Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłop, to od razu bimber stawiał. Nie wyobrażam sobie, żeby w polskiej wsi mogła być taka otwartość w stosunku do więzniów, o których nic nie wie się; obrabują, zgwałcą... E.: - Chciałabym wreszcie dowiedzieć się, na jakiej podstawie dalej siedziałeś? O.: - W 1948 roku, kiedy władza zorientowała się, ilu więzniów politycznych z 1937 roku przeżyło, a zakładała, że wszyscy zginą - ale ponieważ były ich miliony, więc jednak setki tysięcy przeżyło - przelękła się, że ta fala zwolnionych wpłynie na nowo do miast, a był to właśnie początek zimnej wojny na świecie. No i wymyślili, że ci, którzy odsiedzieli polityczne wyroki, mają być zesłani. Była tajna ustawa prezydium "Wierchownogo Sowieta", czyli Rady Najwyższej, w tej sprawie. Dopiero w 1950 roku ogłosili nam to oficjalnie i dali do podpisu... E.: - %7łe? O.: - %7łe zgadzam się na dożywotnie zesłanie. Wtedy podali numer tej ustawy i datę. E.: - Podpisywali? O.: - Podpisywali, ale nie wszyscy. Dlatego nie lubię mówić o sobie, bo byłem dupą, skurwysynem, wszystko podpisywałem. E.: - A jak ktoś nie podpisał, czy coś skorzystał? O.: - Tak, skorzystał, dziesięć lat dodatkowo, ale zachował godność. Natomiast ja byłem człowiekiem bez godności. E.: - Ale wybiegamy w przyszłość... O.: - W momencie, kiedy trafiłem do Czumakowa, jeszcze o istnieniu wspomnianej ustawy nie wiedziałem, nikt nam nie powiedział. Dotyczyła również tych, którzy zdążyli już wrócić do domu - działała z mocą wstecz. Spotykałem takich, którzy już ze dwa lata byli na wolności, a potem - marsz, z powrotem! Była taka humorystyczna sytuacja, że facet, który dostał zesłanie, a pochodził z sąsiedniego województwa, bardzo się starał, żeby go tam przeniesiono, gdyż tam również był rejon zesłania, innych tam zsyłali, ale jemu nie wolno było być zesłańcem na swoim terenie. Najśmieszniejsze, że tę ustawę podpisał wówczas przewodniczący Rady Najwyższej Związku Sowieckiego, towarzysz Woroszyłow, którego kiedyś w swoich ulotkach tak ukochałem. Ciekaw jestem, czy opublikują tę ustawę oficjalnie. Czytając opracowania emigrantów, nigdy nie spotkałem ani numeru, ani daty tej ustawy, ani powoływania się na nią. A ja podpisywałem ten papierek: "Skazuje się obywatela na dożywotnie osiedlenie w granicach powiatu michajłowskiego województwa nowosybirskiego". Powiat nazywał się michajłowski, ale wieś Michajłowskoje była tak wyludniona, że centrum powiatu przeniesiono do Czumakowa. Bliżej było do kolei żelaznej, tylko siedemdziesiąt pięć kilometrów. Mam zresztą zaświadczenie, że byłem tam od listopada 1948 roku do połowy maja 1954 roku. Z obozu mnie mam żadnego zaświadczenia. Nigdy o to nie starałem się... Nie, ja już nie będę dalej mówić. "Lespromchoz" jak "lespromchoz", mnie się jakoś nie podoba, co mówię, naprawdę nie chcę o tym opowiadać. Ja tam nie sprawdziłem się... Zesłanie E.: - Czy szykowałeś się na to, że całe życie spędzisz na zesłaniu? O.: - Nie wiem, ale chyba byłem przekonany, że wychowanek domu dziecka, potem kolonii karnej dla nieletnich, a potem obozu, spędzi dalsze życie w ten sposób. Przede wszystkim byłem bierny. Nie miałem woli działania i energii do pokierowania swoim losem. O tej wielkiej, ponad dwumiesięcznej podróży przez więzienia etapowe nie umiałem opowiedzieć tak, jak na to zasługuje, ale jedno chciałem zaznaczyć: dała mi się we znaki, byłem bardzo zmęczony. Przyjechaliśmy więc do Czumakowa. Tam wybierali: kto pojedzie do "lespromchozu", kto do kołchozu. Poszedłem do lasu. O drodze do tego lasu już opowiedziałem. Praca odbywała się na tej zasadzie, że każdy kołchoz, każda jednostka gospodarcza miały obowiązek wystawić pewną liczbę ludzi. Z kołchozów przysyłali przeważnie dziewczyny, ponieważ mężczyzn brakowało. Cieszyły się z tego, bo w "lespromchozie" płacili jakieś pieniądze, w kołchozie nie płacono wcale. My, zesłańcy, pracowaliśmy na tych samych zasadach, tylko byliśmy jakby pracownikami stałymi w "lespromchozie", a kołchoznicy przebywali okresowo; część zarobków im przysługiwała, a część zabierał kołchoz. Tak to wyglądało. Teren bardzo błotnisty, w lecie bagna, las na kępach, a między nimi stoi woda. W związku z tym w lecie praktycznie nie można było wywozić drewna z lasu. Dlatego wyrąb odbywał się w zimie, kiedy wszystko zamarzło, kiedy leżał śnieg i można było saniami wyciągać "ten las" na brzeg rzeki. Na brzegu kładło się go na tratwy specjalnej konstrukcji ustawione na lodzie i kiedy wiosną lód puszczał, to te tratwy spływały w dół rzeki i były gdzieś tam wyławiane, i tak "las szedł" albo do przemysłu, albo na opał. W ten sposób to funkcjonowało. Była to praca ciężka, ale w końcu normalna praca w zimie syberyjskiej, z małymi udogodnieniami natury bytowej. Aaznia była we wsi, kilka kilometrów dalej. Raz w tygodniu chodziliśmy do niej. Starzy miejscowi Sybiracy przez cały czas pobytu w lesie, dwa, trzy miesiące, w ogóle nie zmieniali bielizny. Potem zrzucali tę przepoconą odzież, która rozlatywała się w strzępy, myli się raz porządnie, przebierali w coś innego i mieli to za sobą. Najbardziej męczyła woda pod śniegiem, bo jeśli człowiek wpadł w nią, to walonki zamarzały, a do wyrębu trzeba było iść kilka kilometrów. Przychodziło się na miejsce, walonki obrośnięte lodem. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|