Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
telefonować? Zaspana spojrzała na budzik. Duża wskazówka wskazywała szóstą, mała była między dziewiątą a dziesiątą. Jane podniosła słuchawkę. - Dzień dobry, tu Bill Woods. - Ach, to pan, Bill. Co słychać? - Nie narzekam. Dzwoniłem do college'u i powiedziano mi, że wzięła pani urlop na dzisiaj. Może zagrałaby pani ze mną w golfa? Pózniej zaprosiłbym panią na kolację. - Przykro mi, Bill, ale nie mam dziś czasu. A jeśli chodzi o nasze spotkanie w weekend... - ... ja już się cieszę. Zrobimy sobie cudowny wieczór. Tylko my sami. - Bill... Bill, obawiam się, że muszę odmówić. Wypadło mi coś innego. Przez chwilę po drugiej stronie panowało milczenie. -Bill? - Czy kryje się za tym ten Mishner? Czemu miałaby zaprzeczać? - Tak - odparła krótko. - Pózniej będzie pani żałować, że zadała się z tym mężczyzną, Jane. - Być może. Ale na razie... - Rozumiem. Gdyby pani potrzebowała przyjaciela, to proszę do mnie spokojnie zadzwonić. - Dziękuję, Bill. Umie pan przegrywać. - Może dlatego, że gram również w tenisa. Mecz tenisowy ma kilka setów, ja przegrałem pierwszy, ale to jeszcze nie przesądza o wyniku. Do usłyszenia, Jane. I niech pani na siebie uważa. - Do widzenia - Jane odłożyła słuchawkę i westchnęła głęboko. Usiłowała sobie wmówić, że Bill był po prostu zazdrosny, ale mimo to ciągle myślała o jego słowach: Będzie pani żałować, że zadała się z tym mężczyzną". Wstała, przeciągnęła się i poszła do drzwi po gazetę. Na wycieraczce siedział... Tom. - %7łyczę przyjemnego dnia. Mam nadzieję, że dama mojego sferca dobrze spała. Jane spojrzała na niego i pokręciła głową. Znowu miał na sobie te stare spodnie od dresu i znoszone, zakurzone tenisówki. Jego nagi tors lśnił w słońcu. - Czego chcesz? - spytała. - Seksu. Jane rozejrzała się przestraszona, czy czasem ktoś tego nie usłyszał, ale na szczęście nikogo nie było. - Nie teraz - powiedziała przestraszona. - To może najpierw śniadanie? - Dlaczego nie jesteś z Jo? - Ponieważ twoja czarująca siostrzenica i cztery inne atrakcyjne młode damy zabrały ją skoro świt na wycieczkę do Santa Cruz. - No, jeśli tak, to wejdz do środka. Tom pomaszerował prosto do kuchni. - Ha, a cóż to widzą moje piękne oczy? Bułeczki z rodzynkami? Mniam, mniam... Czy mogę się poczęstować? - Oczywiście. Mam ich sporo. Ale serio - czy nigdy nie jesz śniadania u siebie? Zawsze gdzieś się wpraszasz? - Preferuję śniadania w miłym towarzystwie. Niektórzy mają mi to za złe. Ale z twojej strony nie muszę się tego obawiać, bo ty znasz mnie lepiej. Jane roześmiała się. - W dodatku jesteś zarozumiały. - Ja? - odgryzł kęs bułki. - Może dolejesz wody do czajnika, bo nie starczy na herbatę dla dwóch osób. - Jesteś po prostu niemożliwy, Tom. - Aha! Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić? Chciałbym dzisiaj skończyć ten artykuł o college'u. Z twoją pomocą mogłoby się to udać. - Myślę, że damy radę. A co będziesz robił potem? To znaczy, jaki następny artykuł masz w planie? Tom wzruszył ramionami. - Jeszcze szukam jakiegoś interesującego tematu. - Zostaniesz tu? - Chcesz, żebym został? - Migasz się od jasnej odpowiedzi. - Bo moja odpowiedz zależy od twojej decyzji. Jeśli będziesz ze mną, to żadna siła mnie stąd nie ruszy. - Ułatwiasz sobie sprawę, zrzucając całą odpowiedzialność na mnie. - Nie mogę inaczej. Kocham cię, Jane. - Ach, Tom, wszystko jest takie skomplikowane. - Zostań ze mną, Jane. Zostań ze mną na zawsze. - Czy nie mieliśmy pracować nad twoim artykułem? - Mamy czas - rzekł Tom niefrasobliwie i zaczął całować Jane w szyję. - To, jest biały dzień. - No to co? Uważasz, że kocham cię lub nie w zależności od pory dnia? Zamknij drzwi, kochanie - polecił i rozpiął górny guzik jej bluzki. - Pospiesz się. Jane westchnęła, podeszła do drzwi i przekręciła klucz zamku. - Bardzo ładnie - Tom wziął ją na ręce i zaniósł na górę do sypialni. - Rano jestem w najlepszej formie - szepnął Jane do ucha. - Uważaj, bo sprawdzę! Mam nadzieję, że zdasz ten egzamin! - Jane pociągnęła go na siebie na łóżko. - Nie martw się, jestem bardzo wszechstronnym kochankiem. Sprostam twoim wymaganiom, jestem o tym przekonany. - Chciała coś powiedzieć, ale Tom zamknął jej usta pocałunkiem. Jednocześnie rozpiął bluzkę do końca i zsunął z jej ramion. - I po co się ubrałam rano? - Tego nie wiem. Ale wiem na pewno, że ubranie przy tym przeszkadza. Moje zresztą też. Czy nie sądzisz, że jest tu strasznie gorąco? Jane pozwoliła, żeby ją rozebrał do końca. Przez chwilę siedział na brzegu łóżka, przyglądając się jej. - No stwierdzam, że moja kuchnia ci służy. Już ci przybyło kilogram. - No, czekajże ty! - Nie - przerwał jej. - Nie będę czekał! Położył się obok i zasypał ją takim gradem pocałunków i pieszczot, że aż jęknęła. Wszedł w nią i kochali się tak namiętnie jak nigdy dotąd. Długo jeszcze leżeli ciasno objęci, czekając, aż się uspokoją ich serca. Po południu siedzieli na łóżku wodnym, obłożeni notatkami Toma do reportażu o college'u. - Wiesz, czytam właśnie akapit o seminariach z matmy. Mogłeś bardziej docenić pracę wykładowców. - Ale właśnie tym seminariom można wiele zarzucić. Treści i metody są częściowo przestarzałe, a wyposażenie w środki dydaktyczne nie najlepsze. - Wiem, przydałby się nam potężny zastrzyk finansowy. Ale zważywszy te mizerne środki, uważam, że praca kadry jest doskonała. - To na pewno. Ale zbyt duża pochwała przesłoniłaby te niedostatki - o których mówiłem. Zadaniem dziennikarza nie jest natomiast zakrywanie istniejącego stanu rzeczy, tylko jego odkrywanie. Stąd moja krytyka. Jane kiwnęła głową. - Wiem, co masz na myśli. Tylko że personel nie jest temu winien, przeciwnie, stara się jak najlepiej. Niesprawiedliwością byłoby dyskredytowanie ludzi dlatego, że zawiódł system. - Więc dobrze, podaj mi ten tekst, przejrzę go jeszcze raz. Ale nie licz na duże zmiany. Jane podała mu kartki, a sama przyporządkowała zdjęcia poszczególnym akapitom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|