Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kałuże brei, która nie chce wsiąkać. Henri i ja spędzamy czas na treningach, na dworze i w domu. %7łongluję już trzema piłeczkami bez ich dotykania, co oznacza, że potrafię robić więcej niż jedną rzecz naraz. Dochodzą coraz większe i cięższe przedmioty: stół kuchenny, odśnieżarka, którą Henri kupił w zeszłym tygodniu, nasza nowa furgonetka, która wygląda jak miliony innych w Ameryce. Wszystko, co mogę podnieść siłą mięśni, potrafię też już podnieść siłą swojego umysłu. Henri jest przekonany, że z czasem siła mojego umysłu przewyższy tę fizyczną. W ogródku za domem drzewa pełnią wokół nas straż, zamarznięte gałęzie wyglądają jak szklane figurki, na każdej piętrzy się kilka centymetrów białego puchu. Znieg sięga nam do kolan, poza niewielkim skrawkiem, który odśnieżył Henri. Bernie Korsar przygląda się wszystkiemu ze swojego miejsca na ganku. Nawet on nie ma ochoty na bliskie spotkania ze śniegiem. - Jesteś przekonany? - pytam. - Musisz się nauczyć, jak sobie z tym radzić - mówi Henri. Za nim stoi Sam i przygląda nam się z niezdrową ciekawością. Po raz pierwszy jest świadkiem mojego treningu. - Jak długo to się będzie palić? - pytam. - Nie wiem. Mam na sobie łatwopalny kombinezon, zrobiony głównie z naturalnych włókien nasączonych różnymi rodzajami olejów; niektóre z nich palą się wolno, inne szybka Chcę to już wszystko podpalić, choćby po to, żeby pozbyć się wstrętnych zapachów, od których łzawią mi oczy. Biorę głęboki oddech. - Jesteś gotowy? - pyta. - Tak. - Nie oddychaj. Nie jesteś odporny na dym i mógłbyś poparzyć sobie wnętrzności. - Mnie to się wydaje głupie. - To jest element twojego szkolenia. Sztuka zachowania zimnej krwi. Musisz się nauczyć wielozadaniowości, nawet w płomieniach. - Ale po co? - Bo kiedy dojdzie do starcia, oni będą mieli wielką przewagę liczebną. Ogień będzie naszym sojusznikiem. Musisz się nauczyć walczyć w płomieniach. - Uff. - W razie kłopotów, skacz w śnieg i zacznij się tarzać. Spoglądam na Sama, któremu nie schodzi z twarzy promienny uśmiech. Trzyma czerwoną gaśnicę, na wszelki wypadek. - Tak, wiem - mówię. Wszyscy zachowują ciszę, podczas gdy Henri grzebie w zapałkach. - Wyglądasz w tym kombinezonie jak yeti - mówi Sam. - Wypchaj się, co? - No to zaczynamy - rozkazuje Henri. Nabieram powietrza w płuca i zaraz potem Henri przykłada zapałkę do kombinezonu. Ogień ogarnia całe moje ciało. Wydaje się nienaturalne, żeby w takiej sytuacji mieć otwarte oczy, ale ja patrzę w górę. Płomienie wystrzeliwują trzy metry nad moją głowę. Cały świat spowity jest w pomarańcze, czerwienie i żółcie, które tańczą na linii mojego wzroku. Odczuwam ciepło, ale łagodne, jakby słońce świeciło w letni dzień. Nic więcej. - Ruszaj! - krzyczy Henri. Wyciągam ręce na boki i z szeroko otwartymi oczami wstrzymuję oddech. Mam wrażenie, jakbym się unosił. Wchodzę w głęboki śnieg, który zaczyna skwierczeć, topnieje pod moimi stopami i wydobywa się spod nich para. Wyciągam prawą rękę i unoszę pustak, który wydaje się dużo cięższy niż zwykle. Czy to dlatego, że nie oddycham? A może z powodu stresu wywołanego przez ogień? - Nie ma czasu do stracenia! - krzyczy Henri. Rzucam pustakiem najmocniej, jak potrafię, w kierunku drzewa stojącego jakieś piętnaście metrów dalej. Siła uderzenia powoduje, że pustak rozbija się na miliony kawałeczków, zostawiając wgniecenie w drzewie. Potem podnoszę trzy piłeczki tenisowe nasączone benzyną. %7łongluję nimi zdalnie w powietrzu, jedną za drugą. Przyciągam je bliżej siebie. Zapalają się, a ja nie przerywam żonglerki. Jednocześnie podnoszę długi, cienki kij od szczotki. Zamykam oczy. Jest mi ciepło. Ciekawe, czy się pocę. Jeśli tak, to pot musi wyparowywać w tej samej sekundzie, w której pojawia się na powierzchni skóry Zaciskam zęby, otwieram oczy, wyrzucam tułów do przodu i wszystkie swoje moce kieruję do wnętrza kija. Eksploduje, rozpryskując się w drzazgi. Nie pozwalam ani jednej opaść na ziemię, trzymam je w zawieszeniu i razem wyglądają jak unosząca się w powietrzu chmura pyłu. Przyciągam je ku sobie na spalenie. Trzaski płonącego drewna przebijają się przez szum płomieni. Zbieram drzazgi z powrotem w zwartą włócznię ognia, która wygląda jak wystrzelona prosto z czeluści piekielnych. - Doskonale! - woła Henri. Minęła jedna minuta. W płucach pojawia się palący ból od żaru płomieni, od tego, że tyle czasu wstrzymuję oddech. Całe swoje jestestwo skupiam na ognistej włóczni i rzucam nią tak mocno, że przeszywa powietrze jak kula z pistoletu. Uderza w drzewo z taką siłą, że setki płonących drobinek wylatują w powietrze i gasną niemal na tychmiast. Miałem nadzieję, że suche drzewo zajmie się ogniem, ale nie wyszło. Upuściłem też piłeczki tenisowe. Skwierczą w śniegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|