Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ma. PoszedÅ‚. Nie zatrzymujÄ…c siÄ™ dotarÅ‚ do Finsbury Park. George a nie byÅ‚o w domu, oczywiÅ›cie nie byÅ‚o też pani Fentiman, lecz posÅ‚ugaczka sÅ‚yszaÅ‚a, jakoby kapitan wybieraÅ‚ siÄ™ na Great Portland Street. Wimsey podążyÅ‚ za nim. Dwugodzinna włóczÄ™ga po salonach wystawowych i rozmowy z demonstratorami samochodów, prawie bez wyjÄ…tku jakimiÅ› jego drogimi starymi druhami, doprowadziÅ‚y do odkrycia, że George a Fentimana przyjÄ™to na parÄ™ tygodni do zespoÅ‚u Walmisleya-Hubbarda, żeby pokazaÅ‚, co potrafi. - Och, nada siÄ™ doskonale - zapewniÅ‚ Wimsey. - To Å›wietny kierowca. Mój Boże, tak! Nic mu nie brakuje. - Wydaje siÄ™ ciut nerwowy - stwierdziÅ‚ ten wÅ‚aÅ›nie drogi stary druh, który byÅ‚ zatrudniony u Walmisleya-Hubbarda. - Trzeba go rozruszać, co? A skoro już o tym mowa, wychylimy po jednym szybkim? Wimsey ulegÅ‚ i prÄ™dko wypiÅ‚ jednego sÅ‚abego, po czym ruszyÅ‚ na oglÄ™dziny nowego typu sprzÄ™gÅ‚a. PrzewlekaÅ‚ tÄ™ ciekawÄ… rozmowÄ™, dopóki za kierownicÄ… jednego z pokazowych wozów Walmisleya-Hubbarda nie nadjechaÅ‚ Fentiman. - CzoÅ‚em - powiedziaÅ‚ Wimsey. - Poddaje go pan próbie? - Tak. Niezle siÄ™ już z nim obznajmiÅ‚em. - Jak pan uważa, potrafiÅ‚by go pan sprzedać? - zapytaÅ‚ stary druh. - O tak. NiedÅ‚ugo nauczÄ™ siÄ™ go demonstrować. To caÅ‚kiem przyzwoity wóz. - Zwietnie. Chyba jest pan gotów wypić jednego szybkiego. A co pan na to, Wimsey? Razem wychylili szybkiego. Po czym drogi stary druh przypomniaÅ‚ sobie, że musi lecieć, bo obiecaÅ‚ upolować klienta. - Przyjdzie pan jutro, prawda? - zwróciÅ‚ siÄ™ do George a. - Jeden stary ptaszek z Malden chce odbyć próbnÄ… jazdÄ™. Ja nie mogÄ™ siÄ™ z nim wybrać, wiÄ™c niech pan go spróbuje ustrzelić. Zgoda? - Naturalnie. - Byczo! NaszykujÄ™ wóz na jedenastÄ…. Cześć - czoÅ‚em - czuwaj! Do zobaczenia. - Promyczek sÅ‚oÅ„ca w domu, co? - zauważyÅ‚ Wimsey. - I owszem. Napije siÄ™ pan jeszcze? - Tak sobie myÅ›lÄ™, co z lunchem. Zje pan ze mnÄ…, jeÅ›li nie ma pan nic lepszego do roboty? George przyjÄ…Å‚ zaproszenie i wymieniÅ‚ nazwÄ™ jednej czy dwu restauracji. - Nie - zaprotestowaÅ‚ Wimsey. - Mam ochotÄ™ pójść dzisiaj do Gattiego, jeÅ›li to panu nie robi różnicy. - Absolutnie żadnej; bardzo mi to odpowiada. Nawiasem mówiÄ…c, widziaÅ‚em siÄ™ z Murblesem i jest gotów rozprawić siÄ™ z facetem od MacStewarta. SÄ…dzi, że zdoÅ‚a odwlec spÅ‚atÄ™ dÅ‚ugu, dopóki wszystko siÄ™ nie rozstrzygnie... jeÅ›li w ogóle kiedyÅ› siÄ™ rozstrzygnie. - To dobrze - rzekÅ‚ Wimsey z lekkim roztargnieniem. - I cholernie mnie cieszÄ… te widoki na pracÄ™ - ciÄ…gnÄ…Å‚ George. - JeÅ›li coÅ› z tego wyjdzie, bÄ™dzie o wiele Å‚atwiej... pod różnymi wzglÄ™dami. Wimsey wyraziÅ‚ serdeczne zapewnienie, że niewÄ…tpliwie wyjdzie, a nastÄ™pnie pogrążyÅ‚ siÄ™ w nietypowym dla niego milczeniu, które trwaÅ‚o przez caÅ‚Ä… drogÄ™ na Strand. U Gattiego zostawiÅ‚ George a w kÄ…cie, sam zaÅ› poszedÅ‚ pogadać ze starszym kelnerem; po tej rozmowie minÄ™ miaÅ‚ tak zaintrygowanÄ…, że nawet George, choć pochÅ‚oniÄ™ty wÅ‚asnymi sprawami, okazaÅ‚ zainteresowanie. - O co chodzi? Nie ma żadnego dania, które by panu odpowiadaÅ‚o? - Wszystko w porzÄ…dku. ZastanawiaÅ‚em siÄ™ wÅ‚aÅ›nie, czy wziąć moules marinières czy nie. - Dobra myÅ›l. Wimseyowi twarz pojaÅ›niaÅ‚a i przez dÅ‚uższy czas wyjadali małże z muszli z nie wypowiedzianymi sÅ‚owami, acz nie caÅ‚kowicie niemym zadowoleniem. - Ale, ale - odezwaÅ‚ siÄ™ nagle - nie mówiÅ‚ mi pan, że widzieliÅ›cie siÄ™ z dziadkiem tego popoÅ‚udnia w przeddzieÅ„ jego Å›mierci. George poczerwieniaÅ‚. ZmagaÅ‚ siÄ™ ze szczególnie prężnÄ… małża, mocno uczepionÄ… muszli, i przez chwilÄ™ nie mógÅ‚ odpowiedzieć. - Jakim cudem... niech to wszyscy diabli, czy top an, Wimsey, spowodowaÅ‚, że jestem pod tÄ… cholernÄ… obserwacjÄ…? - ObserwacjÄ…? - Tak. PowiedziaÅ‚em: obserwacjÄ…. Moim zdaniem coÅ› takiego to wyjÄ…tkowa podÅ‚ość! Ani przez moment nie myÅ›laÅ‚em, że pan ma z tym coÅ› wspólnego. - Nie mam. Kto pana obserwuje? - Aazi za mnÄ… jakiÅ› facet. Szpicel. Nieustannie go widzÄ™. Nie wiem, czy to detektyw czy co. WyglÄ…da na kryminalistÄ™. DziÅ› rano przyjechaÅ‚ ze mnÄ… z Finsbury Park autobusem. Nie odstÄ™powaÅ‚ mnie wczoraj przez caÅ‚y dzieÅ„. Pewnie teraz i tu siÄ™ krÄ™ci. Nie zniosÄ™ tego. JeÅ›li znów mi siÄ™ nawinie na oczy, rozwalÄ™ mu ten parszywy Å‚eb. Dlaczego ktoÅ› ma za mnÄ… chodzić i szpiegować? Ja nic nie zrobiÅ‚em. A teraz pan zaczyna. - PrzysiÄ™gam, że nie mam z tym kimÅ› nic wspólnego. SÅ‚owo dajÄ™. ZresztÄ… nigdy bym nie zaangażowaÅ‚ kogoÅ›, kto by dopuÅ›ciÅ‚, żeby Å›ledzony gość go widziaÅ‚. Nie. Kiedy już zacznÄ™ pana tropić, bÄ™dÄ™ to robiÅ‚ cicho i ukradkiem niczym ulatniajÄ…cy siÄ™ gaz. A jak wyglÄ…da ten nieudolny szpicel? - WyglÄ…da na kapusia. MaÅ‚y, chudy, z kapeluszem naciÄ…gniÄ™tym na oczy i nastawionym koÅ‚nierzem starego deszczowca. I ma bardzo siny zarost. - Przypomina detektywa ze sztuk teatralnych. Tak czy owak, gÅ‚upi osioÅ‚. - DziaÅ‚a mi na nerwy. - Och, nie szkodzi. Jak go pan znów zobaczy, proszÄ™ mu dać w Å‚eb. - Ale czego on chce? - SkÄ…d mogÄ™ wiedzieć? Co pan porabiaÅ‚? - Nic, oczywiÅ›cie: MówiÄ™ panu, Wimsey, wierzÄ™ w istnienie jakiejÅ› zmowy majÄ…cej na celu nawarzenie mi piwa, sprzÄ…tniÄ™cie mnie czy coÅ› takiego. Ja tego nie Å›cierpiÄ™. To wprost niegodziwe. Przypuśćmy, że ten typ zacznie siÄ™ krÄ™cić koÅ‚o sklepu Walmisleya-Hubbarda. Aadnie to bÄ™dzie wyglÄ…daÅ‚o, prawda, sprzedawca z detektywem wciąż mu depczÄ…cym po piÄ™tach? WÅ‚aÅ›nie kiedy miaÅ‚em nadziejÄ™, że coÅ› siÄ™ uÅ‚oży... - Bzdura! - powiedziaÅ‚ Wimsey. - Niech pan nie traci równowagi. Wszystko to pewnie z palca wyssana historia albo prosty przypadek. - Wcale nie. IdÄ™ o zakÅ‚ad, że czeka przed restauracjÄ…. - No to po wyjÅ›ciu stÄ…d zaÅ‚atwimy z nim porachunki. Niech go pan poda do sÄ…du o natrÄ™ctwo. Ale proszÄ™ o nim na chwilÄ™ zapomnieć. I opowiedzieć mi o starym generale. Jakie sprawiaÅ‚ wrażenie, kiedy ostatni raz go pan widziaÅ‚? - ZdawaÅ‚ siÄ™ w caÅ‚kiem niezÅ‚ej formie. ZrzÄ™dny jak zwykle. - ZrzÄ™dny? O co mu chodziÅ‚o? - O sprawy rodzinne - odparÅ‚ posÄ™pnie George. Wimsey sklÄ…Å‚ sam siebie za nietaktowny poczÄ…tek. Nie pozostawaÅ‚o teraz nic innego, jak w miarÄ™ zrÄ™cznie siÄ™ wycofać. - Nie jestem taki pewny - rzekÅ‚ - czy krewnych po siedemdziesiÄ…tce nie należaÅ‚oby bezboleÅ›nie likwidować. A przynajmniej oddzielać od reszty. Lub sterylizować im jÄ™zyki, żeby nie mogÅ‚y sÄ…czyć jadu. - Oby tak byÅ‚o - burknÄ…Å‚ George. - Stary... pal to licho, wiem, że byÅ‚ na Krymie, ale nie ma pojÄ™cia, czym jest prawdziwa wojna. Wyobraża sobie wszystko dokÅ‚adnie tak jak przed półwiekiem. Na pewno nigdy nie zachowywaÅ‚ siÄ™ jak ja. Ale też na pewno nigdy nie musiaÅ‚ prosić żony o kieszonkowe, a w dodatku nie miaÅ‚ caÅ‚kiem zagazowanych wnÄ™trznoÅ›ci. PrawiÅ‚ mi moraÅ‚y... no a ja nie mogÅ‚em nic odpowiedzieć, bo taki byÅ‚ piekielnie stary, rozumie pan. - Bardzo to przykre - mruknÄ…Å‚ współczujÄ…co Wimsey. - To taka cholerna niesprawiedliwość - stwierdziÅ‚ George. - Wie pan - wybuchnÄ…Å‚, bo poczucie krzywdy wzięło nagle górÄ™ nad zranionÄ… próżnoÅ›ciÄ… - ten stary czort naprawdÄ™ mnie straszyÅ‚, że nie dostanÄ™ tej nÄ™dznej odrobiny grosza, jakÄ… mi miaÅ‚ zostawić, jeÅ›li moje zachowanie w domu nie ulegnie poprawie ? Tak ze mnÄ… rozmawiaÅ‚. ZupeÅ‚nie jakbym siÄ™ zadawaÅ‚ z innÄ… kobietÄ… czy coÅ› w tym guÅ›cie. PrzyznajÄ™, że kiedyÅ› zrobiÅ‚em Sheili potwornÄ… awanturÄ™, ale naturalnie poÅ‚owy rzeczy nie mówiÅ‚em serio. Ona wie o tym, ale stary potraktowaÅ‚ tÄ™ historiÄ™ poważnie. - SekundkÄ™ - wtrÄ…ciÅ‚ siÄ™ Wimsey. - Czy to wszystko powiedziaÅ‚ panu tego dnia w taksówce? - A jakże, powiedziaÅ‚. WygÅ‚osiÅ‚ dÅ‚ugie kazanie na temat czystoÅ›ci i odwagi zacnej kobiety, kiedy jezdziliÅ›my w kółko po Regent s Park. MusiaÅ‚em obiecać, że zacznÄ™ życie od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|