image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spodziewała się zobaczyć jakąś długowłosą piękność w rodzaju tych, którymi otaczał się
Mitch, tyle że w młodszej wersji. Tymczasem stojąca w progu osóbka była drobna, miała
inteligentną twarz i krótko obcięte włosy. Była ubrana w luzny kombinezon, a na jej twarzy
nie znalazłby się nawet ślad po makijażu.
- Przepraszam za moje ubranie - powiedziała od progu. - Jadę prosto z lotniska.
Dzisiaj przyprowadzili nowego apache'a i musiałam go oblecieć. Nie miałam czasu, żeby się
przebrać.
- Lani jest pilotem - wyjaśnił Jimmy. - Zawsze podczas wakacji pracuje u wuja
Macka. To ten, który ma na Wielkiej Wyspie wypożyczalnię samolotów.
- Ach, tak - powiedziała Britt z nadzieją, że to już naprawdę ostatnia z rodzinnych
opowieści.
Lani okazała się wyjątkowo pojętną uczennicą. W kilka minut wiedziała już wszystko
o niemowlętach. A mimo to Britt trudno było zostawić dzieci pod opieką tych dwojga
młodych ludzi. Kilka razy wracała z przedpokoju, dając młodzieży wciąż nowe wskazówki,
aż wreszcie Mitch musiał ją wziąć pod ramię i dosłownie na siłę wyprowadzić z mieszkania. I
tak mruczała coś pod nosem, a potem przez całą drogę siedziała smutna i zadumana. Dopiero
w sklepie humor jej się poprawił. Poczuła się tak, jakby prosto z ulicy trafiła do krainy
czarów. Wszystko ją zachwycało i wszystko pragnęła kupić.
- Zobacz, jakie śliczne sukieneczki! - wołała, pokazując palcem wywieszone na
stojaku sukienki we wszystkich kolorach tęczy.
- Po co blizniaczkom sukienki? - Na Mitchu ten widok nie zrobił żadnego wrażenia. -
Przecież te dzieci nawet siedzieć nie potrafią.
- Buty! - Britt już była przy następnym stoisku. - Zobacz, jakie cudowne. Koniecznie
musimy je kupić. Dwie pary.
- Zapomniałaś, że Donna i Danni jeszcze długo nie będą chodzić? - Mitch spojrzał
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
uważnie na swoją sąsiadkę, jakby próbował dostrzec na jej twarzy pierwsze objawy choroby
umysłowej.
Britt tylko wzruszyła ramionami. Odwróciła się na pięcie i... znów się rozpromieniła.
- Zpiworki dla dzieci! Popatrz tylko! Jeden jest żółty, a drugi pomarańczowy. I do
każdego jest plecaczek. Można je złożyć i trzymać w plecaku.
- Nie uważasz, że one są trochę za małe na śpiwory i plecaki? - wybrzydzał Mitchell. -
Zaczekaj z tym, aż dorosną do pierwszych trampek.
Britt już go nie słuchała. Nawet on nie mógł zepsuć jej tak doskonałej zabawy.
- O, zobacz! Tam są takie śliczne poduszeczki z wyhaftowanymi kaczuszkami!
- W mojej książce było napisane, że dzieci nie powinny spać na poduszkach przed
ukończeniem pierwszego roku życia.
- Och, Mitch, dlaczego ty zawsze wszystko musisz popsuć? - jęknęła Britt, ale
uśmiech nawet na moment nie opuścił jej twarzy.
Protekcjonalnym gestem poklepała sąsiada po ramieniu i ruszyła przed siebie. Mitch
nie miał innego wyjścia, jak tylko iść za nią. Mógł jedynie mruczeć coś pod nosem, ale
cichutko, żeby Britt go nie usłyszała. Po chwili jednak i jemu coś wpadło w oko. Ponury
nastrój prysnął jak bańka mydlana.
- Hej, popatrz na te małe rowerki. - Podbiegł do stoiska z przeznaczonym dla dzieci
sprzętem sportowym. Wziął do ręki piłkę i zaczął ją podrzucać do góry.
- Teraz także dziewczynki grają w piłkę nożną, co? - zapytał z nadzieją. - A zobacz
tam! Miniaturowe wyścigówki. W sam raz dla Donny i Danni. Doskonały sprzęt.
- Nie wygłupiaj się, Mitch - westchnęła Britt, spoglądając tęsknie na sukieneczki. - To
wszystko jeszcze kilka lat musi na nie poczekać. Ale zobacz, tam są skarpeteczki. I takie
maleńkie butki z prawdziwej skóry!
Ponad godzinę oglądali i podziwiali wszystko, co przemysł' końca dwudziestego
wieku miał do zaoferowania dzieciom i ich rodzicom. Kiedy wreszcie wybrali to, co uznali za
absolutnie konieczne, Mitch zapłacił za to kartą kredytową.
- Oddam ci połowę kwoty - upierała się Britt. - Musisz się zgodzić.
- Te dzieci zostawiono pod moimi drzwiami, prawda? - Mitch tym razem także się
uparł. - Ty już i tak zrobiłaś znacznie więcej, niż do ciebie należało. Nie ma o czym mówić.
Britt było bardzo głupio, bo to ona włożyła do wózka większość rzeczy, za które
Mitch zapłacił. W końcu jednak uznała, że skoro to dla niego takie ważne, pozwoli mu
zapłacić za kupione dla dziewczynek rzeczy.
- Nowy maluch? - zapytał z uśmiechem kasjer. - Szczęściarz z niego. Rodzice nie
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
muszą oszczędzać.
- W tym wypadku to mama jest rozrzutna - Mitch dumnie wypiął pierś i uśmiechnął
się do Britt. - Ja tylko ją tu przywiozłem. Wie pan, jakie są kobiety? - mrugnął porozu-
miewawczo do kasjera. - Tylko by wydawały i wydawały.
- Nie uwierzyłby pan, ile potrafią wydać kobiety - zwierzył się kasjer konspiracyjnym
szeptem. - Włosy stają dęba. Kupią każdy bubel, jeśli się go odpowiednio zareklamuje.
- I niech się pan modli, żeby tak zostało - wtrąciła Britt. - Straci pan pracę w tym
samym dniu, w którym my przestaniemy kupować.
Kasjera zamurowało, za to Mitchell roześmiał się głośno.
- Nie zna się pani na żartach, milady? - szepnął jej do ucha, kiedy obładowani
zakupami wychodzili ze sklepu.
- Owszem, znam się na żartach - odrzekła Britt, patrząc na niego z wyższością - ale
obrażać się nie pozwolę.
- Nie miałem pojęcia, że jesteś wojującą feministką - zakpił Mitch. - Co chwila czegoś
nowego się o tobie dowiaduję.
- To, że nie daję sobie jezdzić po głowie, nie oznacza jeszcze, że jestem feministką -
odgryzła się Britt. - I nie myśl, że zapomniałam, kto zaczął tę głupią rozmowę. Biedny
człowiek dał ci się podpuścić. No cóż... - westchnęła. W końcu czego można się spodziewać
po mężczyznie, który traktuje kobiety jak lalki.
- Czy ty o mnie mówisz? - Mitch był tak zaszokowany, że aż musiał przystanąć. W
jednej chwili stracił humor.
- Jesteś jedynym znanym mi playboyem - odrzekła, patrząc mu prosto w oczy.
- Czy naprawdę tak uważasz? - zapytał z niedowierzaniem.
Britt już miała na końcu języka celną ripostę, ale kiedy spojrzała na Mitcha, straciła
ochotę na kłótnię. Dotarło do niej wreszcie, że już i tak sprawiła mu przykrość.
- Nie, Mitch - zapewniła go i w tej samej chwili zrozumiała, że tak właśnie jest
naprawdę, że już dawno przestała uważać go za playboya. Uśmiechnęła się do niego
serdecznie. - Nie zna się pan na żartach, milordzie?
- Pewnie, że się znam - Mitch także się uśmiechnął. - Teraz musimy tylko znalezć
nasz samochód.
Britt i Mitch obładowani paczkami, roześmiani i w doskonałych humorach dotarli
wreszcie do domu. Ale kiedy weszli do środka, wspaniały nastrój natychmiast ich opuścił.
- Mitch. - Britt rzuciła na podłogę trzymane w rękach paczki. - Tu nikogo nie ma.
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
- Skąd wiesz? - zapytała Mitch. - Przecież nawet nie zajrzałaś do sypialni.
- Tu nikogo nie ma - powtórzyła Britt. - Czuję to. Pewnie Janine wróciła. Albo
Sonny...
Schwyciła Mitchella za ramię, jakby w nim szukała oparcia, a jemu nagle zrobiło się
ciemno przed oczami. Zostawił Britt w przedpokoju, a sam pobiegł do sypialni. Tak jak się
spodziewał, dzieci nie było i po opiekunach także wszelki ślad zaginął.
- No tak, dzieci tu nie ma - powiedział Mitch. - Ale gdzie, u diabła, podziali się Jimmy
i Lani? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl