image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ja bym tak zrobiła. Trudno ukryć stado liczące pięćset sztuk. - Wstała zza biurka i
przeczesała ręką włosy. Pięćset sztuk! Psiakrew! Nie mogła się z tym pogodzić. Czuła się tak,
jakby ktoś ją zdeptał, zniewa\ył, chciał doprowadzić do ruiny. - Na razie sprawą zajmują się
ludzie szeryfa, a ja... - Zacisnęła pięści. - Nienawidzę być taka bezradna i bezsilna!
- Jillian... - zaczął Joe i urwał. Ciszę przerywało tykanie zegara. - Czułbym się nie w
porządku, gdybym o tym nie wspomniał - dodał po chwili. - Pięćset krów nietrudno byłoby
ukryć w stadzie liczącym kilka tysięcy.
- Mo\esz wyra\ać się jaśniej, Joe?
- Nie powinnaś zapominać, \e został zniszczony fragment ogrodzenia wzdłu\
zachodniej granicy. I \e po drugiej stronie tej granicy le\ą tereny nale\ące do Murdocków.
- Wiem, do kogo nale\ą - rzekła chłodno Jillian. - Ale wiem równie\, \e potrzeba
dowodów, aby oskar\yć kogokolwiek, a zwłaszcza Murdocków, o kradzie\.
Joe wstał z krzesła. Otworzył usta, ale widząc nieprzejednany wyraz twarzy swej
rozmówczyni, zamknął je z powrotem.
- Jasne - burknął. Rozzłościła ją jego reakcja.
- Aaron obiecał dokładnie przeliczyć swoje stado. Wiedziałby, gdyby powiększyło się
o pięćdziesiąt sztuk, a co dopiero o pięćset.
- Oczywiście . - Nie zamierzał się z nią kłócić.
- Do cholery, Joe, Aaron jest bogaty. Naprawdę nie musi mnie okradać.
- Posłuchaj, Jillian, tracisz pięćset sztuk i twój zysk spada niemal do zera. Jeśli stracisz
drugie tyle, będziesz musiała sprzedać kawałek ziemi, \eby nie pójść z torbami. Ludzmi
kierują ró\ne powody, nie tylko chęć pomno\enia zysków.
Zacisnęła powieki i odwróciła się gwałtownie. Na taki pomysł sama równie\ wpadła -
i bardzo zle się z tym czuła.
- Gdyby chciał kupić moją ziemię, na pewno spytałby, czy nie jestem zainteresowana
sprzeda\ą.
- Mo\e by spytał, ale odpowiedziałabyś, \e nie. Podobno kilka lat temu marzył o
własnym ranczu. Potem zmienił plany, ale to nie znaczy, \e jest zadowolony z wielkości
rancza, jakie posiada jego ojciec.
Nie mogła wykluczyć, \e Joe ma rację, ale nie chciała wierzyć w podły charakter i
podstępne działania Aarona.
- Prowadzenie dochodzenia zostaw szeryfowi. To jego praca.
Joe, ura\ony jej ostrym tonem, skierował się ku drzwiom.
- Słusznie. A ja wracam do mojej. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
- Przepraszam, Joe - powiedziała, zanim opuścił gabinet. - Wiem, \e powoduje tobą
troska o Utopię.
- Tak\e o ciebie, Jillian.
- Doceniam to, naprawdę. - Podniosła z biurka zniszczoną rękawicę roboczą. - Ale
muszę tę sprawę rozwiązać po swojemu. Tylko \e na razie nic sensownego nie przychodzi mi
do głowy.
- W porządku. - Wło\ył kapelusz, po czym przysunął palce do ronda. - W ka\dym
razie gdybyś potrzebowała pomocy, mo\esz na mnie liczyć.
- Dziękuję.
Przystanęła na środku pokoju. Bo\e, najchętniej zaczęłaby panikować, załamywać
ręce, krzyczeć, \e sobie nie poradzi, \e ma tego dość.
Gdyby miała kogoś, komu mogłaby się wy\alić! Kogoś, kto by ją wysłuchał,
pocieszył, pokierował nią. Ale jest zdana wyłącznie na siebie. Ranczo nale\y do niej, zatem
kłopoty z nim związane musi sama rozwiązywać; nikt jej w tym nie wyręczy.
Chwyciła kapelusz. Czeka ją mnóstwo pracy. Nawet gdyby zostało jej tylko sto krów,
to pracy i tak miałaby w bród. Krok po kroku zaczęłaby odbudowywać hodowlę. Bądz co
bądz ma ziemię oraz odziedziczoną po dziadku determinację.
Otworzywszy drzwi, zobaczyła, jak pod dom podje\d\a Karen Murdock. Zawahała
się, zaskoczona niespodziewaną wizytą, po czym wyszła na werandę.
- Dzień dobry. Nie gniewasz się, kochanie, \e wpadam bez zapowiedzi?
- Oczywiście, \e nie. - Jillian uśmiechnęła się. - Miło mi panią widzieć.
- Zdaje się, \e przyjechałam nie w porę? - Kobieta zerknęła na rękawice robocze, które
Jillian ściskała w dłoni.
- Ale\ nie, zapraszam. - Jillian wetknęła rękawice do kieszeni. - Napije się pani kawy?
- Z przyjemnością. Tylko błagam, mów mi po imieniu. - Idąc za Jillian do kuchni,
Karen rozglądała się z zaciekawieniem po domu. - Bo\e, ile\ to lat minęło, odkąd tu byłam!
Kiedyś często odwiedzałam twoją babcię. - Uśmiechnęła się smutno. - Oczywiście Clay z
Paulem dobrze o tym wiedzieli, ale nikt z nas głośno nie poruszał tego tematu. Powiedz,
Jillian, jaki jest twój stosunek do starych, ciągnących się latami waśni?
Kilka miesięcy temu jej lekko ironiczny ton pewnie by zirytował dziewczynę. Teraz
tylko pokręciła z uśmiechem głową.
- Ostatnio bardzo się zmienił.
- Cieszę się. - Karen usiadła przy kuchennym stole, podczas gdy Jillian zajęła się
parzeniem kawy. - Wiem, \e tamtego dnia, kiedy u nas byłaś, Paul powiedział kilka niemiłych
rzeczy. Czasem robi to specjalnie. Twoja reakcja go zachwyciła.
Jillian obejrzała się przez ramię.
- Chyba są bardziej do siebie podobni, on i Clay, ni\ przypuszczałam - rzekła z
uśmiechem.
- Tak, są ulepieni z tej samej gliny... Jillian, słyszeliśmy o twoich krowach. Nawet
sobie nie wyobra\asz, jak bardzo nam przykro. Je\eli w jakikolwiek sposób moglibyśmy ci
pomóc, to błagam, nie wahaj się o tym powiedzieć.
Wzruszywszy ramionami, Jillian skupiła się ponownie na parzeniu kawy. Nie chciała
słuchać wyrazów współczucia.
- No có\, ka\demu to się mo\e przytrafić. Szeryf bada sprawę...
- Ka\demu się mo\e przytrafić - powtórzyła Karen. - To prawda. Dlatego wszyscy się
z tobą solidaryzujemy. - Zawahała się, świadoma, \e porusza delikatny temat. - Kochanie,
Aaron wspomniał mi o przeciętym drucie; ojcu o tym nie mówił...
- Ogrodzenie nie ma tu nic do rzeczy - rzekła cicho Jillian. - Nie jestem głupia. Wiem,
\e Aaron nie ma z kradzie\ą nic wspólnego.
- On się bardzo o ciebie martwi.
- Niepotrzebnie. - Sięgnęła do szafek po fili\anki i nalała do nich kawę. - To mój
problem; sama muszę go rozwiązać.
- I nie chcesz niczyjej pomocy?
Jillian westchnęła głośno. Postawiła fili\anki na stole, usiadła naprzeciw Karen
Murdock i spojrzała jej w oczy.
- Przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma. Chodzi o to, \e prowadzenie rancza nie
nale\y do prostych zadań, a kiedy jest się kobietą... śeby osiągnąć sukces, kobieta musi być
dwa razy lepsza od mę\czyzny. Wcią\ \yjemy w męskim świecie, a ja... nie zamierzam się
poddać.
- Rozumiem. - Karen upiła łyk kawy i rozejrzała się po kuchni. - Nikomu nie musisz
nic udowadniać, kochanie.
Widząc dobroć w oczach starszej kobiety, Jillian poczuła, jak mur, za którym się
skryła, kruszeje.
- Strasznie się boję - szepnęła. - Staram się o tym nie myśleć, bo inaczej bym
zwariowała.
Ale tak wiele zale\y od tego, czego uda mi się w tym roku dokonać. Poczyniłam
pewne inwestycje, licząc na to, \e się szybko zwrócą. Jednak\e strata pięciuset sztuk... - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl