image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

¿e Conan, nic ju¿ nie rozumiej¹c, rozło¿ył tylko ramiona:
– Czy¿byœ przyprowadził mnie tu po to, by pomówiæ o swoim
ubiorze? Widzê, ¿e dzban zimnej wody to za mało, ¿ebyœ siê obu-
dził. Trzeba ciê było jeszcze poczêstowaæ polanem, to byœ przypom-
niał sobie, gdzie masz mnie zaprowadziæ! Ech, czemu zwi¹załem siê
z tob¹, ty beczko bez dna!
Conan ju¿ chciał zawróciæ i odejœæ, gdy Biorri rozeœmiał siê
nagle, klepn¹ł go po ramieniu i powiedział:
– Poczekaj tu chwilê, zaraz pójdziemy do płatnerza. St¹d jest
ju¿ całkiem niedaleko. – I znikn¹ł w furtce.
– 36 –
Conan zacz¹ł siê przechadzaæ po zaroœniêtej łopuchami uliczce,
podziwiaj¹c jabłonie, których gałêzie uginały siê pod ciê¿arem ru-
mianych owoców, przepłoszył dwa gotowe walczyæ ze sob¹ koty i sły-
sz¹c cich¹ rozmowê wrócił do furtki, za któr¹ znikn¹ł Rudy Biorri.
Zajrzał ponad niewysokim płotem do ogrodu, gwizdn¹ł zdumiony
i schował siê za pniem rosn¹cego w pobli¿u drzewa.
Od strony domu dumnym krokiem szedł rudy strojniœ ze staran-
nie uczesanymi włosami, w maleñkiej niebieskiej aksamitnej czap-
ce, zawadiacko zsuniêtej na ucho. Œnie¿nobiała koszula, solidne nie-
bieskie spodnie wsuniête w nowiutkie buty i haftowana złot¹ nici¹
kamizela dodawały mu nieprzepartego uroku.
Obok, nie spuszczaj¹c z Biorriego zakochanych oczu, szła piêkna
kobieta, ju¿ nie najmłodsza, ale mimo to apetyczna. Widaæ było, ¿e ni-
czego tak nie pragnie na œwiecie, jak rzuciæ siê na szyjê temu frantowi.
– Przyjdê, oczywiœcie ¿e przyjdê do ciebie wieczorem. Prze-
cie¿ ledwie zsiadłem z konia, od razu tu przybiegłem. Tylko o tobie
myœlałem cały rok, szczêœcie ty moje! Nie, nie zatrzymuj mnie, mam
do załatwienia wa¿ne sprawy w mieœcie. Przyjdê, jak siê œciemni. –
Mówi¹c to, mocno pocałował œlicznotkê w rumiane usta.
– Biorri, wiesz przecie, jak ciê kocham! Bêdê czekała, na œwiê-
to mam zawsze przygotowane twoje ulubione wino.
– A¿ nie chce mi siê nigdzie st¹d ruszaæ. Jesteœ sama, masz wino,
a i pewnie upieczesz gêœ, prawda?
– Oczywiœcie, ¿e upiekê! – Zaœmiała siê i zawisła na jego szyi.
Conan, stoj¹c za drzewem, z rozbawieniem obserwował, jak
Biorri energicznie wyrywa siê z jej namiêtnych objêæ. Wreszcie uwol-
nił siê i pobiegł do furtki, machaj¹c na po¿egnanie:
– Najwa¿niejsze, ¿ebyœ nie zapomniała o gêsi!
Wyskoczył na ulicê i widz¹c Conana, poci¹gn¹ł go za sob¹. Gdy
odeszli spory kawałek od domu, zaczêli siê głoœno œmiaæ.
– Kto tu był niezadowolony z mojego wygl¹du? Kogo mierziły
moje piêkne spodnie? Nie, przyjacielu, chocia¿ jesteœ silny i byæ mo¿e
doœæ sprytny, w porównaniu z Rudym Biorrim zasługujesz na miano
zwykłego smarkacza. Pójdziemy teraz do płatnerza, ale wszelkie
pertraktacje ja bêdê prowadził, jasne?
