Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Choć udało się jej uniknąć głównego aktora wczorajszych wydarzeń, sceneria pozostała nie zmieniona. Charlotta, jakby popychana tajemną siłą, ruszyła w stronę Piazza Signora. Nie mogła uwierzyć, że kamienie, loggia, fontanna, wieża pałacu mają taką siłę wyrazu. Na miejscu znalazły pannę Lavish z poranną gazetą w ręku. Okropne zdarzenie z ubiegłego dnia dostarczyło jej pewnego pomysłu do książki, którą pisała. Przywitała je radośnie, jej twarz jaśniała ożywieniem. - Ach! Panna Honeychurch! Proszę tu podejść! Mam szczęście. Musi mi pani opowiedzieć, co tu się zdarzyło. Od początku do końca. To warte opisania. Lucy milczała, stukając w ziemię czubkiem parasolki. - A może woli pani o tym nie mówić? - Przykro mi, ale chyba nie - odpowiedziała. Obie damy wymieniły znaczące spojrzenia; młode dziewczęta to takie wrażliwe istoty... - To ja przepraszam - rzekła panna Lavish. - My, literaci, jesteśmy pozbawieni skrupułów. Nie ma takiego sekretu, którego nie wydobylibyśmy na światło dzienne. Podeszła do fontanny, po czym ponownie cofnęła się o kilka kroków, jak malarz, który pragnie właściwie uchwycić proporcje. Oznajmiła, że przyszła na Piazza o ósmej rano, by zbierać materiał . Oczywiście, wiele szczegółów zupełnie się nie nadawało, ale to zawsze można zmienić. Na przykład ci dwaj mężczyzni, którzy kłócili się o pięć lirów. To proste! Zamiast pięciu lirów pojawi się młoda kobieta. Ileż w tym tragizmu, a do tego dodatkowy, znakomity wątek! - Jak nazywa się główna bohaterka? - zapytała panna Barlett. - Eleonora - odparła panna Lavish, której na chrzcie dano imię Eleonora. - A jaki jest wątek? Miłość, morderstwo, porwanie, zemsta - oto wątek. A wszystko to narodziło się w porannym słońcu, na Piazza, gdzie wśród plusku fontanny próżnują satyrowie. - Wybaczcie, że was tak zanudzam - ciągnęła panna Lavish. - To cudowne mówić do osób, które chcą słuchać. Oczywiście to, co przedstawiłam, to zaledwie zarys. Znajdzie się miejsce na opisy Florencji i kilka humorystycznych postaci. I ostrzegam uczciwie: będę bezlitosna dla brytyjskich turystów. - Niegodziwa kobieto - zawołała panna Barlett. - Jestem pewna, że ma pani na myśli Emersonów. - Panna Lavish posłała jej makiawelski uśmiech. - Przyznaję, że będąc we Włoszech nie darzę sympatią rodaków. Włosi, pogardzani Włosi! O ich życiu chcę pisać. Zawsze powtarzam i zdania nie zmienię, że zdarzenia takie jak wczorajsze nie są mniej tragiczne od innych tylko dlatego, że biorą w nich udział ludzie niżsi od nas stanem. Kuzynki milczały przez chwilę z szacunkiem, po czym pożegnały pannę Lavish, życząc jej owocnej pracy. - To mądra kobieta powiedziała panna Barlett, kiedy opuszczały plac. - Ta jej ostatnia uwaga, czy nie jest uderzająco prawdziwa? To będzie wspaniała książka, powiadam ci, Lucy. Lucy przytaknęła milcząco. Pragnęła za wszelką cenę uniknąć tematu. Tego ranka jej zmysły były niezwykle wyczulone. Miała dziwną pewność, że panna Lavish wystawiła na próbę jej prawdomówność. - Jest emancypantką, ale w najlepszym znaczeniu tego słowa - ciągnęła wolno panna Barlett. - Szokuje tylko tych, którzy patrzą na rzeczy powierzchownie. Rozmawiałyśmy wczoraj dość długo. Wierzy w prawdę, sprawiedliwość i prawa człowieka. Powiedziała