Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nowy tor. Po upływie jakiegoś tygodnia znalazłem się w Peterhead, zajęty pakowaniem mojego skromnego dobytku, przy pomocy gospodarza statku, w przegródce zamkniętej pod moją koją, na okręcie Nadzieja . W bardzo krótkim czasie przekonałem się, że głównym zadaniem chirurga jest dotrzymywanie towarzystwa kapitanowi, którego stosunek do reszty załogi ogranicza się do krótkich technicznych pogadanek. Byłoby to nieznośne, gdyby nie fakt, że kapitan Nadziei , John Gray, był człowiekiem niezwykłym, doskonałym marynarzem i poważnie myślącym Szkotem, z którym rychło zawarłem bliską przyjazń, niezmąconą niczym w ciągu całej wyprawy. Dziś jeszcze stoi mi w oczach jego postać prosta i muskularna, z twarzą ogorzałą i zbitą wiatrem, z kędzierzawym włosem i brodą. Milczący, sardoniczny, czasem surowy lecz ludzki i sprawiedliwy. Co do załogi Nadziei pamiętam jeden zabawny szczegół. Człowiek, który się zgodził na stanowisko zastępcy kapitana, był małym, schorzałym i wyniszczonym, zgoła niezdolnym do pełnienia przyjętych obowiązków. Natomiast pomocnik kucharza, był olbrzymem, cery brązowej, z rudą brodą, olbrzymiej siły, z głosem jak grzmot. Otóż, jak tylko okręt, opuścił port, mały i zniedołężniały zastępca kapitana zniknął z pokładu i pełnił przez cały czas wyprawy obowiązki kuchcika, podczas gdy kuchcik olbrzym pojawił się na pokładzie i objął obowiązki zastępcy kapitana. Rzecz miała się tak, że pierwszy posiadał wprawdzie odpowiedni certyfikat, lecz był za stary i za słaby, podczas gdy kuchcik, który nie umiał ani czytać, ani pisać, był marynarzem jakich mało; toteż jak tylko okręt znalazł się na pełnym morzu, zamienili oni swoje stanowiska z obopólną zgodą, tudzież z wiedzą kapitana i kucharza. Colin Mc Lean, ze swoim wzrostem sześciu stóp, ze swoją tęgą, wyprostowaną figurą, ze swoją rudą brodą, był stworzonym na marynarza, co znaczy więcej, niż wszystkie certyfikaty. Jedyną jego wadą była gwałtowność, która sprawiała, że mały powód przyprawiał go często o szał. Pamiętam jak dziś jeden wieczór, spędzony na trzymaniu go z dala od gospodarza statku, który nieroztropnie skrytykował jego nieudany atak na wieloryba. Obydwaj mieli w czubie, co jednego pobudziło do sprzeczki, zaś drugiego przyprawiło o szał; że zaś we trójkę siedzieliśmy w bardzo ciasnej izdebce, nic dziwnego, że miałem pewną trudność w powstrzymaniu rozlewu krwi. Co jakiś czas, właśnie w chwili, kiedy myślałem, że niebezpieczeństwo już minęło, gospodarz powtarzał z uporem swoje niedorzeczne: Bez nijakiej obrazy, Colin, to ci mogę powiedzieć, że gdybyś był zdziebko rychlej tę rybkę& . Nie pamiętam ile razy rozpoczynał on to zdanie, lecz wiem, że nigdy nie dokończył, gdyż na słowo rybkę Colin chwytał go za gardło, zaś ja Colina w pół i zmagaliśmy się aż do zupełnego wyczerpania. Kiedy gospodarz ochłonął, rozpoczynał na nowo owo nieszczęsne zdanie, rybka dawała hasło nowego ataku. Mam głębokie przekonanie, że gdyby nie moja obecność, skończyłoby się pobiciem gospodarza, gdyż Colin był rozgniewany do szału. Mieliśmy na statku pięćdziesięciu ludzi; połowa z nich była pochodzenia szkockiego, zaś druga połowa pochodziła z Wysp Szetlandzkich; ci wyspiarze byli ludzmi spokojniejszymi, bardziej uległymi i uprzejmymi; natomiast marynarze szkoccy, choć trudniejsi do kierowania, posiadali więcej męstwa i charakteru. Stąd Szkoci zajmowali wyższe stanowiska na okręcie, oni też rzucali harpuny; natomiast wyspiarze szetlandzcy mieli pod swą pieczą łodzie, którymi kierowali z jak największą sprawnością. Jeden tylko członek załogi nie był Szkotem, ani nie pochodził z Wysp Szetlandzkich; był on tajemnicą dla wszystkich. Wysoki, śniadej cery, czarnych oczu, z kruczą brodą i czupryną, rysów uderzająco pięknych, odznaczał się dziwnym chodem, któremu towarzyszyło podrzucanie ramion. Mówiono, że pochodził on z południowej Anglii, skąd miał rzekomo uciec przed karzącą ręką sprawiedliwości. Nie przyjaznił się z nikim, mówił rzadko, lecz był jednym z najsprawniejszych marynarzy. Z wyglądu wnosiłem, że musiało być w jego usposobieniu coś szatańskiego, tudzież, że zbrodnia, która kazała mu się ukrywać, musiała być ciężka. Raz tylko mieliśmy sposobność przekonać się naocznie o jego skrytej gwałtowności. Kucharz, ogromne, mocne chłopisko, miał swój własny zapasik rumu, z którego korzystał tak szczodrze, że przez trzy dni z rzędu obiad całej załogi był nie do spożycia. Trzeciego dnia nasz milczący wyrzutek podszedł do kucharza z mosiężną patelnią w ręku i nie mówiąc ani słowa, wymierzył mu tak potężny cios, że głowa kucharza wybiła dno patelni, której krąg boczny zawisł na jego szyi. Na pół pijany i pół ogłuszony kucharz zaczął coś mamrotać o walce, lecz przekonawszy się, że sympatia załogi jest po stronie przeciwnika, oddalił się zrzędząc do kuchni, podczas gdy milczący pogromca popadł w swe zwyczajne zamyślenie. Od tej chwili nikt się nie żalił na kucharza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|