Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Płacisz, dyrektorze... - usłyszał obcy głos. Sądził, że nie zrozumiał i spytał trochę głośniej: - Słucham, kto mówi? - - Ja. Przecież znasz mnie dobrze. Powiedziałem ci, że płacisz. Kiedyś powiem ci, za co. - Nie wiem, o co chodzi - zniecierpliwił się. - Kto to mówi? - Twój dawny, dobry znajomy. Wsłuchiwał się uważnie, nie mógł jednak rozpoznać tego głosu. Pewnie pomyłka. - Z kim pan chciał mówić? - Z tobą, dyrektorze Czertwan. - Ale kim pan jest? Cóż to za głupie żarty! - To nie są żarty. Powtarzam ci raz jeszcze: płacisz, Zbigniewie Czertwan. Niech ci na razie wystarczy ta krótka informacja. Bo jeszcze będziesz płacił bardzo długo. Cicho stuknęła słuchawka, odłożona z tamtej strony. Ostrożnie położył swoją na widełki, powtarzając sobie w myślach tę dziwną rozmowę. Im dłużej jednak zastanawiał się, tym bardziej był pewien, że człowiek, który do niego zadzwonił - nie żartował. Ale kim był? I za co on, Czertwan, płaci? Nagle poczuł zimno, twarz mu zbladła. Przede wszystkim trzeba odpowiedzieć na pytanie: czym płaci. I odpowiedział sam sobie, że, być może, tym, co stało się z Basią. Potem przypomniała mu się - rozmowa ze Szczęsnym i jego słowa: czy zdarzyły się jakieś telefony, listy, próby szantażu? Oto był pierwszy telefon. Zapominając, że dochodziła północ, wykręcił nerwowo domowy numer kapitana, który dostał od niego po ostatniej wizycie w Poksydzie . Szczęsny odezwał się niemal natychmiast, bo dopiero co wrócił z miasta. Czertwan powtórzył mu dokładnie całą rozmowę, przepraszając, że dzwoni o tak póznej godzinie. - Nie szkodzi - odparł kapitan. Pomyślał chwilę, a potem spytał: - Czy ma pan w domu magnetofon? - Dobrze - dyrektor odpowiedział od razu na następne pytanie, którego się spodziewał.;- Mam i nagram drugą rozmowę, jeżeli taka będzie. - Na pewno będzie. To było do przewidzenia. Dlatego pytałem pana, wtedy w fabryce, czy już się zaczęły listy łub telefony. - Ale czemu pan się ich spodziewał? - No... pózniej panu powiem. I nie przez telefon. Nigdy nie wiadomo, z tymi połączeniami, czy ktoś nas nie słucha. Długo nie mógł zasnąć. %7łałował, że od razu nie uruchomił magnetofonu, który stał w pobliżu, skąd mógł jednak przypuszczać, że to będzie taka rozmowa. Próbował przywołać w pamięci obcy głos, sposób wymawiania słów, akcent, ton. Chwilami wydawało mu się, że było w tym coś znajomego. Przykładał więc ten ton i akcent do najróżniejszych osób, rozważał w myślach, męczył się, bo nie pasowało. Zresztą, któż z jego znajomych zdobyłby się na tak idiotyczne, niewybredne kawały! Nawet w pijanym widzie żaden z nich nie zadzwoniłby do niego nocą, aby coś takiego powiedzieć. Przez dwa następne wieczory telefon milczał. Trzeciego dnia w Poksydzie odbywała się narada produkcyjna samorządu robotniczego. Czertwan był jego członkiem, parokrotnie zabierał glos, popierany przez większość i delikatnie atakowany przez naczelnego za zbyt rewolucyjne propozycje , jak ów się wyraził. Czertwan nie przejął się, racja była po jego stronie. Rewolucja mogła przynieść fabryce kilkaset tysięcy złotych oszczędności w wydziale mechanicznym, a Litwiński jak zwykle bał się. Skończyli kilka minut po dwudziestej pierwszej. Zmęczeni, wstawali rozprostowując kości, pokaszliwali od dymu, bo choć na początku narady postanowili nie palić, to przecież gdzieś po godzinie Czertwan sam sięgnął po papierosa, a za nim inni. Dyrektor Litwiński odjechał Wołgą , zabierając szefa produkcji, przed którym chciał się wyżalić na swego zastępcę. Szef nie znosił Czertwana i rad słuchał skarg pod jego adresem. Było to zresztą uczucie wzajemne. Czertwan przeszedł do gabinetu przez pusty i ciemny sekretariat. Chował notatki do biurka, kiedy zadzwonił telefon. Trochę zdziwiony sięgnął po słuchawkę. - Wiem, że tu jesteś, dyrektorze - usłyszał po raz drugi tamten głos. - Nie ma cię w domu, więc musisz być w fabryce. Pracowity człowiek. Chciał rzucić słuchawkę, w gabinecie nie było magnetofonu. Pomyślał jednak, że może dowie się czegoś więcej. Może rozpozna właściciela głosu. Odparł więc, siląc się na spokojny ton. - O co panu chodzi? - Przemyślałem twój problem... bo jesteś dla mnie problemem, dyrektorze... powinno ci to w jakimś sensie pochlebiać. - Ale nie pochlebia. Wystarczy to panu? - Na pewno nie. Przemyślałem pański problem i doszedłem do przekonania, że zapłaciłeś ogromnie mało. - Czy pan chce ode mnie pieniędzy? Ciekawym, za co. - Zaraz zapytasz, ile. Bo za co, to ja ci powifm dopiero kiedyś, pózniej. - Dobrze. Więc ile? - Nic. Pieniądze nie są formą, w której mógłbyś mi zapłacić. Zresztą, formę ja sam wybieram. I już wybrałem. - To znaczy? - Jak to, nie wiesz? Czyżby córeczka była już zupełnie zdrowa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|