Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
McMurdo przypomniał sobie starego brata Morrisa. Po raz drugi słyszę już tę nazwę rzekł. Istotnie, niektórym z was jakiś cień zdaje się omraczać życie. Zaciemnia nam każdą chwilę. Przypuszczasz, że Ted Baldwin zapomniał? Jak myślisz, gdyby nie strach przed tobą, co by nas spotkało? Szkoda, że nie widzisz jego nienawistnych, pożądliwych oczu, kiedy patrzy na mnie. Już ja go nauczę lepszych manier! Niech tylko to zobaczę. Posłuchaj jednak, moje maleństwo. Nie mogę stąd wyjechać. Nie mogę. Zrozum to raz i na zawsze. Ale jeżeli pozostawisz mi wolną rękę, spróbuję znalezć jakiś sposób, aby się wycofać z honorem. W takich sprawach nie ma honoru. Tak ci się tylko zdaje. Ale jeżeli dasz mi sześć miesięcy czasu, postaram się z tego tak wydostać, abym mógł śmiało spojrzeć ludziom w oczy. Ettie roześmiała się radośnie. Sześć miesięcy, obiecujesz? No, może siedem lub osiem, ale najdalej za rok rozstaniemy się z tą doliną. Nic ponad to nie udało się Ettie uzyskać, a jednak to już było coś. Dalekie światełko rozjaśniało ponurą przyszłość. Wróciła do domu z lżejszym sercem niż kiedykolwiek, od chwili gdy ten młody Irlandczyk wszedł w jej życie. McMurdo mógłby sądzić, że będąc członkiem organizacji wolnomularzy, wie o wszystkim, co się w niej dzieje. Szybko jednak odkrył, że ta organizacja nie sprowadzała się tylko do jednej loży; że była znacznie rozleglejsza i bardziej skomplikowana w strukturze. Nawet Szef McGinty nie orientował się w pewnych sprawach, albowiem w Hobson s Patch, o parę stacji bliżej, mieszkał delegat okręgowy, sprawujący władzę nad paroma różnymi lożami, którymi zresztą rządził bardzo despotycznie. McMurdo widział go tylko raz w życiu. Był to drobny, przebiegły siwy mężczyzna, przypominający szczura. Zawsze się skradał i zawsze patrzył spod oka. Nazywał się Evans Pott i nawet wszechmocny Szef z Vermissy brzydził się nim i bał się go, tak jak olbrzym Danton bał się pewnie słabowitego, lecz groznego Robespierre a. Któregoś dnia McGinty kartką z załączonym liścikiem Evansa Potta zawiadomił Scanlana, mieszkającego razem z McMurdo, że Evans przysyła dwóch dzielnych ludzi, Lawlera i Andrewsa, w celu załatwienia pewnej sprawy w okolicy. Ze względu na jej dobro nie można było zdradzić, o co właściwie chodzi. Evans Pott zapytywał, czy mistrz może zapewnić im odpowiednie lokum i opiekę aż do czasu działania. McGinty zaś pisał, że w Domu Związkowym od razu każdego zauważą, i dlatego prosi Scanlana i McMurdo, aby na parę dni przyjęli pod swój dach obu przybyszów. Zjawili się jeszcze tego wieczoru, każdy z walizeczką. Lawler był starszym już człowiekiem, małomównym, sprytnym, zamkniętym w sobie, ubranym w stary czarny żakiet, który wraz z miękkim filcowym kapeluszem i kosmatą, mocno szpakowatą brodą nadawał mu wygląd wędrownego kaznodziei. Jego towarzysz Andrews, prawie jeszcze wyrostek, o twarzy pogodnej, szczerej i usposobieniu wesołym, przypominał chłopca na wakacjach, radującego się każdą ich chwilą. Obaj nie pili i pod każdym względem zachowywali się jak wzorowi obywatele, z tym jednak wyjątkiem, że byli mordercami, którzy nieraz dali dowody, iż potrafią być sprawnym narzędziem w rękach tego zbrodniczego towarzystwa. Lawler dokonał już czternastu morderstw, Andrews zaś trzech. Jak stwierdził McMurdo, chętnie wracali do swoich dawniejszych sprawek, o których opowiadali z wstydliwą dumą ludzi, co bezinteresownie i altruistycznie spełnili swój obowiązek wobec społeczności. Ale gdy chodziło o czekające ich zadanie byli bardzo powściągliwi. Wybrali nas, bo ani ja, ani ten młodzieniaszek nie pijemy wyjaśnił Lawler. Mogą więc być pewni, że się nie wygadamy. Nie bierzcie nam za złe naszego milczenia, ale taki mamy rozkaz delegata okręgowego. No tak, wszyscy jedziemy na tym samym wózku przytaknął Scanlan, gdy rozmawiali we czterech przy kolacji. Słusznie, toteż do morowej śmierci możemy gadać o zabójstwie Charlie ego Williamsa lub Simona Birda i o wszystkim, co było. Ale dopóki się z tą sprawą nie załatwimy, trzymamy gębę na kłódkę. Mamy tu przynajmniej z tuzin takich, którym mógłbym coś zarzucić rzekł McMurdo i zaklął. Chyba nie chodzi tym razem o Jacka Knoxa czy Ironhilla? Dużo dałbym za to, by zobaczyć, że dostali za swoje. Nie. To nie o nich chodzi. To może o Hermana Straussa? I nie o niego. No cóż, jeżeli nie możecie powiedzieć, to nie będziemy nalegać. Chciałbym jednak wiedzieć. Lawler uśmiechnął się i potrząsnął głową. Nie dał się pociągnąć za język. Mimo widocznej rezerwy swych gości Scanlan i McMurdo postanowili asystować przy tym, co nazywali zabawą . Toteż gdy o świcie McMurdo usłyszał, że przybysze schodzą ze schodów, zbudził Scanlana i obaj ubrali się błyskawicznie. A kiedy już byli gotowi, przekonali się, że tamci wymknęli się z domu, zostawiając drzwi otwarte. Było jeszcze ciemno, lecz w świetle latarń dostrzegli dwie oddalające się postacie. Cichaczem poszli więc za nimi, a głęboki śnieg tłumił ich kroki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|