Conan szedł cichymi uliczkami przedmieœcia, ci¹gle nie mog¹c
nadziwiæ siê przemianie, jaka dokonała siê w jego towarzyszu. Nie
zostało ani œladu po jego leniwym, kołysz¹cym siê kroku – rudy ele-
gant szedł energicznie, pewny siebie, i jego głos, kiedy opowiadał
o swojej piêknej wdówce, u której przechowywał odœwiêtny strój,
– 37 –
dŸwiêczał niskim basem. Conan wspomniał, ¿e to właœnie zaskoczy-
ło go pierwszego wieczora, kiedy przyjechali do Menory.
– Posłuchaj, przyjacielu, jeœli chodzi o spodnie, wszystko jest teraz
dla mnie jasne – jestem pewien, ¿e w ka¿dym mieœcie, do którego za-
gl¹dasz, ¿eby poœpiewaæ i wypiæ, czeka na ciebie taka œlicznotka z dzba-
nem wina, gêsi¹ i kufrem pełnym twoich rzeczy. Ale wytłumacz mi,
jak to siê dzieje, ¿e kiedy œpiewasz sam dla siebie, trudno to w ogóle
nazwaæ œpiewem – mówi¹c miêdzy nami, ryczysz gorzej ni¿ osły, któ-
re spotykałem na południu. A kiedy wokół ciebie zbierze siê kompa-
nia, twój głos rozbrzmiewa jak dzwon, a rêka sama siêga po miecz...
lub po kubek, zale¿nie od tego, o czym jest pieœñ. Co na to powiesz?
– Nieraz mnie ju¿ o to pytano. Chocia¿ sam nie wiem dlaczego
tak siê dzieje, ale jako człowiek wielkiej m¹droœci wyjaœniê w spo-
sób nastêpuj¹cy: mam takie ubranie, by w nim piæ, jeœæ i le¿eæ
w rynsztoku. I mam inne ubranie, w którym bez wstydu mogê siê
pokazaæ choæby na dworze. Tak te¿ jest z moimi głosami: jeden na
dzieñ powszedni, kiedy nikt go nie słyszy, a drugi dla dobrej kompa-
nii, która i ugoœci winem, i napełni mój mieszek. Teraz ju¿ rozumiesz,
przyjacielu Conanie?
– Szczerze ci powiem, Biorri: wielu widziałem frantów w swo-
im ¿yciu, ale takiego zabawnego jak ty, widzê po raz pierwszy. A do
tego twojego płatnerza dojdziemy dzisiaj, czy nie? Uwa¿aj, bo wrzucê
ciê w twoim piêknym stroju do kanału i bêdziesz potem siedział goły
u wdówki, czekaj¹c, a¿ ci wszystko upierze!
– Stañ na chwilê i posłuchaj! Co słyszysz na tej ulicy? Właœnie!
Stukot młotów i brzêk pancerzy! A jeœli chodzi o kanał – czy¿byœ
s¹dził, ¿e mam w Menorze tylko jedn¹ przyjaciółkê i jeden kufer?
No, jesteœmy na miejscu. Teraz tam, w tamt¹ bramê!
Z zacisza sennych ogrodów wyszli na doœæ ruchliw¹ ulicê. Tam
i siam biegali po niej zmyœlni czeladnicy, uginaj¹c siê pod ciê¿arem
siodeł, czapraków, tarcz i pochew. Ze wszystkich stron dolatywał stu-
kot młotów i burz¹cy krew w ¿yłach brzêk broni: rycerze, dla któ-
rzych wykonano pancerze i miecze, wypróbowywali je na miejscu,
na podwórzach warsztatów.
I na tym podwórzu, gdzie zaszli, jakiœ rycerz krzesał z miecza
iskry, walcz¹c ze zwalistym czeladnikiem, a potem stan¹ł, obejrzał
klingê i powiedział:
– Doskonała robota! Nie bez powodu mistrz Klars liczy sobie
tak drogo! A teraz pójdziemy obejrzeæ kolczugi! – I odszedł, rozma-
wiaj¹c z o¿ywieniem ze swoimi towarzyszami.
– 38 –
Conan chciał ju¿ wejœæ do warsztatu, z którego co chwila wy-
biegali chłopcy z hełmami, sztyletami, nagolennikami i innymi czê-
œciami zbroi, ale Biorri przytrzymał go za rêkaw i odci¹gn¹ł w cieñ
koniowi¹zu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl