Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aby uwolnić się od jej cię\aru, byłoby nieroztropnym działaniem, godnym bezmyślnego młokosa, a nie przebiegłego, starego wojownika. Zaczął się wspinać wciskając palce w wykruszenia pomiędzy warstwami kamieni. Pełzł po murze powoli niczym wielki jaszczur. Nieraz czuł, jak palce ześlizgują się i prawie pogodził się z myślą, \e spadnie i połamie sobie kości. Jednak nie zabrakło mu siły. Na koniec dotarł do blanków i zsunął się na szeroki szczyt muru. Miasto rozpościerało się przed nim. W pobli\u stały rybackie chaty i szopy oświetlone czerwienią zachodzącego słońca. Dym unosił się z otworów w dachach chat. Tu i tam rybacy rozwijali sieci do wysuszenia. Nagie brązowe dzieci biegały wokoło zajęte zabawą. Dalej ciągnęły się brukowane ulice, a w ich perspektywie wznosiły się du\e i małe kamienne domy. Miasto zbudowano na łagodnym zboczu góry i z miejsca, w którym przykucnął Conan, widać było ulice i place tworzące rodzaj tarasów. Większe budowle zaprojektowano w jednolitym stylu, z grubymi, przysadzistymi i sto\kowatymi kolumnami podtrzymującymi cię\kie nadpro\a o kształcie klinów. Mury ozdobiono stiukami i pomalowano kolorami od ciemnej purpury, przez jasny brąz i szmaragdową zieleń, a\ po jaskrawy błękit. Styl architektoniczny przypominał Czarne Khemi lub tajemnicze mury opustoszałych miast, które wiele lat temu Conan oglądał na pustyniach i w d\unglach Południa. Im wy\ej wznosiły się ulice, tym bardziej okazałe stały przy nich gmachy. Były to pałace lub świątynie o dachach z czerwonej dachówki i pozieleniałej miedzi. Mury, gzymsy, obramowania okien i kapitole kolumn pokrywały rzezbione twarze powykrzywiane w złośliwych grymasach. Papuziodziobe, uskrzydlone, wielonogie istoty, z obcych Conanowi mitów i legend, zdobiły reliefy nad ka\dym z portali. Na szczycie góry wznosiła się tytaniczna piramida o stromych ścianach, wybudowana z naprzemiennych warstw czarnego bazaltu i czerwonego piaskowca. Pióropusz dymu unosił się z najwy\szego poziomu piramidy, gdzie Conan dostrzegł niewyrazny zarys olbrzymiego ołtarza. Szeregi kamiennych stopni, strze\onych przez kamienne potwory, znajdowały się na ka\dym z boków piramidy. Budowla emanowała złowieszczą, niepokojącą aurą zagro\enia i strachu. Spoglądając na tę budowlę, Conan poczuł, jak cierpnie mu skóra na grzbiecie, a w piersiach odzywa się pomruk wrogości. Na mrocznych ulicach widać było pojedynczych ludzi. Jacyś \ebracy układali się do snu pod gzymsami domów. Tu i ówdzie przemykali spóznieni przechodnie. Conan poczekał, a\ ulice miasta ogarnie zupełny bezruch. Potem podniósł się i zszedł z muru prowadzącymi w dół schodkami. Znalazłszy się u podnó\a muru, rozejrzał się szybko. Nie stwierdził jednak \adnych oznak, i\ został dostrze\ony. Usiadł więc i wdział buty. Jedyną bronią, jaką posiadał, był dwuręczny miecz oraz sztylet. Nie było to du\o przeciw miastu pełnemu wrogów, ale do zwycięstwa potrzebna Strona 27 Carter Lin - Conan z wysp była przede wszystkim odwaga i hart ducha. Nigdy nie prosił bogów o więcej. Jak wielki cień Cymmerianin przemknął pomiędzy ruderami i ruszył przez miasto. Szedł przez ciemne zaułki i kręte uliczki, unikając szerokich i prostych alej łączących kolejne poziomy miasta. Chciał wiedzieć, gdzie znajduje się Sigurd i piraci, o ile jeszcze \yli. Być mo\e trzymano ich w pobli\u targu niewolników lub gdzie indziej& W mieście, w którym nie było ani jednego człowieka mówiącego zrozumiałym językiem, Conan miał niewielką szansę odnalezienia i uwolnienia swych towarzyszy. Mimo to nie zamierzał rezygnować. