Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
towy garnek do gotowania jajek. Ilekroć matka gotowała coś w tym szybkowarze, była okropnie nieszczęśliwa. Jak garnek zaczynał gwizdać, żegnała się z nami i mówiła, na którym cmentarzu mamy ją pochować i jaką pieśń mamy kazać grać podczas ostatniego pożegnania. Aparat do prostowania nosa wkładał tatuś na nos, chciał bowiem wedle instrukcji mieć grecki nos. Dlatego na noc przykrę- cał śrubki tak, aby uzyskać pożądany kształt. I robił to tak długo, aż raz kichnął w łóżku tak, że uderzając o poduszkę wbił sobie w nos trzy śrubki. W końcu tatuś kupił motocykl marki Orion , czeski motocykl, o którym już w fabryce w Slanem powiedziano mu, że to maszyna okropnie wrażliwa na zmia- 33 ny pogody, co sprawia, że są kłopoty z zapłonem. Ojciec mimo to go kupił, chciał bowiem wesprzeć czeską firmę. Wobec tego raz po raz musiał, cały spocony i zzia- jany, pchać go do domu, niekiedy nawet wracał ciągnięty krowim zaprzęgiem. No i tatuś doszedł do wniosku, że ta wada musi się kryć gdzieś w silniku. A więc co sobota rozbierał motor do ostatniej śrubki, po czym starannie składał go z po- wrotem. Ale Orion nadal był czuły na pogodę i ojciec, zanim się gdziekolwiek wybrał, najpierw czytał w gazetach i słuchał w radio wiadomości, jaka będzie po- goda, i najchętniej jezdził wówczas, kiedy było wysokie ciśnienie barometryczne. Księgi biurowe ojciec najchętniej prowadził wieczorem albo w nocy. Często widziałem, jak tatuś siedzi pod opuszczaną lampą nad otwartymi księgami i z pod- winiętymi rękawami pisze tam te swoje raporty i sprawozdania. Każdy inicjał roz- poczynający akapit kreślił naprzód piórem w powietrzu i dopiero potem rzucał go na papier, i pisał w milczeniu, pióro skrzypiało, a literki oraz cyfry płynęły mu spod pióra tak równo i pięknie, że jego pismo służyło wszystkim za wzór. A ja pisywałem w szkole tak, jak jezdził Orion . Również w zależności od pogody i nastroju, raz z prawa na lewo, kiedy indziej znów literki pochylały mi się w prze- ciwnym kierunku. Czasami robiłem literkom kędziorki, to znów pismo układało mi się w same prostopadłe, niekiedy literki siadały na liniach zeszytu jak jaskółki na drutach, kiedy indziej znów słówka unosiły się milimetr nad linijką. Ale ojciec pisał zawsze tak jak starzy kronikarze w księgach, jak pisarze królewscy, kiedy spisywali na pergaminach złote sycylijskie bulle. A miał ojciec ręce delikatne, bo aby w ten sposób pisać w browarnianych księgach, musi mieć piszący rękę subtel- ną jak pianista albo skrzypek. Toteż ojciec, kiedy co tydzień rozbierał Oriona , aby przeniknąć tajemnicę, dlaczego jego silnik jest równie kapryśny jak pogoda, posługiwał się wyłącznie młotkiem i dłutkiem. Bez trudu odkręcał w ten sposób mutry, bo kiedy posługiwał się kluczami, raz po raz obsuwały mu się one i ciągle miał wysmarowane ręce i zdarte do krwi palce. Rozbierał więc Oriona używając młotka i dłutka, a nauczył go tego pewien rosyjski emigrant, który właśnie przy pomocy młotka i dłutka przeprowadzał generalny remont roweru. Tak więc warsz- tat w browarze w sobotę wieczorem i w nocy pełen był nieustannie cudownego postukiwania, ojciec pracował niczym dzięcioł, niczym jakiś rzezbiarz, który tak długo z bryły marmuru odłupuje to wszystko, co jest tam niepotrzebne, aż z wol- na zostanie tylko posąg. Jednakże ojcu potrzebny był ktoś, kto przytrzymałby mu kluczem