image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzeba, ale myślami była zupełnie gdzie indziej.
- Chce ci się spać? - Cole pochylił się nad nią. Poczuła na uchu jego
gorący oddech.
Pokręciła głową, podnosząc kieliszek.
- Coś ty. Mam pewne plany na dzisiejszy wieczór.
- Tak? - Jego oddech był niemal wilgotny. - Jakie plany?
- Chcę być zniewolona przez pirata, który nie pozwoli mi zasnąć aż do
świtu.
Cole zerknął na swoją koszulę i zmarszczył brwi.
- Nie jestem żadnym piratem, Amelio. I nie zamierzam cię zniewalać.
Albo zrobisz to z własnej i nieprzymuszonej woli, albo nic się nie wydarzy.
Ani dziś, ani nigdy. Nie może być inaczej. %7ładnych gierek, żadnych
kłamstw. Jeśli będziemy ze sobą, to dlatego, że oboje tego chcemy.
Miał rację. Biorąc pod uwagę urazę, jaką do niego żywiła z powodu za-
szłości, to do niej powinna należeć inicjatywa. Nie podobało jej się to, ale
doskonale go zrozumiała.
R
L
T
112
Nie zostawił jej żadnego pola manewru. Jeśli do czegoś między nimi
dojdzie, nie będzie mogła winić Cole'a za to, że ją uwiódł ani powiedzieć,
że tego nie chciała.
I nie zostawiał też miejsca na poczucie winy. Albo podejmie świadomą
decyzję, by się z nim kochać, albo wszystko zostanie tak, jak jest. Wybór
należy do niej.
Mimo wszystko, chcąc nie chcąc, ją uwodził.
Spojrzeniem, uśmiechem,  przypadkowymi" dotknięciami. A teraz po-
cierał lekko swoim udem o jej udo.
Dziś nie próbował podciągnąć sukienki, nie muskał palcami jej gołej
skóry. Po prostu przyciskał nogę do jej uda, ale to wystarczało, by czuła
ogień w całym ciele.
- Przyjdę do ciebie, Cole. Dziś wieczorem. - To wyznanie nie przyszło
jej łatwo, ale przy tylu nierozwiązanych problemach między nimi jedynie
szczera komunikacja mogła ich uratować. - Ale nie będę cię prosić, sły-
szysz?
- Słyszę. - Nie zwracając uwagi na obecność innych osób, odgarnął jej z
policzka kosmyk włosów i założył go za ucho. - Dziś ja cię będę prosił.
Te słowa, wypowiedziane ochrypłym szeptem, kompletnie ją rozbroiły.
- Pragnę cię, Cole. Nie musisz mnie prosić.
- A mimo to będę cię prosił o łaskę, bo masz nade mną pełną władzę.
Wiedziała, że nie może mieć do niego zaufania, że w pewnym momen-
cie odejdzie od niej tak samo, jak odszedł dwa lata temu. Ale teraz pragnęła
jedynie rozkoszować się magiczną obietnicą, którą widziała w jego oczach,
i świadomością, że spośród wszystkich kobiet na świecie pragnie właśnie
jej.
R
L
T
113
- Wracajmy do hotelu - powiedziała, nie chcąc czekać już ani chwili.
Uniósł brwi ze zdziwieniem.
- Teraz? Skinęła głową.
- Chodzmy.
Pożegnali się z towarzystwem, chociaż wszyscy poświęcali niemal całą
uwagę Richardowi, który z żywą gestykulacją snuł jakąś opowieść. Amelia
nie miała najmniejszego pojęcia, o co w niej chodzi. Wiedziała jedynie, że
Cole patrzy na nią z palącym pożądaniem.
I że pożąda właśnie jej.
Objąwszy Amelię władczo w talii, poprowadził ją w kierunku wyjścia.
Nie dotarli jednak nawet do połowy zatłoczonej sali, gdy przy barze wybu-
chła bójka.
Cole zaklął, kręcąc z rezygnacją głową.
- Co tym razem Peyton narozrabiał?
Amelia odwróciła się i zobaczyła, jak pięść Peytona ląduje na twarzy
jakiegoś mężczyzny. Aż się skrzywiła. Peyton wyprostował się, by zadać
kolejny cios. Kilku mężczyzn włączyło się do walki. Część, żeby rozdzielić
przeciwników, reszta - by wziąć udział w bijatyce.
