image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Mamy już tylko wodę z kranu.
Matka zamilkła - zapewne deliberowała nad problemem
surowej wody z kranu. Pózniej powiedziała:
- Kochanie, przynieś mi puste wiaderko. Masz?
Przyniosłam.
Lord i Luna zakryły chyba łapami oczy. Zgroza!
31 LIPCA
Ojciec przyjechał po mamę z samego rana. Starą, ale
wypucowaną na połysk renówkę zaparkował przed klatką.
Wszedł do mieszkania, rozejrzał się i stwierdził, że urządziłam
tu  całkiem ładne lokum" - zabrzmiało to dość naturalnie, bo
rzeczywiście wcześniej u mnie nie był ( Oczywiście, Aniu,
odwiedzę cię, ale to tak potwornie daleko!").
Starannie odwracał wzrok od łaszącego się doń Lorda.
Najpierw pocałował mamę w rękę, a potem nasmarkał jej na
szyję (naprawdę tak to wyglądało, gdy płakał). Zabrał walizkę
i parę reklamówek, w której moja była współlokatorka unosiła
moje poradniki.
Matka zgrywała męczennicę, by za moment
przepoczwarzyć się w cesarzową.
- Pojedziesz z nami, żeby tatuś nie zrobił mi teraz
żadnego świństwa.
- Nie chce mi się! Nie mam czasu, muszę posprzątać...
- Kochanie, ja tobie świństwo?! - Robił się z tego Fredro
w adaptacji Wajdy. - Nigdy!
- A Pudlica?!
- To znaczy, JU%7ł nigdy!
Przeprosiłam Lunę, że znowu ją zostawiam (Lord
zapewne też ją przeprosił) i wgramoliłam się do samochodu,
nie chcąc myśleć o tym, że czeka mnie powrót metrem. Mam
niejaką klaustrofobię, więc jazda wagonikiem znajdującym się
kilka metrów pod ziemią, ze średnio urozmaiconym
krajobrazem za szybą, nie wydawała mi się najlepszym
pomysłem. Z drugiej strony na przepychanie się  górą" przez
całe miasto w ogóle nie miałam ochoty.
Wreszcie dojechaliśmy. Wysiadłam i ruszyłam w stronę
rodzicielskiej klatki schodowej. Stwierdziłam, że przyda mi
się kubek porannej kawy.
- Córeczko - matka złapała mnie za rękaw - przepraszam
cię, ale faktycznie lepiej będzie, jak wrócisz do domu. Są takie
chwile, zwłaszcza po dłuższym rozstaniu, kiedy mężczyzna i
kobieta powinni zostać sam na sam.
Mocarstwowe ambicje matki sprowadziły mnie tu, gdzie
jestem, a jej chuć wyrzuca mnie z powrotem.
- Cześć, tato! Kiwnął mi ręką.
- Cześć, Lord.
- Cześć, mamo.
Patrzyłam, jak idą. Wyglądali niczym jak z reklamy
geriavitu. Trzymali się za ręce. On jej nadskakiwał, za nimi
ujadając, biegł pies.
- Pięknie, prawda?
Ten głos poznałabym wszędzie.
- Co ty tu robisz?
- Nie pamiętasz? Mieszkam.
Przypomniało mi się właśnie, dlaczego przez długi czas
wybierałam zabójcze i szybkie metro zamiast autobusów.
- A rzeczywiście... Wybacz, ale śpieszę się do kota.
Został sam.
- Masz kota? - Nie wiedzieć czemu, roześmiał się.
- Kotkę.
- O! Aadna?
Wpadłam w pułapkę i opowiedziałam o swoim kocie.
Pózniej Robert odwiózł mnie do domu (miał po drodze do
pracy).
- Znowu jestem sam - stwierdził nagle, gdy już
wysiadałam przed swoim blokiem.
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Nie pojechałabyś ze mną jutro na małą wycieczkę?
- Ty, pracoholik, wezmiesz jutro wolne? Tak mnie to
zdumiało, że się zgodziłam. Robert jest maklerem giełdowym.
1 SIERPNIA
Pojechaliśmy w miejsce nazywane polskim Marconto, w
którym pewien bardzo zdolny reżyser kreci swoje baśniowe
filmy o chodzącej wodzie. Pięknie było wokół i tak dobrze, że
już w połowie drogi tuliłam się do Robertowego ramienia.
Właściwie cały kłopot przy wycieczkach z byłymi partnerami
polega na tym, że zbyt dosadnie potrafią przypomnieć, jak
bardzo byliście do siebie dopasowani...
Albo, że było zupełnie na odwrót...
Zdziwiła mnie leżąca tuż przed zjazdem do wsi wielka
kupa obornika, ale zrobiło się jeszcze ciekawiej, kiedy Robert
postawił nieopodal samochód i poszliśmy na spacer. Ludzie
wychodzili przed swoje domy, żeby nam się przyjrzeć -
jakbyśmy byli Wiedzminem i Yennefer albo atakującymi
Marsjanami. A kiedy zaczęła wyć trąba straży pożarnej, od
razu wyobraziłam sobie, że trafiliśmy do takiego dziwnego
miejsca, gdzie w jeszcze dziwniejszy sposób kończą turyści...
Na przykład w garnkach. Jak się okazało, alarm nie został
uruchomiony z naszego powodu; gdzieś był pożar i ochotnicza
straż pożarna dzielnie ruszała na ratunek.
Robert pokazał mi na niebie pięknego ptaka, który
wyglądał jak pterodaktyl.
- Zobacz, czarna czapla!
- Aha - powiedziałam. - A tam krowy! Roześmiał się.
- Byłaś kiedyś na wsi?
Jakoś nie potrafiłam sobie przypomnieć.
- Uważaj! - Złapał mnie za ramię i przytrzymał. - O mały
włos rozdeptałabyś jelonka! - Wskazał na jakiegoś dużego,
czarnego robaka sunącego przy moim bucie.
Nagle wydało mi się to wszystko bardzo śmieszne: ja z
nim, na wsi, razem.
- To rzućmy jelonkiem w krowę!
Zaczął mnie przytulać i całować, a potem tuż koło nas
przejechał bajerancki samochód terenowy z przystojnym
gościem za kierownicą; zatrąbił na nas - całkiem słusznie, bo
staliśmy na drodze. Robert pomachał do niego ręką.
- Vivat, Marconto! To właśnie jest ten RE%7łYSER -
powiedział do mnie z jakimś szacunkiem, zupełnie jak nie
Robert. Muszę o tego gościa zapytać Ewę. Ja nie oglądam
ambitnych filmów, a ona chyba musi - w końcu takie ma
studia.
- Co tam jest? - Wskazałam na dom o kobaltowych
okiennicach, które mi wpadły w oko.
- Chodzmy i zobaczmy! - Rany, jak fajnie jest być
turystką. Szkoda, że nie wzięłam aparatu...
Kolorowe okiennice należały do ośrodka unasienniania
bydła. Kiedy przeczytaliśmy tę informację na przybitej do
budynku tabliczce, Robert objął mnie w pasie.
- Oglądałem ten film, na który chciałaś iść, ale już nie
zdążyliśmy...
- Bo mnie zostawiłeś...
- Bo zerwaliśmy. Cisza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl