Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pani Lancaster, ale zgłoszono mi, że do pani pokoju weszła jeszcze jedna osoba. Mamy tu taką zasadę, że pokój może zajmować tylko gość, który się zameldował. Więc albo wniesie pani dodatkową opłatę i zamelduje pana, który jest tam z panią, albo będę musiał go poprosić o opuszczenie pokoju. - Głupia sytuacja - mruknęła Clare i dodała głośniej: - Zaszło nieporozumienie. Proszę zaczekać. Wstała, zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby Jake jej nie złapał. - Nie powinnam była kupować tych szpilek - powiedziała. - Nie wiem, czy ma to dla ciebie znaczenie - odparł Jake, zapinając jej sukienkę - ale mnie się one podobają. - Aatwo ci mówić. To nie ty musisz w nich chodzić. Zdjęła szpilki i boso przeszła przez pokój. Zatrzymała się z ręką na klamce, a gdy Jake skończył zapinać koszulę, otworzyła drzwi i spojrzała złowrogo na recepcjonistę. - Mój wspólnik niepokoił się o bezpieczeństwo w tym pokoju. Chciał to sprawdzić przed wyjściem. Niezłe, pomyślał Jake. Zwłaszcza ta nutka irytacji w głosie. I pewnie by przeszło, gdyby nie bose stopy, pomięta sukienka i potargane włosy. - Jasne. - Recepcjonista posłał Jake'owi kolejny porozumiewawczy uśmieszek. - Kontrola bezpieczeństwa. Jake spojrzał na niego. - Zamek w przesuwanych drzwiach jest zepsuty. Recepcjonista zmarszczył brwi. - Nikt tego nie zgłaszał. - Ja zgłaszam - powiedział Jake. Clare skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na sufit. Recepcjonista wszedł do pokoju i majstrował chwilę przy przesuwanych szklanych drzwiach. Zasuwka wskoczyła na swoje miejsce z kliknięciem. Popatrzył na Jake'a z triumfalnym wyrazem twarzy. - Z zamkiem wszystko w porządku. - Naprawdę? - Jake pokręcił głową. - Widocznie się zaciął. - Zwrócił się do Clare: - No, czas na mnie. Uśmiechnęła się z lekką ironią. - Też tak myślę. - Zadzwonię do ciebie rano. W jej oczach błysnęło rozbawienie. - Zawsze tak mówicie. - Ja nie mówię tak zawsze. Ale jeśli już, to dotrzymuję słowa. Dotknął jej policzka, pochylił lekko głowę i pocałował ją. Nie był to zwykły pocałunek na dobranoc. Była to wiadomość dla recepcjonisty: Ta kobieta jest moja. Kiedy podniósł głowę, zobaczył w oczach Clare iskierkę irytacji. Ona też zrozumiała znaczenie tego pocałunku. Wyszedł na korytarz i zaczekał, aż dołączy do niego recepcjonista. Clare zamknęła za nimi drzwi. Jake ruszył po schodach na dół. Recepcjonista podbiegł, żeby dotrzymać mu kroku. - Po prostu wykonuję swoją pracę - powiedział przepraszająco. - W pokojach mogą przebywać tylko zameldowani goście. Takie są zasady. - I bardzo dobrze. Drzwi pokoju 208 znowu się otworzyły. Tym razem wyjrzał łysy mężczyzna. Spojrzał na drzwi Clare, ale kiedy zobaczył Jake'a, szybko się wycofał. - Chyba wiem, kto złożył skargę - powiedział Jake do recepcjonisty. Schodząc na dół, myślał o dwóch sprawach, które nie dawały mu spokoju przez cały wieczór. Po pierwsze, dlaczego Clare chciała, żeby wszyscy w Stone Canyon myśleli, że zatrzymała się przy lotnisku. Druga sprawa dotyczyła zdarzenia na parkingu centrum handlowego. Rozpatrywane oddzielnie, nie budziły niepokoju, pomyślał. Każdą z nich dało się sensownie wytłumaczyć. Po wczorajszym napadzie wściekłości Valerie rozumiał, czemu Clare nie chciała ujawniać miejsca swojego pobytu. Wolała nie ryzykować, że Valerie pojawi się bez uprzedzenia i urządzi kolejną scenę. Co do incydentu na parkingu, mógł go spowodować nieuważny kierowca albo jakiś chuligan, który uznał, że świetnie będzie napędzić strachu kobiecie. Ale oba te zdarzenia razem budziły jego obawy. Zwłaszcza że kiedy Clare była tu ostatnim razem, znalazła ciało Brada. Spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza. Czas podjąć decyzję. - Proszę mnie zameldować - powiedział do recepcjonisty. - Chcę pokój 212, jeśli jest wolny. - Co? - Proszę o pokój obok pokoju pani Lancaster, z drugiej strony. Jest wolny? - Tak, ale... - Biorę go. - Hm, sam nie wiem. To niezwykła sytuacja. - Macie jakiś problem z zameldowaniem gościa, który chce zapłacić? - Trzeba było tak od razu... Clare, już w koszuli nocnej, właśnie poprawiała pościel na łóżku, kiedy usłyszała kroki na korytarzu. Wiedziała, że to Jake. Zaskoczona podbiegła do drzwi, uchyliła je i zobaczyła, jak Jake otwiera drzwi pokoju obok. W ręce trzymał mały worek marynarski. - Co ty wyprawiasz? - zapytała teatralnym szeptem. - Spędzam noc w podrzędnym motelu. - Otworzył drzwi i spojrzał na nią. - Miałem wprawdzie inne plany, ale słyszałem, że jest tu czysto. - Jake, nie mówisz poważnie. - Mówię poważnie, wierz mi. Do zobaczenia rano. - Wszedł do środka. - Czekaj - rzuciła za nim. - O co tu chodzi? Oparł się o framugę, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią z zagadkowym wyrazem twarzy. - Nie podoba mi się, że tu mieszkasz - odparł. - Ale skoro nie chcesz się wyprowadzić, nie mam wyboru i też muszę tu zamieszkać. - To niedorzeczne. - Jest jeszcze jedna opcja. - Jaka? - Mógłbym spędzić noc w twoim pokoju, ale coś mi mówi, że nastrój się zepsuł. Zarumieniła się. Miał rację. Chwila zapomnienia minęła, a romanse z dopiero co poznanymi facetami nie były w jej stylu. Nigdy nie interesowały jej jednonocne przygody. Kiedy jesteś owocem takiej przygody, zastanawiasz się co najmniej dwa razy, nim podejmiesz ryzyko. Co więcej, nie zwykła tak tracić nad sobą kontroli, jak to się stało parę minut temu. - Co za przenikliwość - powiedziała, patrząc spod zmarszczonych brwi na jego worek marynarski. - Zawsze wozisz ze sobą podręczny bagaż? - Byłem skautem. Poważnie podchodzę do zasady bądz zawsze gotowy". Nagle ogarnęła ją irytacja. - Często to robisz? - %7łartujesz? - Zrobił urażoną minę. - Nie byłem w tego rodzaju przybytku, od kiedy skończyłem college. - Nie o to pytałam i dobrze o tym wiesz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|