image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Favor przyłożyła czubki palców do piersi i zamknęła oczy.
- Nie uczynię swego czułego serca przedmiotem brudnych
domysłów - szepnęła dramatycznie.
- Co? - Rafę odwrócił gwałtownie głowę.
- W porzÄ…dku - mruknÄ…Å‚ Tunbridge. RuszyÅ‚ bez sÅ‚owa w kie­
runku, skÄ…d przedtem przyszli.
Czekali w milczeniu, aż znikł, zwróceni do siebie twarzami.
- O co w tym, do diabÅ‚a, chodziÅ‚o? - odezwaÅ‚ siÄ™ RafÄ™, szcze­
rze zdumiony.
Favor parsknęła śmiechem.
Oparła ręce na kolanach, śmiejąc się po swojemu, na całe
gardło, a jemu nie pozostało nic innego, jak tylko zachichotać,
a potem też wybuchnąć śmiechem. A to była ostatnia rzecz, którą
spodziewał się zrobić.
Kiedy zobaczyÅ‚ rÄ™kÄ™ tego dupka na jej ramieniu, zareago­
wał instynktownie, odruchowo. Oczekiwał, iż będzie wściekła,
że przerwaÅ‚ jej tete-a-tete. Kiedy siÄ™ jednak odwróciÅ‚a, zoba­
czył radość na jej twarzy, a przez jedną niezwykłą chwilę - Boże
dopomóż - ciepÅ‚y uÅ›miech. UÅ›miech przeznaczony... dla nie­
go...
A potem, kiedy próbowaÅ‚ odgadnąć, jakimi kÅ‚amstwami czÄ™­
stowała Tunbridge'a, tak żeby mógł właściwie odegrać swoją rolę,
uchwycił jej wzrok i nagle poczuł się, jakby wrócił do domu.
12-Ostatni bal 177
Zwiadomość, że odkryÅ‚ coÅ› ważnego, zmieniÅ‚a go wewnÄ™trz­
nie. Kiedy był z Favor, przeszłość nie istniała. Nie czuł gniewu,
goryczy czy nienawiści. Myślał o Carze i matce, nie dławiąc się
poczuciem krzywdy i bólu. Patrzył przed siebie, ku przyszłości,
nie oglądając się na to, co było.
A teraz zmusiła go do śmiechu.
Co jeszcze była w stanie z nim zrobić?
Poza tym, żeby ją pokochał.
- O Boże! - Westchnęła i pociągając nosem, wytarła łzy
wierzchem dÅ‚oni. UÅ›miechnęła siÄ™ do niego. - Cóż, lepiej znik­
nij, zanim znów pojawi siÄ™ Tunbridge ze Å›wiadkami, aby asysto­
wali przy mojej defloracji.
- Co?
Favor dzielnie się oparła kolejnemu atakowi śmiechu.
- Och, tak. To właśnie miał na myśli, szepcząc mi do ucha.
Usiłował wydobyć ode mnie imię mężczyzny, bliskiego mojemu
sercu.
Pokiwała głową, uszczęśliwiona, nieświadoma zamieszania,
jakie wywołała w umyśle mężczyzny.
- Mają książkę zakładów, wyobraz sobie. Biedny Tunbridge,
kiedy odkryÅ‚, że nie jest mu przeznaczone bycie moim kochan­
kiem, uznał, że może jeszcze skorzystać na tej sytuacji, poznając
imię tego rzeczywistego. Jako dama, oczywiście, uchyliłam się od
podania nazwiska i odmówiÅ‚am udzielenia jakichkolwiek infor­
macji, poza tym że nie należy on do kręgu przyjaciół Tunbridge'a.
Wtedy ty siÄ™ zjawiÅ‚eÅ›. Nie mogÅ‚eÅ› przybyć w lepszym momen­
cie.
- %7Å‚artujesz.
- Nie! - UÅ›miechnęła siÄ™ szeroko, stukajÄ…c go delikatnie pal­
cem w pierÅ›, urocza, figlarna, niezwykle pociÄ…gajÄ…ca. - Nie wy­
myśliłabym takiej niesamowitej historii.
- Obawiam się, że bardziej wierzę w twoje zdolności niż ty
sama  stwierdził sucho.
178
- No, może mogłabym wymyślić równie dobrą historyjkę,
ale na pewno nie lepszÄ… - przyznaÅ‚a skromnie. - Co ciÄ™ sprowa­
dziło?
Nie zamierzał jej mówić, że przyszedł, ponieważ uświadomił
sobie okrutnÄ… prawdÄ™, że nie chce innej kobiety poza niÄ…. Rozej­
rzał się, jakby w poszukiwaniu natchnienia.
- Ubranie. Miałaś mi przynieść ubranie. Dziś po południu.
O pierwszej. A jest - wyciÄ…gnÄ…Å‚ zegarek z kieszeni - trzecia.
Cofnęła się, a on przeklął odległość, jaka ich teraz dzieliła,
mimo że było to nie więcej niż trzydzieści centymetrów.
- Chcesz powiedzieć, że wpadłeś tutaj jak burza, bo nie
przyniosłam ci ubrania o tej godzinie, którą wyznaczyłeś? Ze
wszystkich zuchwałych, zarozumiałych, próżnych męskich...
Och!
Nie sÅ‚uchaÅ‚ tego, co mówiÅ‚a, tak uważnie, jak powinien, cho­
ciaż coś w jej głosie go zastanowiło. Był po prostu zbyt zajęty
chÅ‚oniÄ™ciem jej widoku, wÅ‚osów rozrzuconych kapryÅ›nym pory­
wem wiatru, świeżych policzków i warg, oczu jak leśne fiołki.
- To nie było takie zuchwałe.
- Ach! - Podniosła ręce do góry w geście desperacji.
Pewna myśl zakłóciła mu przyjemność przyglądania jej się.
- Dlaczego ten... Tunbridge myślał, że masz kochanka?
- Ponieważ tak mu powiedziałam.
- Kłamałaś.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.
Do diabÅ‚a. MógÅ‚by równie dobrze podać jej swoje serce na ta­
lerzu, a co dobrego ten bezużyteczny organ przyniósÅ‚by im oboj­
gu, na zawsze pozostanie tajemnicÄ…. Nie zrobi czegoÅ› takiego, bo
to jeszcze by pogorszyło jej sytuację.
A mojÄ… jeszcze bardziej, ostrzegÅ‚ gÅ‚os wewnÄ™trzny. Przynio­
słoby nieodwracalną, niewybaczalną szkodę.
- Czyżby? - rzuciła wyniośle.
Zdenerwował się, rzecz jasna.
179
- Ależ oczywiÅ›cie, że nie mówiÅ‚aÅ› prawdy - powiedziaÅ‚, sta­
rając się utrzymać obojętny ton głosu. - Gdyby ci się udało kogoś
zÅ‚owić, to raczej nie flirtowaÅ‚abyÅ› tutaj z Tunbridge'em. Trzyma­
Å‚abyÅ› siÄ™ blisko swojej zdobyczy, wywoÅ‚ujÄ…c wichurÄ™ trzepota­
niem tych swoich rzęs.
Pogardliwy uśmiech znikł z twarzy Favor.
- Cóż, jeśli sądzisz, iż choć przez chwilę uwierzyłam, że
wpadÅ‚eÅ› tutaj tylko po to, by odebrać ode mnie ukradzionÄ… gar­
derobÄ™, to bardzo siÄ™ mylisz.
- A po cóż innego miaÅ‚bym siÄ™ tutaj zjawiać? - zapytaÅ‚ zim­
no. - ChciaÅ‚em ciÄ™ przekonać, że powinnaÅ› zapomnieć o nieli­
czeniu się ze mną, kiedy jest ci z tym wygodnie. Z pewnością
nie dlatego, że moje żądania stajÄ… na drodze twoim przyjem­
nościom.
Zacisnęła usta, powodujÄ…c, że znikÅ‚ caÅ‚y kuszÄ…cy Å‚uk jej dol­
nej wargi.
- OsiÄ…gnÄ…wszy cel - ciÄ…gnÄ…Å‚ - zostawiÄ™ ciÄ™ teraz twoim...
rozrywkom. Jutro przyniesiesz ubranie.
Tak jest. Jego głos brzmiał zimno i groznie. Teraz powinien
odejść. Tylko że dolna warga Favor zadrżała lekko, a spojrzenie
przygasło, zamglone niewylanymi łzami. Były to łzy złości, ale
jednak łzy. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl