecę. Huk mozdzierzy i błyski pocisków smugowych stanowiły efektowne tło do zdjęć do szerokoekranowego filmu kryminalnego; ale Simon czuł, że w jego osobistym porachunku z Alem Destamio wchodzi w grę coś bardziej intymnego. Czekał, nie ruszając się, z nieskończoną cierpliwością, dopóki strażnik w końcu się nie znudził i nie wrócił do ogrodu. Skradając się cicho jak tygrys Zwięty poszedł za nim i skoczył. Pierwszym wrażeniem, jakiego doznał strażnik, było prześlizgnięcie się ramienia po jego łopatce i wepchnięcie do gardła zgiętego kciuka zaciśniętej pięści. Jak sparaliżowany, niezdolny był ani odetchnąć, ani krzyczeć, i drugiego uderzenia w kark, które bezlitośnie odebrało mu świadomość, już nie czuł. Zwięty schwycił wypadającą dubeltówkę, a drugą ręką przytrzymał tamtego za ubranie, żeby jego upadek był tylko łagodnym osunięciem się na ziemię. Potem sprzątnął omdlałe ciało ze ścieżki i wepchnął je w cień do kępy krzewów. Droga prowadziła prosto do drzwi garażu, symbolu zamożności, który wyraznie był wykrojony w rogu parteru budynku znacznie starszego niż wszelkie wehikuły wprawiane w ruch inną siłą niż konie, skąd chodnikiem wyłożonym płytami przejść można było do trzech stopni i po nich do drzwi frontowych. Simon wszedł na palcach i drzwi ustąpiły pod dotknięciem ręki spodziewał się tego, gdyż Bezbożni nie byli po staropanieńsku podszyci strachem, żeby zamykać strażnika na dworze. Hall był ciemny, lecz przez szparę pod drzwiami w głębi sączyło się światło i słychać było głosy ludzi, którzy szeptem prowadzili rozmowę. Trzymając dubeltówkę w jednym ręku Simon stąpał cal za calem ku światłu, wyczulony na każdą niewidzialną przeszkodę, na której w katastrofalny sposób mógł się potknąć. Głosy przenikały przez szparę dość wyraznie, tak że mógł rozróżnić Destamia po jego chrypiącym tonie, lecz rozmowa była prowadzona przeważnie dialektem sycylijskim, a słowa zniekształcone i wypowiadane z szybkością karabinu maszynowego i prawie nie mógł za nią nadążyć. Od czasu do czasu ktoś przechodził na czysty włoski, co sprawiało mu większą mękę niż pomagało, gdyż odpowiedzi natychmiast stawały się tak niezrozumiałe, jak i poprzednie zwroty. Robiło to wrażenie toczącej się dyskusji nad tym, czy mają tu zostać, czy wyjechać samochodem, który tak jakby był na miejscu, czy też rozproszyć się. I czy należało uznać, że sprawy aktualne zostały już załatwione, czy odłożone. Sprzeczne zdania ścierały się z sobą, przy czym głos Destamia stawał się donośniejszy, zdawało się, że jest on na najlepszej drodze do przewodzenia opozycji. Lecz kolejny, najbardziej stanowczy, jeśli nie spokojniejszy, wtrącił się z jakąś propozycją, która zdawała się spotkać z jednomyślnym przyjęciem: ogólny szmer uznania zmieszał się z odgłosem odsuwanych krzeseł i szuraniem nogami po podłodze, bezładną rozmową wstających od stołu, przy którym toczyła się narada, gotowych do ucieczki. I tu właśnie Simon postanowił przeszkodzić. Nie było czasu na przygotowanie jakiegoś planu, musiał działać pod wpływem pierwszego impulsu, ale przynajmniej zaskoczenie i zmuszenie ich do reakcji dawały mu bezcenną przewagę inicjatywy, co jednocześnie wywarłoby na nich wrażenie, że jest dokładnie zorientowany w sytuacji. Nim ktokolwiek mógł to zrobić, Simon otworzył drzwi i stanął zajmując całą ich szerokość, ze strzelbą opartą na biodrze. Szukaliście mnie? spytał łagodnym tonem. Wstrząs był tak silny, że znieruchomieli w dziwnych pozycjach, jak gdyby to była scena z filmu zatrzymana w połowie akcji, śmieszny obraz rozwartych ust i wytrzeszczonych oczu. Pojawienie się u samych wrót ich tajnego konklawe człowieka, z którym usiłowali rozprawić się w ten czy inny sposób przez jeden dzień i dwie noce, i za którego sprawą ponieśli teraz porażkę, wobec zbrojnych sił sprawiedliwości i o którym mieli pełne prawo myśleć, że przynajmniej pozbyli się go na pewien czas, to dość, żeby sterroryzować ich na chwilę nawet bez grozby broni. Było ich czterech: najbliżej Zwiętego tęgi mężczyzna o świńskich rysach z blizną na twarzy oraz wyższy, podobny do kościotrupa, z grubymi wargami, nadającymi mu wygląd murzyńskiej głowy śmierci obu ich widział przy łożu don Pasqualego, za nimi Al Destamio i człowiek zwany Cyrano z racji swego nosa. Siedzieli wokół okrągłego stołu jadalnego, na którym stały kieliszki i butelka grappy, pod mosiężną lampą w kształcie szerokiego stożka z jedną tylko żarówką. Popiół z papierosów i cygar oraz niedopałki zbrukały talerz ze złoconym brzegiem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|