image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przecie miał jeszcze znaczne siły w odwodzie. Zaledwie odparliśmy pierwszy atak, gdy spadł
na nas dotkliwy cios. Jankesi dobrali się do naszego wielkiego stada koni, które popasało o
jakieś pół mili od naszej doliny. Zawrzało w nas, wszakże byliśmy bezsilni: mogliśmy jeno
przyglądać się, jak uprowadzany tabun znikał w oddali.
Jakby nie dość było nieszczęść, wódz Olikut, nieopatrznie wychyliwszy się z jaru,
został ugodzony kulą w samo serce. Utraciliśmy jednego z najdzielniejszych naszych
wodzów. Był bardzo lubiany.
Na początku walki blisko sześćdziesiąt kobiet, dzieci i starców z setką jucznych koni i
z garstką wojowników, przydzielonych im przez wodza Zwierciadło, wydostała się z doliny i
uszła na północ. Tu droga była jeszcze otwarta. Pozostałe rodziny schroniły się w korycie u
podnóża skalistych gór.
Tymczasem Długie Noże, sparzeni w pierwszym natarciu, zamierzali zaskoczyć nas z
przeciwnej strony, przez wschodnie zwężenie. Niedoczekanie ich! %7łółty Byk przejrzał ich
zamiar i zasadziwszy się z grupką swych wojowników w załomach skalnych, mężnie stawił
im czoła.
Po godzinnych zmaganiach natężenie walki osłabło. Jankesi, choć wciąż kilkakrotnie
liczebniejsi, nie zdołali wyprzeć nas z naszych pozycji. Straty mieli duże: pięciokrotnie
wyższe od naszych! Co więcej - nie oni nas, lecz my ogniem naszym trzymaliśmy ich w
szachu. Gorzko się o tym przekonali, gdyśmy im wytłukli kilku chłopa, którzy próbowali
zaczerpnąć z potoku wody dla rannych.
Pułkownik Miles, przegrupowawszy swe siły, ponownie jął szturmować wschodnie
zwężenie. Mając znaczną przewagę liczebną, Długie Noże zaczęli wypierać stamtąd %7łółtego
Byka, który ze swymi trzydziestoma wojownikami dotychczas dzielnie się bronił. Lecz
ostatecznie musiał wycofać się na północne skały, gdzie dołączył do grupy Szczupłego Aosia.
To był ciężki bój i niestety przyniósł nam dalszą bolesną stratę: zginęli wodzowie
Zwierciadło i Szczupły Aoś.
Ponadto żołnierze zawładnęli południowymi wzgórzami, co ułatwiało im ostrzał
naszych pozycji w parowach. Szala zwycięstwa jakby zaczęła przechylać się na stronę
Milesa. Pułkownik mógł odetchnąć: złapał wreszcie Nezpersów za rogi, teraz pozostawało
już tylko skręcić im kark. Uwaga Milesa zatrzymała się na opuszczonych indiańskich tipi w
dolinie.
- Gdyby tak puścić je z dymem, czerwonych wykończyłby głód i mróz! - warknął
Miles do swych oficerów.
Pułkownik ze złośliwym zadowoleniem spoglądał na zwały ołowianych chmur,
ciągnących od arktycznej północy. Z godziny na godzinę powietrze się oziębiało.
Około południa część Długich Noży, dosiadłszy wierzchowców, wyruszyła niby to w
pościg za grupą Indian, którzy na początku walk zdołali ujść na północ. Nagle ów oddział jak
na komendę zawrócił wierzchowce i cwałem rzucił się do ataku na zachodni parów. Głupcy,
myśleli, że z nami już koniec, że wystarczy jeszcze jedno uderzenie, a załamiemy się. Nasz
parów, przyczajony, ponownie tego dnia bluznął ołowiem i zmusił wroga do bezładnego
odwrotu. Wszelako kilkunastu Jankesów, zagalopowawszy się, nie miało innego wyboru,
jeno przeć naprzód i wpaść do naszego obozu. Nie myśleli już jednak o podpalaniu tipi, lecz
tylko o ratowaniu własnej skóry. Pięciu z nich legło martwych, a pozostali rozpierzchli się,
desperacko szukając jakiego bądz schronienia.
Nie daliśmy zniszczyć naszego dobytku, wszakże odparcie ostatniego ataku
opłaciliśmy śmiercią naszego mądrego czarownika i wodza, Tuhulhulzota. Złe duchy białych
okazały się potężniejsze od jego leków. W tym starciu uśmierciły także moich wiernych
druhów, Czarnego Jastrzębia i Skorego Aabędzia. Owe złe duchy białych nie były jednak
dość silne, ażeby złamać opór naszej grupy. Miles tedy rad nierad postanowił czekać na
posiłki Howarda i Sturgisa i zająć się lizaniem ciężkich ran zadanych jego oddziałom.
Coraz czarniejsze chmury przeciągające po niebie niczym szkaradne kruki, okryły
ziemię przedwczesnym zmrokiem. Wył wicher i zaczął sypać śnieg. Skulone w nasiąkłym
wilgocią jarze kobiety i dzieci bez koców i jadła dygotały z zimna.
Skoro zapadły ciemności, wydostaliśmy z namiotów skóry i żywność. Niestety,
niewiele tego było, większość bowiem naszego dobytku znajdowała się na owych stu
jucznych koniach, które uchodziły na północ.
Wódz Józef polecił ludziom dalej umacniać nasze pozycje i drążyć dodatkowe
schrony i doły strzeleckie. Dopiero póznym wieczorem odszukał swą żonę. Wiosna Roku
przebywała z innymi kobietami i dziećmi w parowie. Trawił ją niepokój o najstarszą córkę i o
innych bliskich, którzy uszli z doliny na północ.
- Hejnmot, czy oni jeszcze żyją? - zapytała.
- %7łyją! Musimy wierzyć, że żyją! Ja wierzę! - odparł Wódz Józef.
Serdecznie dotknął jej ramienia i odszedł. Udał się do Białego Ptaka; z wodzów już [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl