image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ochronić przed takimi rzeczami! I co z tym wiążącym zaklęciem rzuconym na Tory? Miała
nie być w stanie już mi dalej szkodzić.
A potem zdałam sobie sprawę, że te wszystkie rzeczy - pentagram, amulet z ziół,
zaklęcie związania - mogły mnie chronić wyłącznie przed magią. To, co Tory dziś zrobiła, z
magią nie miało nic wspólnego.
Nie było w tym nic magicznego. Wystarczyło tylko umieć przeprowadzić małe
śledztwo i mieć duży limit na karcie kredytowej.
- Chciałbym wznieść toast - odezwał się Dylan, unosząc swoją szklankę, kiedy tylko
kelner podszedł i zaczął nalewać nam wodę z kryształowej karafki.
Byłam pewna, że za moment zwymiotuję.
- Za stare przyjaznie - powiedział Dylan, patrząc wprost na mnie.
- Za stare przyjaznie - powtórzyła Chanelle. - Ach, jakie to miłe. I za nowe też,
prawda, Maggie?
Uniosłam swoją szklankę wody.
- Tak. - Zdziwiłam się, że udało mi się wydobyć z siebie to słowo.
Popatrzyłam na Zacha i zobaczyłam, że też na mnie patrzy. Uniósł brew. Jego mina
wyraznie mówiła:  Daj spokój. Nie jest tak zle .
I miał rację. Nie było.
Ale się zrobiło.
- A więc, Tory - zagadnęła Chanelle, kiedy cała drużyna kelnerów zaczęła stawiać
przed nami przystawkę... Sałatkę z mniszka z sosem vinaigrette. - Skąd znasz Dylana?
- Och, to w sumie taka zabawna historia - zaczęła brylować Tory, przełknąwszy kęs
sałatki. - Wiedziałam, że Maga chodziła z facetem, który miał na imię Dylan, ale nie znałam
jego nazwiska, ani nic. Więc zadzwoniłam do jej siostry, Courtney, która bardzo chętnie
wszystko mi o nim opowiedziała.
Szlag mnie trafił. Pomyślałam, że kiedy wrócę do Hancock, pierwsza rzecz - zabiję
Courtney.
To znaczy, o ile przeżyję ten wieczór.
- No więc zadzwoniłam do Dylana i pogadaliśmy sobie bardzo miło. - Tory przerwała,
żeby rzucić Dylanowi olśniewający uśmiech... A Dylan, ku mojemu zdumieniu, też się
uśmiechnął prawie tak, jakby... No cóż, prawie tak, jakby ona mu się podobała. - I
pomyślałam sobie, jaką fajną niespodziankę mogłabym zrobić Maggie... która, chociaż
pewnie wam o tym nie mówiła, bardzo tęskni za domem... jeśli go zaproszę na nasz bal i
ściągnę tu samolotem. I tak zrobiłam. Niestety, samolot przyleciał tak pózno, że nie zdążyłam
najpierw zabrać go do domu. Ale moim zdaniem to nawet lepiej. Zgodzisz się, Mago?
- Och, tak... - powiedziałam, rozgrzebując sałatkę z mniszka na stojącym przede mną
talerzu. W żaden sposób nie mogłam się zmusić do jedzenia. - Wyszło ci bezbłędnie.
- Pomyślałam, że chociaż tyle mogę zrobić - ciągnęła Tory tonem lekkiej rozmowy. -
Zciągnąć tu Dylana, i tak dalej. %7łeby pokazać Maggie, jak bardzo jej jestem wdzięczna za to
wszystko, co dla mnie zrobiła, odkąd tu przyjechała. Na przykład, ukradła mi najlepszą
przyjaciółkę. A, no i zakapowała Shawna. Ach, i jeszcze sprzątnęła mi sprzed nosa Zacha.
Chanelle upuściła widelec na podłogę. Wszyscy przy naszym stoliku - nie wyłączając
Dylana - gapili się na Tory, zaszokowani.
Robert pierwszy przerwał milczenie.
- Mówiłaś, że nie zakapowałaś Shawna - zwrócił się do mnie oskarżycielskim tonem.
Oczy napełniły mi się łzami. Myślałam, że już gorzej być nie może. Nie miałam
pojęcia, że za moment zrobi się aż tak fatalnie.
- Nie zakapowałam go - zaprotestowałam. A potem to mnie uderzyło, jak grom z
jasnego nieba. - Ale całkiem niezle domyślam się, kto to zrobił - dodałam, patrząc na Tory
zmrużonymi oczami.
- No jasne, Mago - roześmiała się Tory. - Miałabym zakapować własnego chłopaka...
- Twojego własnego chłopaka, który już wpłacił zaliczkę na limuzynę na dzisiejszy
wieczór - powiedziałam. - I który mógłby się trochę zdenerwować, gdybyś zdecydowała się
jednak iść na bal z kimś innym.
Robert przeniósł oskarżycielskie spojrzenie na Tory.
- Zakapowałaś Shawna, żeby móc dzisiaj przyjść tu z tym całym Dylanem?! - zawołał.
Tory jednak ani na moment nie przestała patrzeć na mnie.
- Jeszcze pożałujesz - syknęła - że się w ogóle urodziłaś.
- Dobra - odezwał się Zach, rzucając swoją serwetkę na stół i wstając. - Dość tego.
Maggie, wychodzimy. Już.
- O mój Boże! - parsknęła Tory. Ale nadal patrzyła na mnie, nie na Zacha. - Teraz
nawet i on je ci z ręki. Nie wystarczyło ci, że przekabaciłaś moją najlepszą przyjaciółkę i
moich własnych rodziców. Musiałaś jeszcze odebrać mi faceta, którego kocham.
Poczułam, że robię się czerwona jak dywan na posadzce sali. Tory wcale nie mówiła
przyciszonym głosem. Wszyscy - przynajmniej z tych siedzących w pobliżu - gapili się teraz
na stolik siódmy.
- Maggie nikogo ci nie ukradła, Tory. - Zach pochylił się i powiedział to do niej
cichym, opanowanym głosem. - Może sobie teraz wyjdziemy na chwilę na zewnątrz, dobrze?
Moim zdaniem potrzebujesz świeżego powietrza.
- Popatrz tylko na niego - wysapała do mnie Tory, złośliwie się uśmiechając do Zacha.
- Jaki gotowy zrobić dla ciebie wszystko. Zupełnie jak nasz Dylan. Powinnaś była słyszeć, jak
się ucieszył, kiedy zadzwoniłam i powiedziałam mu, gdzie jesteś. O mało nie wyskoczył ze
skóry. Raczej nie przypuszczam, żeby któryś z tych dwóch zadał sobie kiedyś pytanie,
dlaczego tak właściwie do tego stopnia na twoim punkcie szaleją.
Dreszcz, jaki mi przeleciał po plecach, był z dziesięć razy gorszy niż ten, który
poczułam, kiedy Dylan się do mnie odezwał. Wtedy byłam po prostu zniesmaczona. Teraz
ogarnął mnie dziwny lęk.
Bo wiedziałam, co Tory zamierza zrobić. Wiedziałam to z taką pewnością, z jaką
wiedziałam, że to ona wydała Shawna.
- Tory - zajęczałam zupełnie nieswoim, wysokim i pełnym lęku głosem. - Nie rób
tego.
Ale było za pózno. O wiele za pózno.
Bo Tory już wyjmowała torbę - tę, która wcześniej wydała mi się o wiele za duża jak
na dodatek do wieczorowej sukni - i sięgała do środka.
A chwilę pózniej rzuciła na stół lalkę. Szmacianą lalkę, którą znałam aż za dobrze. I
jestem pewna, że wszyscy siedzący przy stoliku siódmym też ją rozpoznali.
Bo była bardzo podobna do Dylana.
19
Lalka miała oczy Dylana.
Miała jego posturę - szerokie ramiona, długie nogi.
Miała nawet kurtkę szkolnej drużyny futbolowej, w kolorach Liceum Hancock,
zielono - białą. Na piersi kurtki wyszyty był numer Dylana - dwunastka. Chociaż to akurat z
osób siedzących przy stole wiedzieliśmy tylko ja i Dylan. Pomijając Tory, która się tego
najwyrazniej domyśliła.
Lalka miała nawet włosy Dylana. Jego prawdziwe włosy, włosy, które zdobyłam z
wielkim trudem, kiedy postanowiłam sprawić, że Dylan się we mnie zakocha. Musiałam mu
wmówić, że pobieramy próbki włosów od wszystkich członków drużyny futbolowej, żeby je
wszyć do patchworkowej kapy, która miała przynosić drużynie szczęście.
Patchworkowa kapa, na miłość boską!
A potem musiałam do tego wszystkiego zadbać, żeby ta kapa została uszyta, bo nie
chciałam, żeby Dylan się dowiedział, że zależało mi wyłącznie na jego włosach.
Oczywiście, gdybym wiedziała, że zaklęcie podziała tak. skutecznie - trochę za
skutecznie, w sumie - nie zawracałabym sobie głowy szyciem kapy. Bo kiedy tylko
skończyłam ostatni szew przy twarzy lalki, odezwał się telefon. To Dylan chciał mnie
zaprosić na tę pierwszą, historyczną porcję lodów.
Wiedziałam to wszystko i miałam wrażenie, że Tory też wie. A przynajmniej, że wie o
większości z tych rzeczy.
Ale nikt inny przy stoliku numer 7 nie wiedział. A zwłaszcza, nie wiedział Zach.
Jeszcze miałam szansę. Jeszcze miałam...
- Czy ty się nigdy nie zastanawiałeś, Dylan - zapytała Tory słodkim głosikiem - jak to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl