Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powiedział kiedyś, że jeśli chcemy zamożnego społeczeństwa, musimy tolerować bogatych ludzi. Nasz liberalny kapitalizm powinien się upominać jednak także o los słabszego, jeśli nie w imię humanitarnych wartości i solidarności, to choćby w imię politycznego pragmatyzmu. Narodowy sukces to mniej wygrana w piłkę kopaną, a bardziej pewność, że stary człowiek nie grzebie z głodu w śmietniku, że dworce kolejowe nie zamieniają się w sypialnie dla bezdomnych, że zakup lekarstwa nie grozi ruiną budżetu emeryta, że nie strach wyjść wieczorem na ulice naszych miast. Wiele lat temu Jacek Kuroń pisał, że dzisiejsze partie polityczne bardziej przypominają kolejkę do konfitur niż s'rodowiska ludzi zjednoczonych wokół wizji Polski . Opinia ta nie straciła na aktualności. Zmagania o władzę są wciąż u nas częściej postrzegane nie jako publiczny konkurs na pomysł na przyszłość narodu, ale jako brutalna wolnoamerykanka, gdzie na zwycięzców czekają prezesury spółek, miejsca w radach nadzorczych, sejmowe diety. Lista naszych atutów w batalii o sukces jest długa, a otwierają ją kwalifikacje ludzi, energia, przedsiębiorczość, głód sukcesu, zdolności do adaptacji w zmieniających się warunkach, gotowość do ciężkiej pracy, gdy taka ma sens i jest godziwie wynagradzana. Mamy zdrowy system bankowy i sprawny system nadzoru, co uchroniło nas przed kosztownymi przygodami większości krajów Europy. Paradoksalnie, naszym atutem są infrastrukturalne zaniedbania. Za kilkanaście lat albo zacznie się sypać wielka płyta w której mieszka 10 milionów Polaków - albo będzie ona wymagać wymiany, bo remont wind, instalacji elektrycznych, cieplnych i wentylacyjnych będzie droższy niż budowa nowych mieszkań. Mieszkaniówka może nadać impet naszej gospodarce. Nic nie ma w gospodarce równie stymulacyjnego wpływu na otoczenie jak budownictwo mieszkaniowe. Budowa nowego mieszkania czy domu tworzy popyt nie tylko na cegłę, cement, stal, szkło, rury, kable, deski, wanny i krany, ale i na farby, meble, dywany, firanki, pralki, lodówki etc. Nieprzypadkowo nowe zezwolenia na budowę obiektów mieszkalnych to jeden z barometrów kondycji gospodarki w USA, Japonii, Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii. Poprawa sytuacji mieszkaniowej, zwłaszcza bogatszy rynek wynajmu, to także warunek bardziej mobilnego rynku pracy. Jest to ta sfera gospodarki, w której popyt generuje się i zaspokaja wewnątrz kraju. Ma to pewną przewagę nad wzrostem pobudzanym przez popyt z zagranicy, co broń Boże nie znaczy, że możemy zaniedbać eksport. Rzecz natomiast w tym, że nasza kontrola nad eksportem ma granice. Dziś na przykład słabość wielu unijnych partnerów osłabia naszą dynamikę wzrostu. Mamy materiały, mamy tradycje, mamy wykonawców. A gdzie jesteśmy? Bank Zwiatowy i International Finance Corporation w najnowszym raporcie dotyczącym łatwości prowadzenia małej i średniej firmy twierdzą, że Polska poczyniła większe postępy niż jakikolwiek inny kraj. Chęć odkorkowania szampana mija z chwilą, gdy wzrok pada na klasyfikację: jesteśmy na 55. miejscu. Przed nami nie tylko tradycyjne tuzy w tym zakresie, takie jak Singapur, Hongkong, Stany, kraje skandynawskie i Wielka Brytania, wszystkie kraje bałtyckie, ale także Macedonia, Armenia, Słowacja, Kazachstan, Tunezja, Czarnogóra czy Rwanda. Lepiej wypadamy w rankingu World Economic Forum, gdzie mowa o zdolności kraju do konkurowania na globalnych rynkach. Tam zajmujemy miejsce 41. Przed nami Estonia, Czechy, Brunei, Kuwejt, Arabia Saudyjska. Najczęstsze zarzuty to regulacje podatkowe, restrykcyjne prawo pracy i niesprawna biurokracja. Kiepsko z innowacjami, a pod względem absorpcji nowych technologii przez firmy nie mieścimy się w pierwszej setce. Te miary pokrywają się z innymi obserwacjami. Wedle badań unijnych w klasyfikacji siły innowacyjnej wleczemy się w ogonie, wyprzedzając tylko Aotwę, Bułgarię, Litwę, Rumunię i -o włos - Słowację. W kategorii innowatorzy zajmujemy przedostatnie miejsce w Unii; ostatnia jest Aotwa. W najnowszym rankingu światowych uczelni Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski plasują się dopiero w czwartej setce. Jeszcze gorzej niż kondycja wiedzy wygląda proces jej komercjalizacji. To, co się dzieje w polskiej gospodarce, ekonomiści nazywają dyfuzją naśladowczą - kupujemy nowoczesne rozwiązanie i je powielamy. Albo wchodzimy w partnerstwo z kimś bardziej technologicznie zaawansowanym i korzystając z tańszej, przyzwoicie wykształconej siły roboczej składamy coś do kupy komputer, samochód lub lodówkę. Czasem robimy to lepiej niż inni, jak choćby w przypadku Fiata. Problem w tym, że taki model rozwoju ma krótkie nogi. Nasz szybki wzrost w minionych latach był w dużym stopniu możliwy dzięki temu, że byliśmy dużo tańsi niż partnerzy. Z czasem ta przewaga kosztowa będzie się kurczyć. Albo - jak w przypadku Fiata - względy pozaekonomiczne odbiorą nam pracę. Na dłuższą metę sukces zależy zatem od tego, w jakim stopniu jesteśmy w stanie tworzyć sami i - używając języka ekonomistów - kształtować dyfuzję kreatywną . Nie jesteśmy już wprawdzie gospodarką centralnie planowaną, ale to nie oznacza, że nie trzeba nam wizji i bardziej konkretnej mapy drogowej. Trzeba nam pilnie nie tylko podniesienia wydatków na oświatę i naukę, ale i mądrzejszej polityki w obu dziedzinach - od wsparcia dla przedszkoli, co pomoże uwolnić potencjał zawodowy kobiet, do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|