nakrętkę, chodził więc przez cały tydzień po miasteczku i stawiał jego mieszkańcom takie oto naiwne pytanie: Co pan robi w sobotę po południu? I jeśli zapytany obywatel odpowiadał, że nic, tatuś prosił go, żeby wpadł na godzinkę lub dwie, żeby przytrzymać mu kluczem nakrętkę. Ale jak ludzie przy- trzymywali tę nakrętkę, tatuś potrafił tak pięknie mówić o motorze, tak pięknie umiał zachwycać się sposobem, w jaki odkryje tajemnicę, dlaczego silnik Orio- na niedomaga, że ludzie zapominali o czasie, i biła północ, i świtało, a ojciec, 34 zupełnie świeży, montował już z powrotem rozebrany silnik Oriona , a ludzie czekali, by przytrzymać mu tę ostatnią nakrętkę, i rano, kiedy wszyscy szli już na poranną sumę, wracali bladzi do domu i drętwieli na myśl o tym, co odpowiedzą żonie na pytanie, gdzie byli, bo większość małżonek myślała, że pomocnik tatu- sia całą noc spędził z panienkami w restauracji naszego miasteczka, w gospodach, gdzie niekiedy aż do rana była damska obsługa. I tak ojciec zatrudniał kolejno wszystkich dorosłych mężczyzn naszego mia- steczka, więc kiedy od poniedziałku do piątku tatuś jezdził na rowerze do mia- steczka, wszyscy ci, co już montowali, uciekali przed ojcem, wbiegali do obcych zabudowań i kryli się na podwórzu albo jeszcze chętniej w piwnicy. Komu się to nie udało, pospiesznie wchodził do sklepu i kupował rzeczy, których nie potrze- bował, najchętniej ludzie umykali pierwszą z brzegu ulicą w pola, a potem wracali ostrożnie, ciągle trapieni obawą, czy aby gdzieś się tatuś nie pojawi. Pan Kocu- rek, który montował już dwa razy, zobaczywszy tatusia i nie mając gdzie uciec, uderzył się z całej siły pięścią w nos i zakrwawiony szedł ojcu naprzeciw, a tatuś, przyjrzawszy się jego nosowi, powiedział: Widzę, widzę, poproszę pana kiedy indziej! I jechał dalej pustymi ulicami, przez bezludny rynek, bo wszyscy czmychnęli, zostali tylko ludzie ze wsi albo małe dzieci i kobiety. Lubiłem stać na rynku pod arkadami, mając za sobą otwarty ciemny sklepik pana Rehra, który skupował wszelakie skóry i skórki, lubiłem tam stać, bo ludzie woleli obchodzić ten sklepik z daleka, a zresztą corso znajdowało się po drugiej stronie rynku. Stałem tu, oparty o grubą kolumnę, i patrzyłem na targ, na prze- chadzających się tam i z powrotem obywateli, nikt tu obok sklepiku pana Rehra nie przechodził, bo te skórki i skóry, pełne magazyny śmierdzących i gnijących skór tak cuchnęły słodkawą zgnilizną, że przychodził tu tylko ten, kto przynosił na sprzedaż te skórki. I pewnego dnia widziałem stąd, jak ludzie zaczęli umykać z rynku niczym przed deszczem, mimo że świeciło słońce, widziałem, jak dwaj mieszkańcy miasteczka wpadli do sklepiku pana Rehra i pytali, ile kosztuje sar- nia skórka, a ile z sobola, a ile z jelenia. Pan Rehr spojrzał przez otwarte drzwi na rynek, zobaczył ojca jadącego na rowerze i tych, co już montowali, uciekają- cych bocznymi uliczkami albo wstępujących do drogerii Pod Białym Aniołem . Kiedy ojciec zniknął w ulicy Palackiego, pan Rehr zwrócił się do swoich przy- padkowych klientów: Możecie panowie już iść, ja też raz już montowałem. I rynek znów się zaludnił, z drogerii Pod Białym Aniołem zaczęli wycho- dzić ludzie, a ponieważ właściciel drogerii pan Hladik umiał sprzedać nawet to, co nikomu nigdy nie mogło się przydać, jeden klient kupił sobie irygator, drugi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|