mi, że współczesna kobieta... Panie Eager! Co za miła niespodzianka! - Miła, ale nie niespodzianka - odparł kapelan z uprzejmym uśmiechem. - Obserwowałem panie od jakiegoś czasu. - Rozmawiałyśmy z panną Lavish. Zmarszczył brwi. - Widziałem. Andate via! Sono occupato! (Odejdz! Jestem zajęty!) - zawołał do sprzedawcy pocztówek, który zbliżył się z zachęcającym uśmiechem. - Ale, ale... czy pani i panna Honeychurch nie miałybyście ochoty na wycieczkę? Moglibyśmy pojechać do Fiesole i wrócić przez Seettignano. Moglibyśmy też zatrzymać się po drodze i udać się na przechadzkę po wzgórzach. Widok na Florencję jest stamtąd wprost cudowny, o wiele ładniejszy niż z Fiesole. Alessio Baldovinetti umieścił go na swoich obrazach. Ten człowiek miał niezwykłe wyczucie krajobrazu. Wprost niezwykłe. Ale kto o to dba w dzisiejszych czasach? Panna Barlett nie słyszała o Alessio Baldovinettim, wiedziała jednak, że pan Eager nie jest zwykłym kapelanem. Florencja stała się jego prawdziwym domem. Znał ludzi, którzy nie korzystali z bedekera, którzy nie wyobrażali już sobie dnia bez sjesty i widzieli we Florencji rzeczy, o jakich nie śniło się mieszkańcom pensjonatów; ludzi, którzy czytali, pisali i dyskutowali o sprawach niedostępnych dla wszystkich tych, którzy zjawiali się we Florencji z kupnem Cooka w kieszeni. Zaproszenie od wielebnego Eagera było zatem powodem do dumy. Tylko niewielu spośród trzódki pastora dostępowało tego zaszczytu. Kilka dni temu Lucy nie posiadałaby się z radości. Cóż, kiedy wszystko się zmienia. Wycieczka z wielebnym Eagerem i panną Barlett nie wydawała się wielką atrakcją, toteż Lucy bez przekonania dołączyła się do podziękowań Charlotty. Dopiero kiedy okazało się, że i pan Beebe jest zaproszony, jej podziękowania zabrzmiały bardziej szczerze. - W dzisiejszych trudnych, pełnych zgiełku czasach przyroda jest prawdziwym zródłem prostoty i świeżości. Andate via! Andate presto, presto! (Odejdz, proszę, odejdz!) Ach, miasto! Choćby najpiękniejsze, zawsze pozostanie miastem - rzekł pastor. Obie damy przytaknęły posłusznie. - Słyszałem o tym, co się wczoraj wydarzyło w tym miejscu - ciągnął pan Eager. - Dla kogoś, kto jak ja kocha Florencję Dantego i Savonaroli, taka rzecz to profanacja... To takie upokarzające! - W istocie - odrzekła panna Barlett. - Panna Honeychurch przechodziła właśnie tamtędy, kiedy to się stało. Biedactwo, ledwie może o tym mówić - powiedziała patrząc na Lucy z dumą. - Jak to się stało, że się pani tam znalazła? - zapytał pan Eager z ojcowską troską. - Proszę jej nie winić, to mój błąd. Zostawiłam ją bez opieki. - Była więc pani sama, panno Honeychurch? - pan Eager pochylił ku Lucy swą ciemną, przystojną twarz. - Tak. - Znajoma osoba z naszego pensjonatu przyprowadziła ją z powrotem - wtrąciła panna Barlett, zręcznie ukrywając płeć dobroczyńcy. - Dla niej również musiało to być straszne przeżycie - odparł pan Eager, dając się zwieść zgodnie z intencją Charlotty. - Mam nadzieję, że żadna z pań... że nie stało się to w waszej bezpośredniej bliskości. Jedną z wielu rzeczy, które Lucy zauważyła tego dnia, była okropna, przesadna delikatność, z jaką poważni ludzie omijali słowo krew . George Emerson traktował ten
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|