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się porzucić kompanów w potrzebie. Na razie najwa\niejszą sprawą było znalezienie bezpiecznego schronienia. Tylko gdzie w mieście pełnym wrogów i niebezpieczeństw mo\na było znalezć sprzymierzeńców? W tej kwestii mimo wszystko mógł liczyć tylko na przychylność swych barbarzyńskich bogów. Szedł właśnie wąską uliczką, biegnącą pomiędzy dwoma rzędami niewielkich, jednoizbowych domów, kiedy nagle usłyszał ostry gwizd. Obejrzał się szybko z dłonią na rękojeści miecza, gwizd zaś powtórzył się w innym miejscu. Kilkanaście kobiet pojawiło się w drzwiach domów, kiwając na Cymmerianina. Conan zrozumiał, \e zabłądził na ulicę nierządnic. Wybrał dom na chybił trafił i ruszył do drzwi. Nie było czasu przyglądać się kobietom, by wybrać najbardziej urodziwą. Nierządnica pociągnęła Conana do swego pokoju. Izdebka była skąpo oświetlona jedną łojową świecą stojącą na półce wiszącej na ścianie. Kobieta przemówiła potokiem niezrozumiałych sylab, ale wyciągnięta dłoń, zwrócona grzbietem do dołu, były wystarczająco wymowna. Conan wyciągnął zza pasa kiesę, wyjął z niej sztukę złota i poło\ył na otwartej dłoni. Kobieta wzięła monetę, zapiszczała uradowana i rzuciła się Conanowi na szyję. Była pełnych kształtów i niezbyt ładna. Miała na sobie prostą bawełnianą sukienkę. Spokojnie, dziewczyno! mruknął Cymmerianin. Ta moneta chyba jest warta kilkudniowego wiktu, czy\ nie? Kobieta dotknęła brody i włosów Conana, a kiedy przemówiła, w jej słowach zabrzmiało rozczarowanie. Barbarzyńca i tym razem domyślił się ich znaczenia. Pewnie uwa\asz, \e jestem za stary na te rzeczy, hę? powiedział uśmiechając się szeroko. Pózniej to sprawdzimy. Tymczasem, na Croma, daj mi coś do jedzenia, zanim umrę z głodu! Pokazał na migi sens tego, co powiedział. W godzinę pózniej Conan siedział przy posiłku, który przygotowała Catlaxoc. Zgłodniały Cymmerianin wgryzł się w du\ego, pieczonego ptaka o dziwnym smaku. Kobieta stała z tyłu, czekając a\ barbarzyńca skończy jeść. A to? Co to jest? spytał pokazując na osobliwy owoc na stopę długi i porośnięty rzędami złotych ziaren. Jak to się je? Z trudem zdołał jej wyjaśnić, \e chce się dowiedzieć nazwy rośliny. Mahiz odpowiedziała. Mahiz, hę? Có\, poka\ jak się to je. Chodz tutaj, siadaj i jedz, albo po\rę wszystko nie zostawiając nic dla ciebie! Naśladując nierządnicę, obgryzał rzędy ziaren z kolby kukurydzy, a w międzyczasie wypytywał o nazwy innych potraw. Po posiłku on i Catlaxoc mogli ju\ wymienić kilka prostych zwrotów. Na koniec Conan przepłukał gardło dzbanem nie znanego mu sfermentowanego soku. Czknął i spojrzał na Catlaxoc, która opuściła oczy i uśmiechnęła się, a potem popatrzyła znacząco na alkowę w rogu pokoju. Conan uśmiechnął się szeroko. No có\, dziewczyno, nie jestem taki młody jak dawniej, a do tego zmęczony marszem po dnie morza, walką z ludzmi, rekinami i krakenami. Ale musisz wiedzieć, \e dobra stal nigdy nie mięknie zbyt łatwo&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|