Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na północ. Czy mamy iść z tobą? Pójdę sam odpowiedział Gundersen. Przed nim była trudna droga, może nawet niebezpieczna, ale możliwa do po- konania. Wiedział, że w napotkanych wioskach sulidorów znajdzie gościnę, miał jednak nadzieję, że nie będzie musiał z niej korzystać. Był eskortowany dosta- tecznie długo, najpierw przez Srin gahara, potem przez różne sulidory. Uważał, iż powinien zakończyć tę pielgrzymkę bez przewodnika. Wyruszył w dwie godziny po wschodzie słońca. Zapowiadał się ładny dzień. Powietrze było chłodne i czyste, mgła podniosła się wysoko, widoczność była dobra. Przeszedł przez las na tyłach wsi i znalazł się na dość wysokim wzgórzu. Z jego szczytów mógł objąć wzrokiem cały krajo- braz: surowy, porośnięty lasami, poprzecinany rzekami, strumieniami, z płachtami jezior. Zdołał nawet dostrzec szczyt Góry Odrodzenia różowy wierzchołek na północnym horyzoncie wydawał się tak bliski, że tylko wyciągnąć rękę, tylko roz- prostować palce i można go dotknąć. A te wszystkie rozpadliny, wzgórza i zbocza, 108 które oddzielały go od celu, nie wydawały się żadną przeszkodą mógł ją poko- nać kilkoma szybkimi skokami. Ciało jego rwało się do tego wysiłku: serce biło mu równo, wzrok miał ostry, nogi niosły go lekko. Czuł, jak rośnie mu dusza, jak ogarnia go niepowstrzymana chęć życia. Fantomy, które przez tyle lat go tumani- ły, teraz gdzieś uleciały. W tym kraju chłodu, śniegu i mgły poczuł się wypalony, oczyszczony, zahartowany, gotów przyjąć wszystko, co musi być zaakceptowane. Napełniła go jakaś dziwna energia. Nie przeszkadzało mu ani rozrzedzone powie- trze, ani zimno, ani ponurość i posępność otaczającego go krajobrazu. Poranek był niezwykle jasny, poprzez wysoko płynące mgły przedzierały się promienie słońca, złocąc drzewa i gołą ziemię. Gundersen szedł uparcie naprzód. Około południa mgła zgęstniała i widoczność stała się bardzo ograniczona. Gundersen widział tylko na odległość ośmiu, dziesięciu metrów. Ogromne drze- wa stanowiły obecnie poważną przeszkodę: ich wystające, poskręcane korzenie i przypory były prawdziwą pułapką dla nieuważnego wędrowca. Gundersen starał się iść bardzo ostrożnie. Potem wkroczył na teren gdzie wielkie, spłaszczone na wierzchu głazy sterczały z ziemi, jeden za drugim, tworząc oślizgłe stopnie pro- wadzące do nieznanej krainy. Czołgał się po nich, macając na oślep, nie wiedząc, czy przy końcu nie czeka go upadek ani z jakiej wysokości. Czasami musiał ska- kać, a każdy taki skok był aktem wiary. Zaczynało go ogarniać zmęczenie, kolana i uda były coraz mniej sprawne, ale umysł miał jasny i nie opuszczało go uczucie zachwytu. Na posiłek rozłożył się koło małego, idealnie okrągłego jeziorka o lśniącej jak lustro tafli wody, otoczonego smukłymi drzewami spowitymi mgłą. Rozkoszo- wał się urokiem tego miejsca, doskonale odizolowanego od wszelkich niepokojów świata, i swoją samotnością. Mógł tutaj odetchnąć z ulgą po napięciu podróży, po tylu tygodniach wędrowania z nildorami i sulidorami w ciągłej obawie, że może je obrazić i nie uzyskać przebaczenia. Nie chciało mu się stamtąd odchodzić. Gdy już zbierał swe rzeczy, w jego odosobnienie wdarł się jakiś niemiły dzwięk: buczenie maszyny gdzieś wysoko w górze. Osłonił oczy przed blaskiem i dojrzał lecący pod chmurami transportowiec. Mały pojazd o ściętym nosie krą- żył, jakby czegoś szukając. Czyżby mnie? zastanawiał się Gundersen. Odru- chowo skulił się przy pniu najbliższego drzewa, chociaż wiedział, że pilot nie mógł go zobaczyć. Po chwili pojazd odleciał i zniknął we mgle. Ale czar tego popołudnia rozwiał się, a mechaniczne, okropne dudnienie zakłóciło świeżo od- naleziony spokój. Po godzinie marszu przez wysokopienny las Gundersen napotkał trzy sulido- ry, pierwsze od rozstania z Yi-gartigokiem i Se-holomirem. Nie miał pewności, jak przebiegnie spotkanie i czy pozwolą mu iść dalej swobodnie. Ta trójka była najwyrazniej myśliwymi, powracającymi do pobliskiej wioski. Dwa z nich niosły uwiązane do tyki jakieś zabite, czworonożne, trawożerne zwierzę. Miało ono ak- samitną, czarną sierść i długie zakrzywione rogi. Gundersen poczuł intensywny 109 skurcz strachu na widok zbliżających się do niego trzech gigantycznych stworzeń, ale strach ten szybko minął. Sulidory przecież, pomimo dzikiego wyglądu, nie by- ły grozne. Mogły oczywiście powalić go jednym uderzeniem łapy, ale po co? Nie miały większego powodu, by go zaatakować niż on, by je spalić miotaczem. Czy wędrowiec ma dobrą podróż? spytał sulidor-przywódca, ten, który nie niósł zdobyczy. Mówił spokojnym grzecznym tonem w języku nildorów. Wędrowiec podróżuje bez przygód odparł Gundersen i zaimprowizował ze swej strony pozdrowienia: Czy las jest życzliwy dla myśliwych?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|