Amelia westchnęła. Podczas postojów w porcie często dochodziło do
bójek. Kilka tysięcy marynarzy, w większości ledwo dwudziestolatków, a
nawet młodszych, zbyt duża ilość alkoholu oraz nadmiar testosteronu nie
stanowią najlepszej mieszanki nawet w bardziej sprzyjających okoliczno-
ściach.
Jednak Peyton nie był dzieckiem. Poza tym należał do ich zespołu i Co-
le nie mógł go zostawić. Ona zresztą też nie wyszłaby z baru, nie upewniw-
R
L
T
114
szy się, czy ktoś nie potrzebuje pomocy lekarza. Poza tym w walczącej
grupce zauważyła kilku członków załogi lotniskowca.
Cole kazał jej zostać na miejscu, a sam zaczął torować sobie drogę w
kierunku szamoczących się mężczyzn. Amelia poszła jednak za nim, wie-
dząc, że da sobie radę w każdej bijatyce. Gdy stanęli przy barze, walka do-
biegła końca. Jeden z członków załogi miał na policzku krwawiącą ranę,
innemu marynarzowi krew leciała z nosa. Peyton pocierał obolałe dłonie.
Na szczęście nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń, chociaż było niemal
pewne, że większość obudzi się rano z różnej wielkości siniakami. Amelia
wzięła od barmana parę ręczników i lód i podeszła do zakrwawionych ma-
rynarzy.
- Proszę. - Podała ręcznik temu z rozbitym nosem. - Zciśnij sobie moc-
no nos.
Pokazała mu, jak to zrobić. Widząc, że młodzieniec chwieje się na no-
gach, podsunęła mu barowy stołek.
- Siadaj, ściśnij sobie nos i nie ruszaj się, dopóki ci nie pozwolę, rozu-
miesz?
Skinął głową posłusznie.
Cole zajmował się Peytonem, więc Amelia podeszła do marynarza z
rozciętym policzkiem. Rana nie była głęboka ani poszarpana, więc nie trze-
ba było jechać na pogotowie. Jednak konieczne było założenie kilku
szwów, by ułatwić gojenie i zapobiec powstaniu szerokiej blizny.
A to oznaczało, że ona lub Cole, czyli zapewne oboje, muszą wracać z
poszkodowanymi na okręt.
I tak się skończyła ich noc seksualnych ekscesów.
Wracali z baru autobusem.
R
L
T
115
Cole siedział obok marynarza z rozciętym policzkiem, a Amelia obok
Peytona, który przykładał sobie do spuchniętej dłoni plastikową torebkę z
lodem.
- Dopiero jutro zacznie boleć - ostrzegła go. - A za co ty go właściwie
uderzyłeś?
Peyton jedynie wzruszył ramionami. Nie musiał nic wyjaśniać. Blon-
dynka, z którą wyszedł z hotelowego pokoju, siedziała teraz przy maryna-
rzu z rozbitym nosem. Czyżby posłużyła się Peytonem, by zrobić na złość
swojemu chłopakowi? A może to Peyton wykorzystał nieporozumienia
między nimi?
- Powinnaś mu nastawić nos bez środków znieczulających.
Amelia zmarszczyła brwi.
- Mówisz tak, bo dziewczyna wybrała jego.
- Może ją sobie wziąć - prychnął Peyton. - Ja już swoje dostałem po po-
łudniu.
Amelia aż się skrzywiła.
- Faceci są jednak wstrętni.
- Tak? A mnie się wydawało, że myślisz co innego, kiedy patrzysz na
mojego kolegę.
- Na twojego kolegę?
- Wiesz, o kim mówię.
- Lepiej się zamknij, bo to się skończy kolejną awanturą - ostrzegła go.
Roześmiał się.
R
L
T
116
- Na samo wspomnienie o Cole'u robisz się zła? Uśmiechnęła się lekko,
mrużąc oczy
- Robię się wściekła. I przestań gadać, bo inaczej tobie będą nastawiać
nos bez znieczulenia.
Amelia nastawiła złamany nos i zostawiła marynarza pod opieką blon-
dynki.
Prześwietlenie dłoni Peytona wykazało pęknięcie środkowej kości śród-
ręcza, na szczęście bez przemieszczenia.
Cole zajął się przygotowywaniem narzędzi do zszycia rozciętego po-
liczka u trzeciego poszkodowanego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl